Dawne wędkowanie slow.

/ 11 komentarzy

Dzisiejszy świat przyśpieszył bardzo mocno. Nam urodzonym w głębi wieku XX przypomina się dawny slow. Niestety ma to również wpływ na nasze hobby. Kiedyś wyprawa zaczynała się w głowie . Był pomysł gdzie jechać. Dziś początek jest taki sam zaczynamy od pomysłu gdzie jechać? Jednak dalej jest już inaczej. Nie mówię , że lepiej czy gorzej ale na pewno inaczej. Pierwsza sprawa to żywe przynęty. Dziś idziemy do sklepu i kupujemy białe, czerwone czy inną kukurydzę. Dawniej w Koszalinie bo takie są moje doświadczenia wędkarze spotykali się na „klarowni” czyli oczyszczalni ścieków. Tam przy wspólnym „kopaniu” robaków rodziły się znajomości i zaczynała się swoista giełda gdzie bierze, kto co złowił i na co brało? Dziś łapiemy plastikowe pudełeczko czerwonych i wypad ze sklepu bo goni nas czas. Niestety te pudełka w dużej części zostają potem nad naszymi pięknymi wodami. Nawet najbardziej dzikie bagna nadrzeczne kryją sterty tych plastikowych „cudeniek”. Są lekkie, czy tak ciężko zawieźć je do domu i wyrzucić do segregowanych śmieci? Czasem takie kopanie to był duży wydatek czasu bo jak się jechało na kilka dni to te wiaderko trzeba było uszargać. Mam też dziwne przeświadczenie graniczące z pewnością, że te robaki były jednak lepsze od tych hodowlanych dendroben i innych wynalazków. Były na pewno ruchliwsze i bardziej odporne na złamania co sprawiało, że były bardziej łowne. Ciekawe czy starsi wędkarze też mają podobne odczucia. Oczywiście nikt dziś nie zabrania kopać sobie robaków na „ klarowni „ po staremu jednak szybkość życia, a może też lenistwo sprawia że wolimy te gorsze ze sklepu. Choć wolnościowiec i liberał powie że kupując robaki dajemy pracę i zarobek hodowcom i ich pracownikom więc wszystko jest w porządku i wszyscy powinni być zadowoleni. Jednak nostalgia pozostaje. Chociaż z drugiej strony jacyś nowocześni „zieloni” mogą zakazać samodzielnego „kopania” robaków. Dzisiejszy świat nie takie rzeczy widział.
Inna sprawa to dojazd. Kiedyś jeździliśmy rowerem (jak ktoś miał blisko to szedł pieszo), często PKS-em lub pociągiem. Tylko mocarze mieli własne auto. Czasem podrzucił znajomy lub ciężarówka na „łebka”. Dziś podstawa to auto. Jest ich dużo i bardzo nam ułatwiają kontakt nawet z najdalszym łowiskiem. Więc jest sprawniej , wygodniej i szybciej. No niestety niektóre łowiska płacą za to ogromną presją wielu wędkarzy. Skraca się czas dojazdu i mamy więcej czasu na własne hobby.
Z tym , że wyprawa pociągiem lub autobusem była często kopalnią nowych znajomości i wiedzy o nowych łowiskach. Wszak wiedza szeptana jest najlepszą reklamą, czyż nie? Oczywiście jakiś internauta powie „Kto ci broni jechać autobusem lub pociągiem”. To prawda tylko, że wielu połączeń które istniały dawniej już nie ma. Pamiętam, że w latach osiemdziesiątych XX w. jeździliśmy często z Koszalina w okolice Sępólna Wielkiego na jeziora się tam znajdujące. Jechał tam tylko jeden autobus bezpośredni o 14,30 z Koszalina. Jeśli się na niego załapałeś to jeszcze tylko 3 km z buta i byłeś na miejscu. Tak , że o porannym łowieniu nie było mowy , zostawał tylko wieczór lub nocka i weekend. Dla młodzieży weekend wtedy to sobota po lekcjach i niedziela jak zwykle. Przypomnę , że wolne soboty z których dziś korzystamy to jeden z 21 postulatów Solidarności z roku 1980. Jeśli człowiek nie załapał się na ten autobus