Zaloguj się do konta

Chichot losu


To, co się stało 17 kwietnia tego roku do tej pory nie może zmieścić mi się w głowie i całemu naszemu wędkarskiemu środowisku. Jeden z najbardziej doświadczonych, najmądrzejszych i najlepszych wędkarzy utopił się łowiąc z lodu. A w zasadzie podczas przemieszczania się po lodzie. Postanowił sprawdzić, czy nie ma szkód na swojej rekreacyjnej działce oddalonej o jakieś 0,5 km od miejsca, gdzie rozstał się z kolegami. Wkrótce zniknął im z oczu za zakrętem…
Oczywiście, że zaraz podniosą się głosy, że w kwietniu to czysta głupota wchodzić na lód. Nie będę się spierał, każdy ma swoje racje. Sam przeżyłem wielką trwogę wracając po topniejącym lodzie mając wodę w butach po kostki.
Jednak Andrzej należał do najlżejszych wędkarzy, był emerytowanym nauczycielem w-fu, w nowiutkim kombinezonie. Pod nikim tego dnia lód nie pękł i pod strażakami też. Co więc się stało ? Dlaczego pod najlżejszym wędkarzem pękł lód ? Tego już się nie dowiemy…

[iframe width="420" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/pbFJNY4gP9E" frameborder="0" allowfullscreen][/iframe]

Byłem w III klasie Liceum, gdy odszedł na zawsze mój ojciec. Nie sądziłem, że będę takim słabym, bliskim załamania człowiekiem, gdy nagle świat mi się zarwał i spadł mi na głowę. Ale był Andrzej, który stał się moim mentorem i przewodnikiem życiowym. Pewnie dzięki niemu skończyłem liceum i zdałem maturę. Wybrałem AWF, by kontynuować jego drogę życiową, czyli pracę z młodzieżą. Mało opłacalną finansowo, ale jakże ważną . Może i ja kiedyś komuś pomogę utrzymać się na nogach...
Kilka lat temu napisałem wspomnienia z liceum. Chyba miałem o czym pisać skoro proszono mnie bym je umieścił również i na NK. Ogromny wpływ na czas spędzony w liceum miał właśnie Andrzej Binięda. Pozwólcie, że zacytuję kilka fragmentów związanych z Andrzejem…
„Andrzej Binięda - nauczyciel w-fu
Był nie tylko nauczycielem, ale i wzorcem do naśladowania. Wywarł na mnie największy wpływ , na moją osobowość, na drogę życiową , którą obrałem...”
„Kiedyś aktyw harcerski naszego miasta miał spotkanie integracyjne nad Dadajem. W pokoju kadry stał spinning. Andrzej powiedział, bym porzucał trochę jak się nudzę. Wróciłem po pół godzinie z ponad 2 kg szczupakiem. Potem mi powiedział, że założył się z P. Józkiem Wysockim, że zaraz wrócę z rybą.....”

