Dlaczego w polskich rzekach i jeziorach nie ma ryb?
(Spear)
2015-10-13
Mówi się, że jesień to czas drapieżników, które bezrozumnie rzucają się na wszystko co im się podsunie pod nos. Czy aby na pewno? Pewnie większość powie, że tak, oczywiście. Jednak, czy traktowanie tego dosłownie nie sprawi, że sami staniemy się bardziej leniwi? Poleganie na utartej wiedzy, odbiera chęci do kombinowania, a to może się skończyć powrotem o kiju. W ostatnich dwóch tygodniach miałem przyjemność uczestniczenia w dwóch zawodach spinningowych. Były one rozgrywane na moim ulubionym łowisku, tam gdzie powstaje większa część moich filmów. Razem z kumplem Romanem startowaliśmy w konkurencji, drużynowo z łodzi. Nie mogliśmy sobie wyobrazić lepszego układu, bo prawie zawsze wędkujemy razem i najczęściej z łodzi. Założyliśmy, że będziemy obławiać te same miejscówki co w poprzednich wyjazdach, z ewentualnymi lekkimi odchyleniami, co do głębokości i odległości od brzegu. Wszystko zapowiadało się wspaniale. Miejsce znane, drużyna zgrana, nic tylko sięgnąć po podium. Teoretycznie nic nie mogło popsuć naszego planu, w końcu trzymaliśmy się reguł...
Drużynowo z łodzi
Ten dzień był moim pierwszym dniem, gdy z dobrze znanego mi łowiska jakim bez wątpienia jest J-01, wróciłem bez ryby. Jak mówi stara prawda życiowa, gdy coś ma się zepsuć, to się zepsuje i to w najmniej odpowiednim momencie. Gdy dotarliśmy na miejsce zbiórki, okazało się, że połowa drużyn skończyła podobnie jak my, a konkurencję wygrała drużyna łowiąc szczupaka i cztery okonie. Sam szczupak mierzył 70 cm, więc był już przyzwoity. Drugie miejsce zajęła drużyna, która złowiła dwa szczupaki po 53 cm każdy. Te informacje ukoiły trochę nasze nadszarpnięte nerwy, bo na pięćdziesiąt osób łowiących z łódki, efekty nie były zadowalające. Trzeba jednak przyznać, że przy słabym żerowaniu ryb, złowienie czegokolwiek, było nie lada wyczynem. Szczęśliwcom należą się zasłużone gratulacje.
Odgryziemy się za tydzień...
Wracając do domu samochodem, zastanawialiśmy się, gdzie popełniliśmy błąd. Oboje doszliśmy do wniosku, że prawdopodobnie chodziło o wielkość przynęt. Nastawiliśmy się na łowienie sporymi przynętami, ale najwidoczniej było na to jeszcze zbyt wcześnie. Mądry polak po szkodzie, przynajmniej staraliśmy się nie zganiać na pogodę, która bądź co bądź też nie była szczytem marzeń. Odliczając dni do kolejnych zawodów, zrobiłem rekonesans moich przynęt okoniowych. Mając na uwadze fakt, że kolejny wyjazd bez ryby będzie oznaczał blamaż, doszedłem do wniosku, że w razie problemów ze szczupakami, przesiądę się na okoniówkę i tym sposobem spróbuję nadgonić kilka punktów. Plan był dobry, reguły gry znane.
Na własny rachunek
Jadąc na kolejne zawody, nie omieszkałem wspomnieć Romanowi, że przegraliśmy bo byliśmy drużyną, a on się nie popisał... "Za to ty pokazałeś klase...." usłyszałem w zamian. Te zawody obywały się także z łodzi, lecz indywidualnie, więc w duchu myślałem, że teraz w końcu pokaże na co mnie stać. Ludzi było mniej niż poprzednio, a same zawody były bardziej kameralne i to akurat bardzo przypadło mi do gustu. To bez wątpienia zasługa pani Eli z tamtejszego koła. Trzydzieści trzy osoby to nie pięćdziesiąt, ale konkurencja i presja na łowisku wciąż duża. Tym razem pogoda była trochę inna niż na poprzednich zawodach, było odczuwalnie zimniej, a noc otarła się o lekki przymrozek. Postanowiłem wcielić w życie plan z poprzednich zawodów, łudząc się, że niedawne obniżenie temperatury da bodziec wszystkim drapieżnikom, że oto nastał czas napełniania brzuchów. Nic bardziej mylnego, przez cały dzień biczowania wody, trafiłem jednego pistolecika. Około południa miałem sporego okonia, ale spadł po krótkiej walce. Statystykę niewiele bardziej poprawił Roman, łowiąc na powrocie jednego kruciaka. Całe zawody wygrał szczupak 58 cm, więc wszyscy zanotowaliśmy powtórkę z rozrywki. Jak nie biorą to nie biorą. Nic się nie poradzi.