to musiał wysiadać z innego na krzyżówce Sępólno Małe – Biały Bór i dawać z kapciuszka jakieś 7-8 km zależnie na które łowiska się wybierał. Miało to swoje plusy oprócz oczywistych minusów (czas, zmęczenie itd.). Ludzi to na tych łowiskach prawie w ogóle nie było. Czasem jakiś tubylec, ale raczej też rzadko. W uszach aż piszczało od ciszy. Ryb mimo kłusownictwa (szczególnie około komunijnego) było też jakby więcej. Dziś wkurzamy się, że nie wolno nam wjechać nad samą wodą autem. Też mnie to czasem wkurza, ale jednak gdyby nie to to byśmy te łowiska całkiem rozjechali. Choć mój przyjaciel mówi, że nad każde jezioro wędkarz , który ma kartę wędkarską i zezwolenie na połów powinien móc dojechać. Oczywiście bez prawa rozbijania namiotu i palenia ognia. Bo mówi, po co komu zezwolenie na łowisko nad które nie można dojechać. Jak rzecze klasyk to „oczywista oczywistość” jednak nie w naszym kraju. Może prezes PZW pogadał by o tym z Lasami Państwowymi?
W latach 70 XX w. często jeździło się na rybki rowerami. Jak to w minionym ustroju ja już byłem po lekcjach, a Ojciec musiał się troszkę urwać z pracy. Wtedy to było możliwe (dlatego ustrój padł ) i około 14 .30 latem wyjeżdżaliśmy z ulicy Chopina w Koszalinie biorąc kurs na rzekę Dzierżencinkę koło Bonina , ale od strony Dzierżęcina. By nie jechać o suchym pysku zatrzymywaliśmy się w słynnej „mordowni” o nazwie Dzik na skrzyżowaniu ulic Traugutta i Zwycięstwa. Dziwne jest to , że stawialiśmy rowery przed knajpą i nie pamiętam by im się kiedykolwiek coś stało. Nie miałem wtedy nawet pojęcia , że istnieją specjalne łańcuchy zabezpieczające rower przed kradzieżą. W knajpie wtryniało się coś najtańszego w atmosferze spelunki z tanim piwem i hajda przez Lubiatowo nad Dzierżęcinkę. Tam łowiło się do wieczora płotki, okonki, leszczyki czasem szczupaczki i węgorze i wracało się do chaty. Ze spaniem to wtedy człowiek nie miał kłopotów, gorzej z odrobieniem lekcji. Choć dziwna rzecz wtedy jakby nauczyciele nie zadawali aż tyle do domu zrzucając na barki uczniów i rodziców swoją pracę.
W niedzielę zdarzał się wyjazd dłuższy na przykład nad Rosnowo w okolice tak zwanych „budek”. No to już było z 35 km w obie strony i musiało trwać cały dzień. Też nie pamiętam bym jakoś przesadnie pilnował roweru. Nawet więcej nikt si ę tym wcale nie przejmował i też nigdy nic nie zginęło. Co innego w latach 90 tych XX w. To już, a to wędkę ukradli w Mostowie, a to siatkę pełną ryb jak się człowiek poszedł odlać do lasu nad Rekowem (Niceminem), a to wybili szybkę w „maluchu” i ukradli gumofilce nad tym samym Rekowem. Wiadomo Balcerowiczowski plan gospodarczy wyrzucił poza nawias wiele osób (niestety). A jakoś żyć trzeba. Smacznego drogi „znalazco” moich rzeczy.
Dziś boimy się z kolei np. o samochód. Czasem może zginąć albo choć ktoś porysuje na złość miastowym. Tu mam ciekawą historię . Jak jeszcze w latach 1995-2010 dzierżawiłem jezioro to każdego roku włamywano nam się do baraku nad jeziorem i zabierano co tam było w środku. Więc , któregoś roku zostawiliśmy pusty barak z otwartymi drzwiami by nikt ich nie wyłamał a i przed deszczem będzie się mógł skryć. Nie doceniliśmy rodaków. Jak nic nie można ukraść to chociaż jakiś sympatyczny obywatel zrobił wielką kupę na samym środku baraku. Trudno czasem bywa i tak.
To nie jedyne różnice, ale może internauci coś dorzucą . Co kilka głów to nie jedna.