kabaret

Tak, tutaj też znalazłem swoje miejsce...Andrzej miał taśmy z tekstami Pietrzaka i poznańskiego kabaretu , Tey". Co to było za przeżycie słuchać takich rzeczy po tych bełkotach telewizyjnych...
Kabaret założyli w naszym Liceum Andrzej i Tadzio Mulik. Tadzio był wtedy studentem Kortowa ( albo już nie był... ). Występował w Kabarecie ,,Paragraf 45 " chyba. Miał fajne teksty, piosenek również. Jednym z autorów był Jacek Klayff z ,,Salonu Niezależnych". Mocne to były teksty i oczywiście nie przeszły przez szkolną cenzurę. Ale, że kabaret był czymś nowym w naszej szkole, więc postanowili sfinalizować ideę do końca. Choćby i kosztem mocnych tekstów. Dostałem i ja swój ,,kuplecik" o jakimś oficerku, co to ma muszkę i krawacik.Tekst infantylny, ale podobał się decydentom ( zgroza...). Fajny był monolog Dyzia Andrzejewskiego o strażaku . No i kilka innych. Ale prawdziwe teksty to prezentował nam Tadzio na próbach, a Andrzej puszczał Pietrzaka z taśm. I tak oto udając durniów bawiliśmy się patrząc na zachwycone twarze ciała pedagogicznego...
Najlepszy występ daliśmy w Domu Starców...Ówczesny dyrektor, Pan Bubeła ( mój dobry znajomy ) poprosił mnie, abym namówił chłopaków na charytatywny występ u niego , chyba na Dzień Babci. Zmieniliśmy nieco repertuar ( dorzuciliśmy parę tekstów...) i powiem wam, że tak rozbawionej publiczności w życiu nie mieliśmy...Żeby tak nasi profesorowie potrafili na ,,luzaku" chociaż raz zobaczyć nasz kabaret...Pan Bubeła dziękując nam za występ miał łzy w oczach. Że tyle radości daliśmy tym starszym ludziom...
Znudziło mnie te ocenzurowane granie w kabarecie infantylnego oficerka...No i pojawiła się Pani Ania Pochyła...
Ale jednak w nowym składzie kabaretowym też znalazło się dla mnie miejsce...Młodsi koledzy poprosili mnie, bym pomógł im rozruszać i wesprzeć doświadczeniem scenicznym ich pomysły satyryczne. I nie odmówiłem...
Do tekstu kabaretowego wróciłem za namową Andrzeja i na potrzeby naszego ,,Wszędołaza". Prezentowałem na rajdach monolog Zenona Laskowika ,,Mamuśka". Podobno jak twierdzi Andrzej był to mój popisowy numer...
Mirek, telefon do ciebie ! Poważnie ? Słucham. Ooooo mamuśka..No co gdzie jestem ? Tutaj jestem . No na rajdzie... Tak, znowu...
Moje zainteresowania turystyczne
„Zaczęło się wszystko w maju 1975 roku. Andrzej zbierał ekipę na Zlot Licealistów z metą w Olsztynku. Miał to być pierwszy start młodzieży z naszego Liceum w zorganizowanej turystyce pieszej (marsz po wyznaczonej trasie, wspólne zakończenie imprezy, konkursy i zdobywanie punktów na Odznakę Turystyki Pieszej ). Był to rajd 3 -dniowy. Trzon naszej ekipy stanowił rocznik 58, czyli II klasa. Ale były też z nami dziewczyny z III klas. Był to nasz pierwszy i ostatni wspólny rajd. Dziewczyny w następnym roku zdawały maturę i nie chodziły już z nami. Tylko Krzycho ,,Wino" Więczkowski został z nami do końca. To on utrwalał te chwile, które możecie zobaczyć na fotkach. To on wzmacniał naszą siłę muzyczną trzecia gitarą. Wspaniały facet...
W tej ekipie znalazło się też miejsce i dla nas I- klasistów. Ale czemu akurat ja poszedłem na ten zlot ? Nie pamiętam…”
„Idziemy na kolejne rajdy, ,,uczymy się chodzić po trawie...kaczeńcom patrzymy prosto w oczy...Jabłko z zimy co nam zostało, dzielimy na wiele części... Pomagamy sobie, niesiemy dziewczynom namioty, a one nam nie żałują kanapek :). Rodzi się coś fajnego...Uczymy się współdziałania w grupie. Dzielimy się rolami...
Widać nas w szkole, jesteśmy rozpoznawalni ( to ci , co na rajdy chodzą ). Wielu nam zazdrości. Andrzej zabiera wypróbowanych. Chcemy coś osiągnąć, chcemy, by było o nas głośno w turystycznym światku. Dziewczyny wymyślają wspólne akcenty ( Basia i Bożena głównie ), coś co będzie nas wyróżniać spośród innych drużyn, coś , co innym rzuci się w oczy i zostanie im w pamięci...
Mamy świetną sekcję rytmiczną ( 3 gitary, tamburyn, później flet ). No i wspaniały vocal dziewczyn. Szybko robimy karierę...
Zapada decyzja o założeniu klubu. Obieramy Frania Rejszela na pierwszego prezesa klubu HKT Wszędołaz...Jesteśmy już zgraną paczką. Spotykamy się w domach, rodzą się głębsze przyjaźnie a może i coś więcej...
Wprowadzamy ,,nowe twarze". Tych co za wspólną naszą sprawę poszliby w ogień...
Zapada decyzja o stworzeniu własnego kąta w szkole. Andrzej załatwia pomieszczenie. Robimy harcówkę, naszą ostoję...i miejsce naszych ,,wewnętrznych emigracji"...
Jesteśmy już w III klasie. Jola Suprun naszym nowym prezesem klubu. Teraz chodzimy na rajdy również i po to, by zbierać eksponaty do naszej harcówki. Wszyscy nas obserwują. Jesteśmy już ,,rutyniarze". Mamy swoją sławę.
Zapada decyzja o stworzeniu własnego rajdu, po naszej Ziemi Bartoszyckiej... Kto chętny do organizacji ? Cala ekipa, młodsi też...
Zostaję Komendantem I Rajdu Wszędołaza. Zapraszamy przyjaciół z rajdowych szlaków. Mamy ich wielu. Nie wszyscy mogą przyjechać ( koniec listopada ). Ale i tak wystartuje ponad 200 osób. Pomaga nam Ela Wierzbińska z PTTK, dyrekcja życzy nam sukcesu. Załatwiamy noclegi w szkołach, dobieramy trasy. Wzbudzamy duże zainteresowanie naszym pomysłem rajdu i zarazem czujemy, że wszyscy życzą nam powodzenia. Nikt nigdy czegoś takiego u nas nie robił...
Więc to nie mogło się nie udać. I Rajd Wszędołaza był naszym sukcesem.
Poznajemy nowych przyjaciół. Teraz tak sobie myślę, że takich wspaniałych ludzi można spotkać tylko na rajdach...Rodzi się ciekawa drużyna z ,,mechaniaka" - ,,Siedmiomilowe buty". Potem los tak zechce, że będę z nimi wędrował... I z nimi zdobyłem złota odznakę OTP. Jako jedyny wówczas. Kto wie, może i jako jedyny w historii naszego miasta...
Co za wspaniałe wspomnienia...łza się w oku kręci i serce bije mocniej... Henio przypomniał mi, że na którymś z rajdów trafiliśmy na wesele...Z Andrzejem Wasilakiem zaprzyjaźniliśmy się z ekipą ,,Leffa" z Działdowa i wróciliśmy z rajdu nieco później...Na jednym z rajdów własnej babci ,,podprowadzam"" kołowrotek. Najpierw zgodziła się, ale jak zobaczyła naszą paczkę odmówiła. Taka była. To za karę uciągnęliśmy kilka menażek wina z gąsiora. Stał obok kołowrotka na strychu...
Wszystko , co dobre musi się kiedyś skończyć... Matura i odchodzimy...Ale nie zostawiamy po sobie ,,spalonej ziemi "... Mamy świetnych następców. Nasi młodsi spadkobiercy wstydu na pewno nam nie przyniosą...
Z Siedmiomilowcami poszedłem na kolejny Zlot Licealistów. Wędrowaliśmy z ekipą z Mrągowa przez 5 dni. Fajni młodzi ludzie. Taki młody chłopak ( najmłodszy w ich drużynie ) pięknie śpiewał kołysankę. Chudy, w okularach, ale sympatyczny...nazywał się Wojtek Malajkat...Obaj wtedy nie wiedzieliśmy, że jedno nazwisko tak nas do siebie zbliży... Ania Pochyła...
Nie wiem czemu , kiedy piszę, łzy cisną mi się do oczu...

