10 godzin spinningu i tyle satysfakcji
Wojciech Janusek (wojto-ryba)
2010-12-20
Przynęty których wtedy używaliśmy to nic nadzwyczajnego, ja zakładałem kopyta seledynowe lub perłowe o długości 9 cm, uzbrojone w haki jigowe o gramaturze od 5gr. do 12 gr. Kij jakiego używałem podczas połowu to Dragon z serii Millenium Power Jig z wyrzutem do 25 gr., uzbrojony w kołowrotek firmy Shimano Exage 2500. Na kołowrotku miałem nawiniętą plecionkę Power Pro 0,19 mm w kolorze fluo. W miejscach przez nas obławianych woda miała 2 metry głębokości, niektóre rynny miały około 4 metry, dno mulisto-kamieniste ze sporą ilością zatopionych korzeni. Gdy dotarliśmy nad wodę na zegarku wybiła godz. 16ta, czyli zostało nam około 3 godziny łowienia do zapadnięcia zmroku.
Rozpoczęliśmy łowienie ustawiając się w dwóch różnych miejscach, robimy to celowo tylko po to aby obłowić jak największy obszar wody. Przemieszczamy się w dół rzeki, do obłowienia mamy około 1km atrakcyjnych miejsc, co około 10 metrów są wydeptane stanowiska, niektóre ze stanowisk okupują spławikowcy. Gdy któryś z nas obłowił dane miejsce to przechodził za drugiego, robimy tak do momentu kiedy nie odnajdziemy żerujących ryb. W jednym z miejsc mam branie które kwituję mocnym zacięciem, czuję rybę na końcu wędki która swoją wagą nie powala na kolana. Po chwili na brzegu ląduje około 40cm sandaczyk, wypinam delikatnie hak z pyska i wypuszczam rybę z powrotem do wody. Nie mija kwadrans i mój kolega holuje podobnego sandacza do mojego, szybkie wypięcie haka i rybka wraca do wody. Nie obejrzeliśmy się nawet a słońce zaczęło zbliżać się ku zachodowi w związku z tym podjęliśmy „męska decyzję” iż, zostajemy 2 godziny po zmroku, sprawdzimy czy aby ryby w ciemnościach nie żerują lepiej niż za dnia. Do całkowitego zajścia słońca zdążyliśmy z grubsza obłowić wspomniany odcinek rzeki. Zrobiło się już całkowicie ciemno, obławiamy teraz miejsca gdzie wcześniej siedzieli spławikowcy, teraz ich już niema więc można swobodnie porzucać. Zmieniamy miejsca, lecz poza trąceniami nietoperzy latającymi nad lustrem wody nic się nie dzieje.
Minęło trochę czasu gdy doszliśmy do jednego z pierwszych miejsc gdzie zaczynaliśmy naszą przygodę. Woda w tym miejscu była spokojna, dno nierówne, pokryte drobnymi kamieniami. Wisła w tym miejscu jest szeroka na 50 metrów, pod przeciwnym brzegiem jest wypłycenie które ma około 1 metr głębokości, im bliżej środka rzeki tym jest głębiej, z 1 metra był spadek na 3metry i taka głębokość ciągnęła się aż pod brzeg na którym staliśmy. Nasze wabiki wylądowały na wypłaceniu i po opadnięciu na dno zostają ściągane do głębszej wody. Zmieniam gramaturę przynęt, zakładam perłowe kopytko na 12 gramowej główce. Prowadzę wabika różnymi sposobami, obławiam różne partie wody.
W pewnym momencie kiedy wlekłem wolno moja przynętę po dnie, poczułem delikatne przytrzymanie w miejscu gdzie nie było żadnych zaczepów, przytrzymanie przynęty skwitowałem bardzo mocnym zacięciem. Kij wygiął się w parabolę i zaczął bardzo przyjemnie pulsować, ryba w momencie zacięcia była około 10 metrów od brzegu. Po kilku sekundach holu ryba wyszła na powierzchni wody, chlapnęła swoim silnym ogonem o lustro wody poczym zeszła niżej. Chlapnięcie ryby ogonem o wodę podniosło mi ciśnienie, wiedziałem już, że holuję duża rybę. Kolega w ciemnościach szybko zaczął rozkładać podbierak. Ryba szła tempo, powoli jednak pompowałem ją w stronę naszego brzegu. Była ze 2 metry od brzegu kiedy znowu swym cielskiem przewaliła się na powierzchni wody. Wyciągnęła z mojego kołowrotka kilka metrów plecionki i po tym odjeździe czułem jak zaczęła słabnąć. Kilka siłowych podciągnięć i ryba po chwili znalazła się w podbieraku.
Przybijamy piątki, jesteśmy obaj szczęśliwi a szczególnie ja. Nie byłem na tym odcinku Wisły kilka lat i takie miłe zaskoczenie, świecę czołówkę i widzę grubego sandacza. Guma tkwi głęboko w jego pysku, wypinam rybę, po czym ją mierzę. Dokładny pomiar daje równe 75 cm, no nieźle tak sobie pomyślałem. Robimy szybką sesję zdjęciową po czym wracamy do łowienia, nie wiedząc jeszcze wtedy o tym, że tego dnia nikt z nas nie będzie miał już brań. Wracamy do samochodu i w drodze powrotnej umawiamy się nazajutrz na kolejną wyprawę. Tym razem nie umawiamy się po południu, zaczniemy łowienie 1 godzinę przed świtem. Następnego dnia jesteśmy nad Wisłą o 5tej rano, ja zaczynam łowienie od miejsca w którym dzień wcześniej złowiłem 70-siataka, kolega zajął jedno stanowisko poniżej. Łowimy w ciemnościach co dla mnie jest dodatkową atrakcją, fascynuje mnie takie łowienie ponieważ jest nieco trudniejsze niż łowienie w dzień kiedy się widzi każde drzewo czy krzak zwisający nad wodę. Zabraliśmy się za łowienie, wykonałem może piaty rzut kiedy w moje kopyto uderzył sandacz. Prowadziłem przynętę wzdłuż opaski brzegu na którym stałem, przynęta znajdowała się już pod moimi nogami kiedy nastąpił „gwałtowny atak” typowy sandaczowy pstryk. Energicznie zaciąłem lecz ryba była tym razem sprytniejsza ode mnie i w porę wypluła gumę.
Po takim zacięciu moja przynęta wylatuje z wody jak pocisk wystrzelony z karabinu. Uff, podskoczyło mi ciśnienie, aby trochę ochłonąć idę po cichu do mojego kolegi aby mu opowiedzieć o moim braniu. Po chwili wracam na swoje miejsce i ponownie próbuję skusić sandacza do ataku. W pierwszym rzucie mam branie, które ostro zaciąłem, tym razem ryba nie zdążyła wypluć wabika. Ryba na końcu haka nie stawiała dużego oporu toteż hol trwał kilka sekund. Sprawnym wślizgiem ląduje sandacza na brzegu, nie sprawiło mi to większych problemów ponieważ lustro wody w tym miejscu było tylko trochę poniżej brzegu na którym stałem. Świecę czołówkę i ku mojemu zadowoleniu widzę małego sandacza, miał około 45cm. Po szybkim wypięciu haka, po cichu wypuszczam rybę do wody. Kolega po tej akcji jest już przy mnie, miejsce jest na tyle rozległe, że we dwoje możemy spokojnie wędkować nie przeszkadzając sobie wzajemnie. Nie zmieniłem taktyki i łowiłem nadal wzdłuż opaski, gumę prowadziłem skokami. Kolejny rzut i mam branie, ryba jest podobnych rozmiarów co poprzednia, więc nie sprawiła najmniejszych problemów podczas holu. Delikatne wypięcie haka i spokojne wypuszczenie rybki z powrotem do wody.
Poruszamy się jak na szpilkach zdając sobie sprawę z tego jak blisko nas są żerujące sandacze. Było jeszcze ciemno kiedy miałem kolejne branie, znowu ryba uderzyła pod samymi nogami. Zaciąłem zdecydowanie i mocno tak jak zwykle to robię przy braniu sandacza. Tylko takie zacięcie daje duże szanse na to, że hak się wbije w twardy pysk sandacza. Tym razem znowu moje zacięcie jest skuteczne, ryba wypływa od razu na powierzchnie wody chlapiąc przy tym mocno swoim ogonem, dodatkowo trzepie pyskiem na boki w celu pozbycia się mojego wabika. Hak był na tyle mocno wbity, że rybie nie udaje się spaść. Tym razem hol jest nieco dłuższy ponieważ sandacz wydaję się też nieco większy od swoich poprzedników. Jednak nie mija nawet minuta a rybę ma już na brzegu. Świecę światło i moje przypuszczenia o większej rybie stają się faktem, tym razem sandacz mierzy ponad pół metra.
Po złowieniu tego ponad pół metrowego sandacza pomyślałem, że chyba trafiliśmy na znakomity dzień żerowania sandaczy. Nie minęło pół godziny odkąd jesteśmy nad wodą a ja zaliczyłem 4 brania z czego trzy skutecznie zaciąłem, grzech narzekać pomyślałem i wziąłem się za dalsze łowienie. Gdy zaczęło się szarzyć to brania ustały, później wzeszło słonko i przyjemnie zaczęło nam ogrzewać zmarznięte dłonie. Zmienialiśmy miejscówki w nadziei na kolejne branie, schodziliśmy cały czas w dół rzeki. Przeszliśmy najatrakcyjniejszy odcinek Wisły gdzie odnotowaliśmy jeszcze kilka delikatnych pstryków. Wyjęliśmy parę małych sandaczyków a mój kolega trafił 60 cm szczupaka. Około godziny 9 tej zakończyliśmy łowienie, w drodze powrotnej omawialiśmy oba wypady i zgodnie doszliśmy do wniosku że były one bardzo udane. Szczęśliwi wracaliśmy do naszych domów oczywiście po drodze umawiając się na kolejną wyprawę nad nasze ukochane Polskie wody.
Wszystkim kolegom i koleżankom życzę równie udanych wypadów na ryby.