 


4.5
Oceń
(17 głosów)

 

Dawne wędkowanie slow. - opinie i komentarze

ryukon1975ryukon1975
+4
Zwróciłeś w głównej mierze uwagę na sprawy rzeczowe. Rowery, samochody, robaki. Tak naprawdę to zmieniło się całkiem co innego. Zmieniło się podejście wędkarzy do wędkowania, szczególnie młodych. O tym ledwo wspomniałeś pisząc na początku że "świat prrzyśpieszył". Warto by to rozwinąć. (2018-12-05 11:29)
arasshaterarasshater
+2
Ja wciąż jeżdżę na ryby komunikacją miejską (kolejka, autobus, tramwaj) a czasami pociągiem regio. No i oczywiście dużo chodzę z kapcia, jak to ująłeś. Samochodu nie mam i nie jest mi szczególnie potrzebny. Chociaż czasami zastanawiam się, jak miło by było nie targać tyle sprzętu ze sobą, tylko go po prostu przewieźć. Znajomości dalej się zawiązują bezpośrednio nad wodą, wiele razy zdarzyło mi się zasięgnąć cennych informacji o danym łowisku, albo że ktoś podrzucał mnie w pobliże domu po wędkowaniu, bo sam mieszkał niedaleko. Zmianiło się jedak i widzę to wyraźnie, bo miałem sporą przerwę. Zmienili się, jak to zauważył Krzysztof powyżej, sami wędkarze, my wszyscy. (2018-12-05 13:08)
ryukon1975ryukon1975
+4
Właśnie tak to widzę. Oczywiście rzeczy też się do tego przyczyniły. A mianowicie całkowite zmaterializowanie wielu z młodych. Wystarczy przeczytać tylko trochę pytań na forum. Dominują pytania o sprzęt wędkarski. Wiele z nich odbieram tak jakby były pisane na kolanach niczym szukanie klucza do bram raju. Jednak nadal to tylko kije czy kołowrotki. Dawniej każdy łowił tym co miał a półki w sklepach świeciły pustkami. Niewielu myśli o tym by poznać zwyczaje ryb, środowisko w którym żyją, przynęty na nie, itd.. Takich pytań prawie nikt już nie zadaje a szkoda bo tu jest klucz. Może nie do bram raju ale do ryb z całą pewnością. (2018-12-05 13:39)
arasshaterarasshater
+3
Nie chciałem się rozwlekać w poprzenim komentarzu, ale czuję że trzeba. Dawniej wszystko nie było takie oczywiste, nie dało się tego znaleźć w internecie, do wielu rzeczy dochodziło się metodą prób i błędów. Ba, nawet literatury wędkarskiej nie było aż tyle, żeby swobodnie do niej dotrzeć. Dzisiaj wystarczy wklepać pytanie na forum i czekać, a potem odsiać niepotrzebne wpisy i zawsze coś się znajdzie konkretnego. Najlepiej żeby od razu było podane na tacy. No i niedrogo. Ostatnio klient przyniósł mi do pracy trzy książki o wędkarstwie z lat osiemdziesiątych, które gdzieś tam wygrzebał, w idealnym stanie. Za przysłowiowego browara. Ucieszyłem się jak głupi. Inny klient podarował mi kilka fajnych blaszek, które dzisiaj są nieosiągalne i obiecał pakiet spławików (w tym legendarny z kolca jeżozwierza). Ostatnio dostałem też lekko przechodzony solidny kijek pod troć, na którą się wybieram. Uważam że takie przechodzone rzeczy są najfajniejsze, mają w sobie ducha, czyli dzisiejszego skilla. (2018-12-05 14:20)
ryukon1975ryukon1975
+3
Mało wiesz lub myślisz inaczej jak dzisiejsza młodzież. :) Rozmawiam trochę z młodszymi na temat sprzętu. Nic nie może być stare. To co było trzy lata temu sprzętem naprawdę dobrym dziś jest złe. Lepszy jest pierdu kijek za grosze ale musi być z katalogu z aktualnej oferty.:) I nikomu nie wytłumaczysz że sprzęt któty był dobry trzy lata temu teraz też jest dobry, nic też nie znaczy że można za te pieniądze kupić używkę która nadal jest dobrym kijem jeśli tylko właściciel ją poszanował. (2018-12-05 14:37)
kabankaban
+5
