Co dalej z PZW ?
użytkownik 22602
2009-11-25
Porywam się na temat, który wywołuje ogromne spory, od lat. Zadajemy sobie pytanie - co dalej z wędkarstwem w Polsce ? Jeden wielki PZW z jedną, ogólnokrajową składką? Czy regiony - okręgi o własnym, miejscowym cenniku. Ja spróbuję odpowiedzieć.
Aby było mi łatwo to uczynić - akcja tej opowieści dzieje się na dwóch łowiskach, a bohaterami są dwaj wędkarze.
Jeden z nich, młody , imieniem Bartek, jest wędkarzem zamożnym. Ma świetne auto. Jako spiningista upodobał sobie wielki zbiornik zaporowy. Jest tam sporo sandaczy. W jego rejonie nie ma wód gdzie mógłby się jako wędkarz wyżyć. Ma do pokonania 350 kilometrów, zbiornik jest administrowany przez inny region wędkarski. Stać go na kilkanaście wypraw rocznie. W ostatnim sezonie złowił 30 sandaczy, różnych rozmiarów. Ryby zabrał - jak pozwala mu regulamin.
Drugi - Władek - łowi na swoim terenie. Nie jest zamożny, jedynym dostępnym mu łowiskiem są glinianki. Łowi tam i na spining, i na spławik. Wyniki ma marne, ryb w jego łowisku ubywa od lat, nikt nie ma świadomości jaki jest rybostan.. Łowi i psioczy na czym świat stoi, jak widzi w gazecie takiego Bartka z rekordowym sandaczem.
A teraz - odrobina wyobrazni . Zbiornikiem zaporowym administruje miejscowa społeczność wędkarzy. Są tam uczciwi ludzie. Od lat prowadzone są OBOWIĄZKOWE REJESTRY połowów, zdawane przez wszystkich wędkarzy przyjezdnych do stanicy danego dnia, oraz - przez miejscowych wędkarzy po sezonie. Wędkarze zrozumieli ze to konieczne, i po początkowej wrzawie przeciwko temu - wypełniają te rejestry UCZCIWIE, i zgodnie z prawdą. Odłowy rybackie - od lat NIE ISTNIEJĄ .Rybakom podziękowano, wskazując wody, które mogą sobie zarybić, dzierżawić i odławiać te ryby do handlu..
Na zebraniu koła po sezonie - kładzie sie na stole dokumenty - bilans rejestru połowu ryb z całego roku.
Nawet publikuje się to na stronie koła na portalu. Z rejestrów wypełnianych przez wędkarzy wynika jasno - ile ryb UBYŁO Z WODY. I taką ilość - np. sandaczy, ale i wszelkich innych - koło kupuje za środki uzyskane z opłat wędkarskich. I dokonuje zarybień, siłami i środkami własnymi, oraz przy pomocy wędkarzy. Zarybienia są jawne - skąd są palczaki sandacza, po ile kupione, oraz kiedy będzie zarybianie, tak ,że wielu wędkarzy może być przy tym. Wszystko to jest ogłoszone w siedzibie koła na tablicy, i na portalu. Łowisko staje się sławne - odwiedza je rocznie /miejscowych i przyjezdnych / - 10.000 wędkarzy, razy ilość dni, oraz = ilość zabranych ryb. Widząc że są wędkarze zabierający ryby oraz uwalniający je - wprowadzono dwa zezwolenia, tak żeby zarybiać wodę z pieniędzy wędkarzy, którzy te ryby zabierają. Zezwolenie 'C&R' kosztuje niewiele.
Teraz stawiam pytanie - czy tym zbiornikiem może zarządzać jakaś Centrala z siedzibą oddaloną o kilkaset kilometrów od tej wody ? Odpowiadam - NIE.
I wyjaśniam - dlaczego . To wynika ze zdarzeń, jakie już nieraz miały miejsce. Jeżeli gospodarz wody jest daleko - niezmiernie łatwo o jakieś oszustwo w sprawozdawczości, rzekomym a nie dokonanym zarybieniu, a nawet o zwykle niedopilnowanie. Czy rolnik może mieć krowę na pastwisku o 50 km od chałupy, i dobrze ją hodować?
Te dwie wody, oraz dwóch wędkarzy są symbolem tego co złe i dobre w naszym wędkarstwie. Są przecież jeszcze rzeki. Reasumując - nie widzę żadnej szansy na to, żebysmy mogli płacić tam, gdzie mieszkamy, pieniądze te następnie byłyby wlaściwie przekazywane do innych regionów. Ten system właśnie istniał, i zakończył się klęską. Ten nasz pieniądz składkowy, zanim dotrze na miejsce przeznaczenia, rozmyje się gdzieś po drodze. Płaćmy tam, gdzie upatrzone przez nas łowisko, a ci, którzy naszą kasę wezmą - niech ja UCZCIWIE zamienią na ryby, które z radością będziemy łowić !