2011 – Zaskakujący sezon
Tomek Franek (sajanin7)
2011-11-28
Na pierwsze zasiadki wybraliśmy się na nowe miejsce już 3 tygodnie po zejściu lodu. Z relacji miejscowych wędkarzy wynikało, że spore karasie łowiono z otwartej wody toteż obraliśmy taktykę na 2 tradycyjne gruntówki z koszyczkiem i sprężyną. Zestawy posyłaliśmy w głąb jeziora gdzie rzeczywiście było najwięcej brań, ale spodziewanych karasi i karpi jeszcze nie zastaliśmy. Za to ładne leszczyki nie pozwalały nam się nudzić jak na haku był czerwony robak.
Podczas kolejnych słonecznych dni doszły nas słuchy o pierwszym dużym karasiu złowionym nad znanym dobrze sąsiednim jeziorem, dlatego też postanowiliśmy się tam wybrać z samego rana. Z samego rana to dla nas była godz. 3-4 co w ostatnim tygodniu marca brzmi trochę szalenie. Ale chcieliśmy być pewni, że uda na się zająć nasze miejsce, bo informację tu się rozchodzą szybciej niż kulisy M-jak Miłość. Pamiętam jak by to było wczoraj na wodzie zameldowaliśmy się już o 3.30 i tradycyjne rozpoczęcie sezonu przy ognisku, kiełbasce i symbolicznym piwku. Przygotowaliśmy zanętę i stanowisko i pół godziny przed wschodem słońca posłaliśmy nasze koszyczki i sprężyny w pobliże pasa trzcin gdzie w poprzednich latach łowiliśmy najwięcej ryb. Pozostało się tylko wygodnie usiąść i popijając kawę z termosu podziwiać wschód słońca i pierwsze śpiewy ptaków, przerywane hałasem zjeżdżających się kolejnych wędkarzy. I wreszcie w 3 rzucie nastąpiło płynne podniesienie sygnalizatora, co skwitowałem zacięciem. Poczułem to za czym tęskniłem po zimowej przerwie ten tępy opór i pompowanie. Po delikatnym holu kolega ląduje w podbieraku mojego pierwszego otwierającego sezon karasia. Uścisk dłoni całus na szczęście i ryba o wadze 1.20kg wraca do wody. Ogromnie ucieszeni, śmiejemy się do siebie, że ryby nas nie zawiodły i są punktualne jak co roku. Po chwili i Adam wyjmuje swojego zwiastuna sezonu. Teraz już spokojni, że i ten sezon będzie dobry łowiliśmy jakże sprawiedliwie na otwarcie po 4 karasie z „jednej klasy” - wszystkie 1,20-1,30kg. Nie uszło to uwadze sąsiednim wędkarzom, którzy to nam prawie przez żyłkę już rzucali i jak kończyliśmy łowić o godz. 11 to już stali za nami i czekali aż sobie „nareszcie” pojedziemy. Na niebie pojawiło się słońce, czyli wiedziałem, że brań już nie będzie, więc ustąpiliśmy presji stojących.
Jeszcze odbyliśmy 2 takie wyjazdy wczesno poranne, aż zaskoczył nasz pewien dziwny fakt. Dotychczas zawsze rozpoczynaliśmy wędkowanie przed świtem. Wybieraliśmy w miarę możliwości dni z zachmurzonym niebem, gdyż słońce ewidentnie nie sprzyjało żerowaniu naszych ryb. Cały nasz „system” został przewrócony i zdawało nam się, że nic nas nie zaskoczy w tym temacie aż do momentu, gdy postanowiliśmy przyjechać nad wodę o godz. 22 aby zająć miejsce na poranną zasiadkę. Wiem, wiem że to szalone, ale takie czasy i presja u nas. Nie było co robić za bardzo, więc postanowiliśmy rzucić po zestawie już do wody. Po włączeniu sygnalizatorów poszliśmy rozpalić ognisko aż tu po 5 minutach naszą uwagę przykuły niemilknące sygnalizatory. Szybko wróciliśmy na stanowisko przekonani, że to płocie jeszcze spać nie poszły i tu ogromne zdziwienie, bo na obydwu zestawach coś wyraźnie wisi. Dwa szybkie zacięcia, dwa sile opory i po holu na ślepo (latarki jeszcze mieliśmy spakowane) podbieramy dwa piękne karasie po 1.5kg.!!! Po prosu dla nasz szok. Nigdy jeszcze nam się to nieudało w nocy, a tu 2 grubaski od razu!!?? Adrenalina buzowała w nas, po czym ogarnęliśmy sytuację i rozłożyliśmy nasze stanowisko jak należy. „Oświetleni” już rzuciliśmy nasze zestawy po raz kolejny i poszliśmy rozpalić ognisko uznając to zdarzenie za przypadek. Jeszcze dobrze ognisko nie zapłonęło, a sygnalizatory znowu nas wołają. Doskoczyliśmy do wędek tak gibko jak antylopy i udaje się zaciąć kolejnego pięknego karasia. Wiedzieliśmy już w tym momencie, że to nie przypadek i czeka nas pracowita noc!!. Ledwo zdążyliśmy zjeść dużymi kęsami kiełbaskę z ognia, bo już byliśmy tak podekscytowani, że nogi się same rwały na stanowisko. Ryby brały pięknie. Złowiliśmy po kilkanaście pięknych energicznych amatorów kukurydzy, a kilka się spięło po godnej walce. O 3:30 z wody nas wypędza deszcz. Ale i tak była to jedna z najlepszych nocnych zasiadek, jakie mieliśmy. Od tej pory nasze wyjazdy przenieśliśmy na godziny nocne i naprawdę było to dobre posunięcie, bo takie łowne nocki nam się jeszcze kilka razy powtórzyły. Taka zamiana pory żerowania ryb mocno nas zaskoczyła. Albo w poprzednich latach mieliśmy ogromnego pecha nie łowiąc nic, albo rzeczywiście coś się w przyrodzie tego roku zmieniło. Mogę to już z pewnością stwierdzić, ponieważ na drugim naszym jeziorze też duże karasie zaczęły brać nocą. Proporcja wszystkich brań wyniosła 70% do 30% w dzień. Najlepszą porą roku okazały się kwiecień oraz czerwiec.
I tak siedząc przy tym opowiadaniu w listopadowym czasie zaczynam się zastanawiać, czym jeszcze mogę być zaskoczony i co przyniesie kolejny rok? Spoglądając w pogodę sezonową wnioskuję, że wiosna roku 2012 przyjdzie bardzo szybko. Czas więc uzupełnić braki sprzętowe, dokształcić się jeszcze bardziej i powoli przygotować taktykę, bo to jeszcze niby 3-4 miesiące pozostały, ale taki czas pozwala na systematyczne gromadzenie sprzętu, co mniej obciąża kieszeń i można wszystko dobrze przemyśleć, bo w sezonie już czasu na to niema.
Czytając to na pewno wielu z was przypomni sobie takie dziwne wędkarskie przypadki, ale za to jakie przyjemne. Tego też życzę wam wszystkim, aby nasze hobby nie stało się monotonnym i opanowanym przez najnowsze nowinki techniczne, ale żeby nas potrafiło czymś miłym zaskoczyć. Bo chyba z tego czerpie się najwięcej przyjemności jak się uda coś takiego wypracować mniej lub bardziej. Czasami jakaś mała lub większa zmiana potrafi przynieś upragniony skutek.
Pozdrawiam