Łowisko Borki - rekonesans
Ryszard Troncik (rysiek38)
2017-06-20
Moja przygoda z Borkami rozpoczęła się kilka lat temu w sumie przypadkowo za sprawą Hajnela i poza tym jednorazowym wypadem nie było mnie tam aż do maja tego roku kiedy to ze względu na łatwy dojazd postanowiłem je dorzucić do mojego wędkarskiego kalendarza na ten rok .
Za pierwszym razem (wtedy z Hajnelem) było średnio - jeden szczupaczek i masa plażowiczów ,woda czysta i płytka tak że tam gdzie kończył się zasięg rzutu woda sięgała ledwie pasa. Wtedy byliśmy na brzegu południowym i niesłusznie wyciągnąłem wniosek, że dotyczy to całego zbiornika . Krążyły słuchy, że zbiornik przestano zarybiać i nawet spokojnie można tam łowić bez karty. Zresztą jak na tak duży akwen to w całości może trzech ze spinem i dosłownie kilku wędkarzy "stacjonarnych" było.W każdym razie wtedy zbiornik sobie odpuściłem nie myśląc nawet, że kiedyś może mnie pochłonąć jak "Tauzen"- a stało się to właśnie w tym roku .
Był początek maja i po niezbyt owocnym rozpoczęciu "zębatego" sezonu korciło mnie na coś nowego ,właśnie wtedy przypomniałem sobie o Borkach ,sprawdziłem połączenia ,spin w łapę i w drogę a po pół godziny byłem na miejscu pozostało jedynie dojść do wody .
Z pierwszego wypadu kojarzyłem że to dosłownie rzut beretem od przystanku z tym ze wtedy tam szliśmy dość daleko pieszo na przełaj bo nie było przesiadkowego lecz wracaliśmy już inaczej czyli z miejsca gdzie właśnie wysiadłem i dlatego wiedziałem że woda jest tuż tuż za drzewami tylko którędy cholera - najlepiej chyba najbardziej wydeptana ścieżką przede mną ,bo w druga stronę zabudowania więc chyba "nie tędy droga".
Niestety tędy tez chyba nie bo minęło kilka dobrych minut a wody nie widać , na dodatek żar a i ścieżka coraz mniej wygląda na uczęszczaną ,jednym słowem dałem d..y ale co jak co w końcu orientacje w terenie miałem prawie zawsze .prawie robi...jak w reklamie :-) Obrałem azymut 45 stopni na prawo i w najgorszym wypadku powinienem wyjść na Morawę a Borki zahaczyć pod koniec z prawej ale najpierw czas na przerwę .
Po krótkim odpoczynku ruszam dalej i po kolejnych minutach docieram nad jakiś ośrodek sportowy , wywiad i wszystko jasne ,dodaję kolejnych kilka stopni i wychodzę pod koniec przeciwległego brzegu z pierwszej wizyty .
Masa kąpiacych się , plaże ale widzę że na szczęście i dla mnie się znajdzie - zaczynam od wirówki i szok ,blaszka po kontakcie z wodą długo jeszcze wysnuwa żyłkę "macam" w kilku miejscach i podobnie czyli dość głęboko , zaczynam kombinacje z gumą i mam okonka (jedynego na ten dzień) idę dalej brzegiem i mijam tablicę ze starą informacją o jesiennym zarybieniu a nieco dalej wędkarza z gruntem i batem - myślę czyli staw żyje .
Czym dalej tym dno bardziej muliste i nadal głęboko , spotykam trójkę spinningistów z bardzo dużymi gumami i dochodzę do końca brzegu ,w rogu dość spore trzcinowisko wysoka skarpa praktycznie sięgająca wody i praktycznie brak śladów by ktoś często tu łowił - spodobało mi sie to miejsce jako na ewentualne stacjonarne zasiadki.
Postanowiłem już dalej nie łazić a skupić się na tej zatoczce i przy okazji bardziej poznać układ i rodzaj dna ,poświęciłem na to z godzinkę ,pobicia co prawda żadnego na nic nie miałem ale trzy razy coś odprowadziło przynętę pod sam brzeg i to w niezauważalny sposób (mimo że przynętę było w miarę widać) - jedyny moment gdy ową rybę można było zauważyć to jakieś kilka sekund po wyciągnięciu zestawu ,wir i gwałtowna ucieczka jakby cienia ,nie mam pojęcia co to za ryba (ok.30cm) ,można by zaryzykować że troszkę sylwetka lina
ale tylko troszkę (ogólnie jeszcze kilka razy miałem tam podobne przypadki-zawsze w tym miejscu)
Postanowiłem wracać do domu i obiecałem sobie sobie że co kilka dni będę tam wracać...
Po kilku dniach zawitałem tam późnym popołudniem z ulubioną kulką i gruntówka do "towarzystwa" jako przynęty : białe, czerwone, bułka no i kukurydza jednak rewelacji nie było i oczywiście honor uratowała kulka (kilkanaście niezawodnych krasnopiórek i kilka małych płotek) , na grunt jedynie dwa brania , niestety nie zacięte .
Pod względem skuteczności wygrał zdecydowanie czerwony , pod koniec widząc że coś goni poświęciłem jedną małą płotkę na fileciki i podałem kulę w pobliżu tego miejsca ,po niecałej minucie jest pasiak - mały i drugi,trzeci - odpuściłem bo wszystko ok.15cm.
Kolejny wypad to spławik i grunt , przynęty i miejsce te same ,tym razem w zasięg spławikówki udało się ściągnąć płotki 18-25 cm brały serią z tym że pół godzinki potem cisza którą po dłuższej przerwie przerwała krasna 25, na grunt w tym czasie płotka i dwa krąpiki.
pod koniec dnia na spławik w końcu branie na które liczyłem ,powoli, długo,i bardzo delikatnie by pod koniec pięknie po skosie"wjechać" pod wodą - zacięcie i po chwili spinka ale po braniu i czując przez moment rybę miałem pewność co do gatunku ,potwierdzenie nastąpiło po kilku minutach w postaci linka 27...czas wracać
Za czwartym razem wybrałem się rano zestawy i miejsce oczywiście te same ,pół godziny po zanęceniu pierwszy lin za godzinkę następny - dziwnie poharatany i szczuplejszy (jakby tatuaż gks :-)) ,[potem wlazła drobnica i linki wymiotło ,ale to nic.
Ważne jest to że zbiornik w miarę "obcykany" i jest tam linek ,czyli będzie drugim po "Tauzenie" jak dla mnie.
Na koniec ciekawostka , bywałem tam co kilka dni w tym raz rano ale zawsze spotykałem tych samych spinningistów 3-4,rano też, z czego wnioskuję że łowią tam chyba dziennie , zawsze obławiają te same miejsca i na podobne duuuże przynęty ,ze z daleka widocznym czerwono-pomarańczowym akcentem ,nigdy jednak przy mnie nic nie złowili zresztą tak jak i inni spotkani spinningiści .
Szkoda że nie potrafię teraz prawie w ogóle gadać bo chętnie bym zamienił parę zdań z miejscowymi.