Między nami…

,,Między nami zawstydzenie piekące pod powiekami..
.Nie pozwólcie mi wrócić na ziemię...
A tkliwość dłoni Waszych , niech chłodzi na czole mym znamię...
Kaina, świtu się boję..."

Bez słów...

Chodzą ulicami ludzie, maj przechodzą , lipiec , grudzień
zagubieni wśród bólu i spraw...
Przemarznięte grzeją dłonie, dokądś pędzą, za czymś gonią
budują wciąż domki z kart..
A tam w mech odziany kamień, tam zaduma, wiatru granie
tam powietrze ma inny smak..
.
Chodźmy znowu na rajd...

Po studiach wróciłem do rodzinnego miasta. Mieszkanie spółdzielcze skutecznie mnie z nim związało. Oczywiście spotkałem swoich nauczycieli. Mimo różnicy wieku traktowali mnie jak swego kolegę. Graliśmy w siatkówkę, popijaliśmy piwko a przede wszystkim wspólnie wędkowaliśmy. Gdy zostałem Prezesem swego koła Andrzej był głównym organizatorem zawodów podlodowych dla dzieci. Niestrudzenie, gdy tylko lód był odpowiedni organizował zawody na naszym jeziorku. A ja go wspierałem. Wielu naszych wychowanków nadał łowi już jako dorośli wędkarze i spotykamy się na różnych akwenach.
Na corocznym zebraniu sprawozdawczym Andrzej pokazał mi sanki ze sprzętem zimowym na lód. Duże, robione na zamówienie. Ledwie mieściły się w bagażniku jego auta. Był z nich taki dumny.
Strażacy wyłowili Andrzeja z 11-metrowej głębi. Nogi miał opasane sznurkiem od sanek. I te sanki utopiły go.
Andrzejku drogi. Nasz przyjacielu tak się nie odchodzi. Nie chorowałeś tak jak Zbyszek, czy Piotruś. Kupiłeś nowy kombinezon i miałeś nowe sanki. Nie miałeś prawa w ten sposób nas tak zostawić... Kur..mać... Chichot losu …



Opinie (7)

adler

Tu nie ma co komentować. Mirku musisz się otrząsnąć z tej tragedii. Imasz wielką rację; " Ludzie żyją tak długo, jak długo zachowujemy ich w naszej pamięci"... Pozdrawiam Krzysztof. [2013-05-08 13:42]

Lin1992

Panie Mirku piękny wpis jednakże jeśli się go czyta to rzeczywiście łzy same cisną się do oczu. *****. Wiem co to znaczy stracić bliską osobę i ból w sercu jest tak wielki że niemożna go z niczym porównać i w żaden sposób z tłumić w sobie - to mija podobnież z czasem...podobnież. [2013-05-10 05:46]

użytkownik

5 [2013-05-10 14:49]

kaban

"Nie znamy dnia ani godziny"... . [2013-05-10 16:38]

Portal Carppassion

[*] [2013-05-10 18:14]

Bartt3

Wielka to dla nas strata. Leszek do tej pory nie chce o tym rozmawiać... [2013-05-11 09:10]

Boolek

Klepsydre wstaw na fotkę [2013-07-04 10:25]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej