Co mnie tu trzyma
Mirosław Klimczak (Zander51)
2013-08-01
Znowu dopłynąłem na Eldorado. 6 km w dół rzeki pod Granicę Państwa. Kotwiczę się tradycyjnie w korycie, by mieć możliwość rzutów pod strony brzeg, schodzący niemal pionowo w koryto i na drugą stronę. Sięgam w rzucie przykosę i sprowadzam gumę w koryto.30-50 rzutów na obie strony i nic. Który to już raz…
Podpływam do brzegu przy tablicy z napisem Granica Państwa. Wyjmuję termos z kawą i wspominam…
XXI wiek zacząłem od prezesury w moim kole i odkryciem tego miejsca. Spłynąłem z M. do tego miejsca i nie było brań. A tutaj trudno się połapać. Atak za atakiem. Ogłupieliśmy. Guma na 6 gramowej główce opada powoli i ze trzy ataki. Nie mogę zaciąć. Ale pisałem o tym wcześniej. Ile myśmy wyjęli tu ryb…
Minęło 13 lat. Skończyły się wycieczki wędkarzy w to miejsce. Bywało tak, że ze 4 łodzie stały w korycie na 40 metrów szerokości rzeki. Niestety fama o naszych sukcesach szybko się rozeszła. Ale Komendant Straży Granicznej rozpędził to towarzystwo. Kilku miało sprawy w Sądach Grodzkich, kilku zapłaciło po 500 zł i się uspokoiło.
M. miał silnik Hondy i pływaliśmy tam szybko. Trafiło się i nam po mandacie. Ale szybko doszedłem do porozumienia z Grzegorzem –komendantem. Mogę tam łowić, ale przed pasem granicznym mam stawać na kotwicy.
M. niestety brał wszystko, co popadnie. Od razu konflikt.
- Masz sumienie człowieku ?
- Jak nie ja, to ktoś inny wyłowi
- Co ludzie powiedzą ?
- Wali mnie to…
Oczywiście nasze drogi rozeszły się. Nie zapraszał mnie już na ryby. Łowił z synem i kolegą i co złowili to do wora…
W następnym roku pływałem łodzią z koła na wiosłach i łowiłem nadal. A M. nie. Nie wytrzymał. Zaproponował wspólny wyjazd z żywcami. Miał plan wypuścić je daleko na ruską stronę poza zasięg naszych rzutów. Ja swojego żywca puściłem koło łodzi, bo ciemność była zupełna. Po 10-ciu minutach spławik zniknął. Zaciąłem i wyjąłem 4- kilowego szczupaka. Przy łodzi. A M. wypuszczał żywce daleko…
Sandacz tego dnia nie żerował. Przy brzegu atak drapieżnika. Zmieniam gumę i zakładam z główką 10 gram. Poderwanie i powolny opad. Poderwanie i siedzi. Taki ze dwa kilo. M. mało z łódki nie wyszedł. Wracamy….
Nie ma już wędkarzy, którzy odważyliby się tam biczować wodę. Robią nawrót w trollingu i w górę rzeki. I tak kilka razy.
Ostatni Mohikanin. Ale wybrałem sobie porównanie. Ale na to wychodzi. Odkryłem to miejsce i jako ostatni tutaj łowię. Choćby i te kilkanaście rzutów. Przecież nie darowałbym sobie, gdybym tu nie dopłynął. To moja świątynia… I jak nawiedzony człowiek czekam…
Kawa już wystygła, a na kanapki jakoś nie mam już ochoty. Siły mnie od pewnego czasu opuszczają i ryb tutaj nie ma. Ma to jakiś związek ? Chyba nie. A może to znak, że mój wędkarski czas już minął ?
Wracam do przystani. Oczywiście po drodze ani pobicia. A na stanicy ruch. Jakieś zawody spinningowe, czy co.
- I jak dzisiaj Prezesie ?
- Normalnie, czyli na zero. I nie jestem już prezesem.
- Dla nas zawsze będzie pan Prezesem…
Koło „Kleń” organizuje zawody. Namawiają bym został. Krzysiek – prezes kola, którego zabierałem na łódkę i uczyłem łowić sandacze…
Taka okazja. Musisz zostać. Przecież jesteś tu guru i ludzie chcą cię poznać. Legendę tej rzeki…