Belly Fish, Invader Pro, Jumper - pstrągowy silikon
d. k. (luxxxis)
2017-01-29
Pstrąg potokowy towarzyszy mi od najmłodszych lat, był ze mną od zawsze, to na nim mój nieżyjący już Dziadek uczył mnie wędkarstwa i sposobu patrzenia na nie.
Cierpliwie wpajał szacunek do wszystkiego co żywe, z uporem maniaka wbijał do tej młodej głowy wiedzę o tym, jak czytać rzekę i przyrodę wokół niej, uczył dostrzegać błahe z pozoru detale aby póżniej, będąc już w domu złożyć je w jakąś logiczną całość, która rzuca nowe światło na przebieg wyprawy i zachowanie ryb.
Dziadek nauczył mnie, że w wędkarstwie liczy się spostrzegawczość i umiejętność dostrojenia się do wody i warunków, jakie nad nią zastaliśmy, że popularne "szczęście" nie ma tu zastosowania - tylko wiedza i doświadczenie.
Z tamtych młodzieńczych lat pamiętam jeszcze jedną rzecz, wygląd Dziadkowego pudła na przynęty, otóż tych przynęt było tam aż sześć... dwa woblery, dwie potężne obrotówki i chyba z tej samej kużni - dwa wahadła wielkości łyżki do butów...
Minimalizm? Nie, wtedy to było aż nadto, Dziadek zapinał je do swego szklano-tonkinowego HM-a na jakąś wielką agrafkę uwiązaną do gorzowskiej tęczówki 0,45 mm, otwierał skrzypiący wiecznie kabłąko prototypu wczesnego Rileh Rexa i zamachem godnym drwala z Alaski posyłał toto co 15 kroków w nurt rzeki. Jedno miejsce - jeden rzut, następne 10-15 kroków i rzut...
Gdy Babcia potrzebowała rybę do domu, to Dziadek stawał na wysokości zadania i rybę przynosił z rzeki, Babcia obserwując go z okna jak wracał brała toporek i szła na dół, do chlewka, oskrobać rybę TOPORKIEM, dziadkową miarą zaś była długość torby - takiej skórzanej, dla elektryka - potok miał "miarę " gdy wystawał grubo po obu stronach.
Tak było kiedyś, gdy były ryby, gdy zapór było mniej i wędkarzy, gdy istniały jeszcze miejsca gdzie nie dotarł "poprawiacz" przyrody - człowiek.
Mając w pamięci wygląd Dziadkowego pudła widzę, jak na przestrzeni lat ewoluowało moje pudło pod pstrąga potokowego. Kiedyś idąc na wyprawę zbytkiem było kilka woblerów i parę obrotówek, póżniej doszły do nich gumy i przegródek mi zbrakło.
Obecnie już noszę z sobą dwa zbiorcze w plecaku i dwa w pasie biodrowym, po garści mam też luzem w każdej z możliwych kieszeni.
Owa ewolucja wpływa też na rodzaj stosowanych przynęt, pstrągarze coraz chętniej sięgają po gumy i jeśli chodzi o mnie, to kiedyś były ledwie dodatkiem do przynęt twardych, teraz zaś stanowią ścisły trzon mego arsenału.
Ma to swoje logiczne powody, guma jest tania, dostępna w każdym możliwym kolorze, podać możemy ją na szereg sposobów niedostępnych dla np. woblera czy blaszki i bez obaw wpuszczamy je w miejsca, gdzie drogocenny wobler nie ma wstępu np. w "klatkę" między powalonymi drzewami.
Jednak najważniejszym powodem jest fakt, że pstrągi je kochają, że są łowne i mając ich zapas wygrzebiemy w końcu z pudła taką, która zadziała swoją pracą, innością czy barwą i nastąpi oczekiwane potężne targnięcie...
Tak było właśnie ze mną, od kilkunastu dni chodziłem jak struty - chimerycznie żerujące ryby nie dawały się łatwo okpić, siadały rzadko i z reguły stacjonarne sztuki okupujące tę samą miejscówkę co zawsze.
Na domiar złego do łowienia miałem tylko 1 odcinek wolny od lodu, więc każdy wypad odbywał się właśnie tam, wypady "konkurencji" również, co tylko powodowało większe kapryszenie notorycznie kłutych i straszonych ryb.
Nadbrzeżne krzaki ozdabiały wesoło dyndające twistery( Piniar - ściągaj je!), jakieś kopytka, tudzież obrotówka - normalnie szwedzki stół.
Wtedy olśniła mnie myśl: "Połów inaczej" - odstaw na bok oklepane choć łowne przynęty, pokaż rybom coś innego, niż serwujesz im od lat, odrzuć rutynę.
W plecaku miałem dwa opakowania gum Belly Fish, Invaderów Pro oraz jedno Jumperów (prezent od Waldka, noszony od początku roku choć wody jeszcze nie zaznał z racji tego, iż moje potoki od zawsze lubowały się w twisterach i twisteropodobnych konstrukcjach, no właśnie...OD ZAWSZE). Uzbrojone i wsypane do pudła poszły w ruch i patrząc na ich pracę dorabiam pod nie taktykę.
- Invader Pro posiada skrajnie ruchliwy ogonek telepiąc nim, gdy gumę przytrzymam w nurcie; może robić w miejscu i na spływie, wystarczy tylko zadbać o głębokość prowadzenia.
Modele większe już miałem na kiju i okazały się niezłe na sandacze, kolega zaś chwalił je jako boleniówki, teraz więc czas na kropka.
- Belly Fish to dobra imitacja małej rybki o bezbłędnej pracy, cieniutka nasada dużego ogonka pozwala na pracę z prądem i pod prąd, kolorystycznie może naśladować zarówno głowacza, strzeblę czy szybko przecinającego szerokość koryta kiełbika.
- Jumper to łowny od lat klasyk, jednak na tym odcinku każdy potok miał go chyba po dwa razy w pysku, więc tu w ruch pójdą dwie pierwsze gumy, "klasyk" zaś posłuży do przecierania szlaków.
Podnosząc z ziemi plecak po skończonym śniadaniu zakładam go na plecy i idę dalej...
Dzień wcześniej, po przejściu tego samego odcinka, tym samym brzegiem, w tym samym kierunku i przy podobnej pogodzie zaliczyłem 2 ryby pod 40 cm, jedno porządne lecz puste pobicie w woblera i jeden spad niewielkiego potokowca.
Teraz zwijam wędkę z wynikiem 16 podebrań, jedenaście razy podbierałem potokowce i pięciokrotnie lipienie, wszystkie ryby powróciły do wody...
Kolejne dni dają kolejne ryby, choć już w standardowych ilościach 3-6 szt. Po odwilży i zmianie odcinka nadal łowię...
Sukcesu można upatrywać w ich "inności", pracy oraz w tym, że dla moich ryb były czymś "nowym" - jak było naprawdę nie dowiem się nigdy. Trudno, najważniejsze, że działają i to dobrze, bo moje pstrągi je pokochały...
Pozdrawiam, Daniel Luxxxis Kruzicki