Boleniowa nauczka
Sebastian Kowalczyk (Sebastian Kowalczyk)
2013-07-10
Jakiś czas temu na łamach WW ukazał się mój artykuł pod tytułem "Żyłka czy plecionka". Porównałem w nim zalety i wady łowienia boleni na rozciągliwe i wybaczające błędy żyłki oraz sztywne ale za to wytrzymalsze plecionki. Czytelnikowi dałem wolny wybór, choć nie do końca. W tekście lekko podszepnąłem, że łowienie rap na plecionkę jest jednak o wiele bezpieczniejsze dla wędkarza jak i zresztą dla ryb. Na żyłki (grube!) łowiłem jeszcze w całkiem niedawno, przez co straciłem dwie duże ryby, razem z woblerami. Łowienie plecionką też nie jest mi obce i mogę zapewnić Was, że dużej różnicy w ilościach brań nie zauważycie. Lubię dzielić się wędkarską wiedzą, choć czasami powinienem sam przeczytać to co piszę dla innych. W tym sezonie, który zresztą z powodu wysokiej wody w bolenie zbyt obfity do tej pory nie był, dostałem od wędkarskiego losu kopa w zad. Na branie dużego bolenia czekać trzeba czasami wiele tygodni. Najczęściej wędkarskim łupem padają ryby, w okolicach sześćdziesięciu kilku centymetrów. Są najłatwiejsze do przechytrzenia i łatwiej je podejść niż duże, czujne, trzymające się głębokich rynien osobniki.
W tym sezonie, po paru "malakach" spotkanie z pierwszym "klocem" miałem dopiero tydzień temu. Co najciekawsze, tamtego dnia ubzdurałem sobie, że poszukam kleni. Ubzdurałem sobie, bo zamiast kleniowej witki, zabrałem ze sobą boleniową dzidę, a wymieniłem jedynie kołowrotek z plecionką na maszynkę z żyłką 0.18. Wiecie jak to sobie człowiek tłumaczy - pójdę na klenie, a jak się bolek chlapnie to gada zdejmę. I tak z naiwnością nastolatka, stawiłem się nad wodą, ufny w swoje umiejętności i uśmiech losu. Faktycznie, los się do mnie tego dnia uśmiechnął. Stanąłem na zarośniętej wysokim zielskiem podmytej burcie. Dwa metry ode mnie w dół rzeki, utworzył się przy zalanej główce bardzo głęboki wlew. Kleniowym woblerkiem rzuciłem od niechcenia może ze cztery razy. Jak w hipnotycznym transie moja ręka powędrowała do pudełka z przynętami i na agrafce zawisł Salmo Trill (z takim zestawem nawet nie powinienem ich mieć przy sobie!). Ot parę kontrolnych rzutów aby sprawdzić, jak nowa przynęta sprawdzi się w wodzie. Salmiaka ściągałem wzdłuż zalanej główki, aż do chwili, w której przynęta utknęła w zalanych trawach. No i proszę - kaszana, jakbym miał plecionkę to bym go na pewno wyrwał z zaczepu. Dokręciłem hamulec w kołowrotku, złapałem za szpulę (uwaga tak nie powinno się robić) i powoli wytaszczyłem kulę zielicha razem z wobkiem. Udało się! Przerzuciłem woblera kilka metrów w stronę głębokiego wlewu i z troską zacząłem przyglądać się kołowrotkowi, zastanawiając się czy nic mu się nie stało. Zakręciłem korbką i kątem oka zauważyłem wielką, srebrną kluchę, która wyskoczyła z wlewu. Jak opisać to co stało się w trakcie kolejnych trzech sekund? Na raz spojrzeliśmy sobie w oczy. Na dwa boleń chyba stwierdził, że mnie pogrzało. Na trzy wykonał potężne szarpnięcie i odpłynął z woblerem w pysku. A ja stałem tam jak ostatni osioł, spoglądając na kołowrotek z maksymalnie zabetonowanym hamulcem. Popełniłem błąd, który mógł popełnić tylko i wyłącznie jakiś półmózg lub amator, będący pierwszy raz na rybach. Prawdopodobnie zabiłem piękną, waleczną rybę przez rutynę i bezmyślność. Mała była szansa aby rapa uwolniła się od uzbrojonego w dwie kotwice woblera. Taki stary, a taki głupi - pomyślałem sobie i polazłem ze zwieszoną głową polować na kleniki, choć powinienem wypłacić sobie liścia i pójść do domu.
Wczoraj na bolenie zameldowałem się już z plecionką i trzeźwym umysłem. Bo najważniejsze na rybach jest myślenie. Pozostawianie czegokolwiek przypadkowi lub wychodzenie z założenia, że może się uda, najczęściej kończy się porażką i zgrzytaniem zębami. Gdyby nie plecionka wczorajszego bolenia również bym nie wyjął. Żyłka w granicach 0.22 mogłaby nie wytrzymać prawie dwudziestominutowego holu silnej i nażartej lipcowej ryby. Bolenie, których długość zbliża się już do osiemdziesięciu centymetrów to już nie chlapaki dające się prowadzić jak barany na postronku. Plecionkę chyba zmienię na jeszcze mocniejszą bo w Wiśle są dużo większe rapy. Wiem o tym bo już miałem przyjemność z takimi przegrać.