Wnioski
Siedząc już na spokojnie w domu, rozmyślałem nad przyczyną takiego stanu rzeczy. Oprócz standardowego "złego ciśnienia" nasunęło mi się jednak kilka innych wniosków. Po upalnym lecie i długo utrzymujących się wysokich temperaturach, woda jeszcze nie ochłodziła się na tyle, żeby już mówić o jesiennych połowach. Wbrew pozorom ma to spore znaczenie, bo nasze wszystkie ryby padły na dość małe gabarytowo przynęty, a jak mówi reguła, jesienią łowimy na duże przynęty. Mój szczupaczek uderzył w dziesięcio centymetrowego swim fisha z lunker city, a frytka Romana, połakomiła się na duckfin shad w wielkości 9 cm. Mój okoń także uderzył na duckfin shada w tej samej wielkości i kolorystyce. Nasze przynęty uzbrojone były w główki 5 gram, więc można powiedzieć, że łowiliśmy lekko. Większość czasu łowiliśmy na gumy w długościach od 10 do 15 cm, ale oprócz długości, ważna jest jest jeszcze ogólna budowa przynęty i ciężar główki, który decyduje o pracy przynęty gdy łowimy w opadzie. Długości, a gabaryty to dwie różne rzeczy, a najlepiej przedstawia to fotografia poniżej, gdzie doskonale widać różnicę między gumami.
Moim zdaniem nie praca przynęty, a jej wielkość zadecydowała o takich a nie innych wynikach. Duże gumy, woblery i blachy w ogóle się nie sprawdziły. Drugim wnioskiem, który wyciągnąłem, było umiejscowienie ryb. Opłynęliśmy sporą część naszych bankowych miejscówek i nie zanotowaliśmy, żadnych ruchów ryb. Miejscami przezroczystość wody oceniałem na około 3 metry, lecz pomimo dobrej widoczności, nie mogłem zauważyć żadnej ryby. Zwłaszcza w niektórych zatokach, gdzie doskonale orientowałem się w głębokości, byłem w stanie zobaczyć dno, a pomimo okularów polaryzacyjnych widziałem jedynie pustynie. Dopiero w jednej płytkiej zatoce zobaczyliśmy pod nami sporą ilość drobnicy. Faktycznie, po rzuceniu kotwicy i kilkuminutowym obławianiu, byliśmy świadkami kilku ataków drapieżników. To w tej zatoce złowiłem swojego szczupaka, a po jakimś czasie zaliczyłem spadek okonia. Wniosek jest jeden, spora część drobnicy zgromadziła się w miejscu gdzie południowe słońce mogło najszybciej nagrzać podpowierzchniowe warstwy wody. Jeżeli dodamy do tego jeszcze podwodną bujną roślinność, która wciąż rosła sobie w najlepsze, to mamy pełen obraz błędnego przygotowania i oceny warunków panujących na łowisku. Sporo czasu zmarnowaliśmy na pływanie i szukanie ryby na stokach i dołkach, lecz patrząc po wynikach, przyczyn słabego brania musiało być więcej. Zimne noce i skoki ciśnienia też nie są bez winy, lecz przysłowiowe "złe ciśnienie" nie może być wieczną wymówką. Niedługo znów uderzymy na szczupaka, bo najlepszy okres na szczupaka to ten gdy ręce przymarzają do wioseł. Taka jest tendecja, bo jak nas życie nauczyło, w wędkarstwie nie ma ścisłych reguł.
Do zobaczenia nad wodą!