Możemy wspominać stare dobre czasy, ale to było i minęło bezpowrotnie. Mimo wszystko są jeszcze ci którzy szukają dobrej "używki" i proponowano mi niezłe pieniążki za stare kijaszki bo kołowrotki to już zupełnie inna sprawa co do jakości i zużycia. Do tej pory rezygnuję z samochodu i proszę małżonkę o podwózkę nad rzekę parę kilometrów w góre bądź w dół nurtu a reszta na piechtę. Kiedyś autobusy, pociąg, "okazja" ... to już tylko wspomnienie... . (2018-12-05 16:05)
Jakub WośJakub Woś
+4
A ja nadal robaki kopię, pijawki zbieram. Tylko hodowli białego zaprzestałem. Nad wodę często kilometrami chodzę albo rowerkiem jeżdżę. A samochód mam. Za wszelkie zmiany w podejściu do wędkarstwa i parciu na coraz to nowsze kije obwiniam PZW. Kiedyś jak były ryby to i na tyczkę sosnową z uwiązanym sznurkiem i szpilką łowiłem. Teraz jak ryby przetrzebione to producenci mają używanie i coraz nowsze technologie wciskają, nie kupisz to nie połowisz ;) (2018-12-05 17:41)
erykomerykom
+4
W 90 % na ryby jeżdże rowerem a autem tylko sporadycznie.Bynajmniej rowerem trafię w niemal każdą miejscówkę z dala od wędkarzy. (2018-12-05 19:42)
patagoniapatagonia
+2
Ryukon 1975 czytam twój blog. Faktycznie widać, że starasz się żyć wędkarstwem co jest w zalewie młodzieńczych (co nie znaczy że złych, też bylismy młodzi) krótkotrwałych i raczej płytkich fascynacji bardzo pozytywne. Faktem jest, że część młodych żyje dziś wyścigiem sprzętowym i stara się jakby nie zauważać pór roku, kierunku wiatrów i innych czynników przyrodniczych. Napisałem tu artykulik o fenologii i dla niektórych był ciekawy bo przyznali , że tak na sprawy naszego hobby nie patrzyli. A jeszcze kilkadziesiąt lat temu dobry wedkarz to był ten który zna się na zwyczajach ryb i całej przyrody. Zresztą jest to problem ogólnospołeczny. Jeśl ktoś czyta prasę to dziś ludzie wolą krótkie artykuły z dużą ilością zdjęć. Ma być szybko i przyjemnie. A prawdziwa wiedza to pokora i cierpliwość oraz wiele niestety porażek. Jakbyśmy dziś dali młodym moje pierwsze wędki najpierw leszczynowy kij potem bambusik (zwany pieprzówką, znajomy dziadek mawiał "Panie takie ryby brali że pieprzówki pękali") to najpierw uzali by , że to obciach na to łowić. A przecież sam sprzet ryb nie łowi. Kiedyś nad jeziorem Przeradź będąc na biwaku, spotkaliśmy wędkarza, który zobaczył, że obieramy ładne liny powiedział, że on jutro taż złowi liny bo ma wodery. Jednak nie złowił nic bo same wodery ryb nie łowią. Twoje zawodowe zajęcie dało mi pomysł na nowy artykół. Bo moim marzeniem jeszcze w czasie komunizmu było zostać testerem przynęt spiningowych. Wkrótce go napiszę. Pozdrawiam wszystkich , którzy traktują łowienie jako podchody i ciekawą przygodę. Szczególnie tych piechotą i na rowerze. Mimo wszystko jest jeszcze trochę takich.  (2018-12-05 22:01)
patagoniapatagonia
+2
Nie można poprawić komentarza ale przepraszam kliknąłem i został artykuł przez ó . Jeszcze raz przepraszam wszystkich purystów językowych. (2018-12-05 22:09)
SmolikSmolik
+1
Masz rację - świat bardzo przyspieszył. Wszechobecna dostępność przynęt, zanęt i sprzętu dziś jest normalką - kiedyś było to w sferze marzeń. Jeśli chodzi o mnie, to białe robaczki kupuję w sklepie, czerwone robaki niezbyt często, natomiast rosówki nadal zbieram w nocy przy świetle latarki - tak jak to robiłem 30 lat temu. Teraz mam auto, a wiele lat jeździłem na ryby starym wysłużonym komarkiem, ciesząc się, że mam czym podjechać. Nad wodą i tak czasem przeszło się nawet 2 czy 3 kilometry spinningując. (2019-05-19 20:31)

skomentuj ten artykuł