Spławik w pochmurny dzień
(Spear)
2015-03-31
W poprzedni weekend miałem zaplanowany wyjazd na spławik. Sprzęt przygotowany, miejscówka wybrana, pozostało tylko zrobić w termos herbatę i kupić robaki. Przy planowaniu wyjazdu, nikt nigdy nie bierze pod uwagę tego, że można zachorować. Choruję bardzo rzadko, ale jak już coś złapię, to koniec. Tak było i tym razem, nie pozostało mi nic innego jak przełożyć wyjazd na kolejną sobotę.
Tydzień minął na odliczaniu dni do wyjazdu i sprawdzaniu pogody. Oby nie padało, ta myśl ciągle chodziła mi po głowie. Pal licho wiatr, chmury czy zimno, najważniejsze, żeby nie padało.
W sobotę rano zadzwonił kumpel Roman i rzucił pomysł zmiany zaplanowanej wcześniej miejscówki. Nie za bardzo lubię zmiany przed samym wyjazdem, ale w końcu mnie przekonał. Nie był bym sobą gdybym nie wyjechał z godzinnym opóźnieniem, ale to już zaczyna być standardem.
Dojazd nad łowisko trochę mi zajął, bo nigdy nie jechałem na to jezioro od strony południowej i się trochę pogubiłem. Tak czy owak, wszystkie złe emocje odeszły w momencie, kiedy zobaczyłem prześwitujące z za drzew jezioro.
To jest jedna z tych chwil na które się czeka cały tydzień.
W pierwszej kolejność, zanim jeszcze rozłożyłem wędki, namoczyłem wstępnie zanętę. Dopiero po tym zabrałem się za rozkładanie wędek i organizowaniu sobie otoczenia. Kiedy już wszystko miałem przygotowane, domoczyłem zanętę i uformowałem kilka kul wielkość pomarańczy. Kule trafiły do wody, a ja trafiłem na swój wygodny leżak. Zaczynamy łowienie! Wreszcie! Wygodne siedzisko, zestawy w wodzie, a w ręku "napój bogów". W takiej chwili, wewnętrzne akumulatory przestawiają się na ładowanie. To jest to! Mijają minuty, godziny, a wiatr wiejący w twarz zaczął dawać mi się we znaki. Ubrany byłem ciepło, ale powoli zacząłem odczuwać chłód. "Napój bogów" bez którego nie ruszam się na ryby, ustąpił miejsca ciepłej herbacie z termosu. W tym momencie doszło do mnie, że wybrana miejscówka nie jest zbyt dobra i aby połowić, muszę spakować swój sprzęt i przenieść się w inne miejsce. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Przeniosłem się na inny pomost, tym razem ustawiony byłem bokiem do wiatru, co skutecznie podniosło moje nadszarpnięte morale. Wrzuciłem porcję zanęty do wody, zarzuciłem wędki i ponownie usadowiłem się na swoim leżaku. Z czasem zaczęło się przejaśniać, a wiatr zmienił kierunek i siłę. Wszystko zmieniało się na plus, brakowało tylko brań. Zastanawiałem się nad przyczyną takiego stanu rzeczy, zanęta działała w prawidłowy sposób, przynęty na które łowiłem to biały robak na pierwszej wędce i czerwony na drugiej. Rodzaj zanęty? Nęciłem zanętą Lorpio z serii Grand Prix Bream 1 kg, wymieszaną z 2 kg gliny wiążącej, do tego dodałem opakowanie wcześniej utopionej pinki. Według mnie ta zanęta powinna spisać się na tym jeziorze, łowiłem na 3-4 metrach na pierwszej miejscówce, na drugiej łowiłem na 2-3 metrach. Sprzęt także nie był powodem problemów. W swojej poprzedniej wyprawie też nic nie złowiłem, ale to była komedia pomyłek. Tym razem byłem przygotowany, a wyniki były identyczne. Najwyraźniej ryby zmieniły miejsce swojego bytowania, albo pogoda była nie odpowiednia.
Pomimo braku ryb, akumulatory na kolejny tydzień zostały naładowane. Na następny wypad najprawdopodobniej pojadę w tygodniu, ale jak wiadomo, różnie to bywa. Najważniejsze są chęci, jeżeli człowiek kocha wędkować to zawsze znajdzie czas, aby pojechać nad wodę.
Zapraszam na wideo relację.