A miało być lepiej....
Ryszard Pluciński (troc)
2012-11-11
Sobota- po raz kolejny jedziemy z kol. Markiem na ryby. Gdyby było cieplej byłby to wyjazd 2-3 dniowy lecz z uwagi na to, że od 15 października obowiązuje na naszym łowisku zakaz połowu białej ryby a spinningować nie sposób po dość szybko zapadającym zmierzchu, decydujemy się na wyjazd „za jasnego”.
Około godziny 8.00 jesteśmy na miejscu- typowo wschodni, umiarkowanie mocny wiatr, zachmurzenie, spadek ciśnienia w stosunku do dnia poprzedniego nie wróżył nic dobrego.
No i faktycznie- po przyjeździe na miejsce zaczęło się- na Stanicy odkryliśmy ślady włamań do naszych domków- policja, obliczanie strat, zabezpieczenie mienia, trochę czasu poszło na marne…
Z niezłym poślizgiem czasowym, obciążeni sprzętem wsiadamy do katamaranu i w drogę. Spinningowanie zaczynamy od zatoczki pod wschodnim krańcem jeziora- blaszki, paproszki, gumki małe i duże, woblerki i jedno wielkie nic. Przemieszczamy się powoli wzdłuż północnego brzegu- może rejon plaży będzie dla nas bardziej wyrozumiały, piaszczyste dno, coś tam się zawsze działo- ale nie tym razem. Płyniemy dalej, w zachodnią część jeziora- po którejś setce rzutów łapię zaczep pięknej, miedzianej blaszki którą oczywiście tracę- w tym momencie zabrakło cierpliwości, wysiadam na brzeg i resztę wyprawy spędzam na spinningowaniu z pomostów ale przy brzegu również ryby jak zaklęte- nic. Kol. Marek płynie dalej katamaranem, jak się później okazało zapiął ładnego „półkilowca”. Tym razem woda się poddała.
Piękne pół kilo ryby, kol. Marek zadowolony jak nigdy....