Dawno temu... - zdjęcia, foto - 1 zdjęć
Dawno temu, kiedy jeszcze nasze wody były czyste i pełne wszelkiego rodzaju ryb, u mnie nad wodą panował zwyczaj młodego terminatora. Wszyscy, którzy zaczynali swoją przygodę wędkarską musieli przejść chrzest i nie polegał on na jakimś tam zamoczeniu w wodzie, ale na odbyciu stosownego stażu, nad którym piecze sprawował dorosły już wędkarz, posiadający odpowiednią wiedzę i doświadczenie. Młodzi adepci moczenia kija nie zawsze trafiali na wyrozumiałych nauczycieli i dlatego też uciążliwość tzn. chrztu bywała różna. Często same początki były tak trudne że nie wszyscy mogli im sprostać i co niektórzy po paru dniach, niby wędkowania najzwyczajniej w świecie z podkulonymi ogonkami rezygnowali i już nigdy nie pojawiali się nad wodą. Jeżeli niektórym mogłoby się wydawać że były to lekcje zarzucania zestawu, zacinania, czy holu ryby to się zapędzili. Początki to kopanie robaków, noszenie za nauczycielem sprzętu i wiele innych czynności nie koniecznie związanych z samym wędkarstwem.
Muszę na chwile cofnąć się jeszcze do dość ważnego faktu, a mianowicie do tego że każdy młodzik, w tym również i ja swoją przygodę zaczynał na stawkach czy kanałkach, w którym łowiliśmy karasie, płoteczki i inne drobiazgi, jednak tam nie było dorosłych i panowała totalna swoboda. Każdy chłopczyna, który potrafił wystrugać sobie wędkę i zdobyć potrzebną resztę, mógł przyjść, zająć wolne miejsce i łowić do woli, bez stresów i bacznego oka dorosłych mistrzów, jednak to był tylko wstęp do wędkarstwa, takie tam przedszkole...
Prawdziwe wędkarstwo zaczynało się dopiero kiedy już pewny swoich umiejętności młodzian postanawiał spróbować własnych sił na łowisku dorosłych, czyli rzece Odrze i co najważniejsze dostał na to pozwolenie rodziców. To tam mieściło się wymarzone łowisko, opanowane przez grono ludzi dorosłych, doświadczonych i wiedzących, jak się wtedy nam wydawało wszystko o rybach, metodach i łowiskach, to właśnie tam zaczynała się dla niektórych prawdziwa przygoda obdzierająca nas z dziecinnych wyobrażeń tej choroby. Cóż jeżeli ktoś chciał być uważany za jednego z nich, czytaj prawdziwych wędkarzy, musiał przejść pewne szczeble szkolenia i przede wszystkim darzyć zaufaniem i szacunkiem swojego guru.
Zdarzało się że jeden nauczyciel miał dwóch i więcej uczniów i dopiero wówczas powstawała niezdrowa konkurencja, kiedy to adepci zazwyczaj różniący się charakterami, jak i samym podejściem do wędkowania, na wszelkie sposoby starali się podkreślić swoją wyższość i zasłużyć na większy uznanie. Teraz po wielu latach doskonale zdaje sobie z tego sprawę jaki ubaw mieli z naszej nieporadności i dziecinnych popisów nasi mistrzowie, pewnie nieraz zrywali boki widząc nasze zabiegi o dominacje w grupie. Kiedy przyszedł moment, w którym któryś z nas został wyróżniony możliwością potrzymania prawdziwej wędki, a jeszcze na dodatek jak był to bambus z ruskim kołowrotkiem to w jednym momencie rósł w oczach pozostałych i o zgrozo właśnie dla takich chwil warto było kopać te puszki robaków, uganiać się za rakami, nosić manele za mistrzem i skrobać ryby.
Czasy o których pisze to jeszcze ten okres kiedy w mojej dzielnicy nie było blokowisk, wieżowców, ludzi było mało, na ogół się znali i stąd nasi guru to przeważnie dobrzy znajomi naszych ojców i to właśnie im przekazywali bezpośrednie relacje z naszych postępów.
Takim przełomowym wydarzeniem, a zarazem tak zwanym pasowaniem na wędkarza, było obdarowanie nas przez naszych rodzicieli profesjonalną jak na tamte czasy wędką i tak się jakoś dziwnie składało że moment ten najczęściej wypadał w Boże Narodzenie pod choinkę. To był prezent, który ogromnie cieszył i jeszcze bardziej bolał, bo wyobraźcie sobie młodego chłopaka, który musiał czekać do wiosny aby móc przetestować nabyte umiejętności, stosując do niedawna nieosiągalną wędkę.
Wtedy jeszcze nie zapraszałem koleżanek na noc, jednak przyjaciółka wędka przespała ze mną wiele nocy, razem planowaliśmy swoje nadchodzące wyprawy i nie wiem jak ona, ja chciałem łowić już tylko same wielkie ryby.
Później już leciało z górki, podobnie jak to dzieje się dzisiaj, pierwsze porażki, z czasem przychodziły sukcesy w postaci złowionych okazów, przekraczających moje najśmielsze marzenia, powiem nawet że często łowione niekoniecznie prze zemnie ryb to były prawdziwe mamuty, o których dzisiaj możemy tylko pomarzyć. Dzisiaj takiej metody szkolenia, czyli przygotowania młodych chłopców do wędkowania na dużych łowiskach raczej się nie zauważa (poza szkółkami wędkarskimi), owszem widuje ojców łowiących z synami i to jest zawsze piękny widok, jednak często widuje maluchów, którym rodzice kupili wędkę i tylko do tego ograniczyli zarażanie swoich dzieci wędkarstwem. Nad wodą też raczej nikt się nimi nie interesuje, a zdarza się że często są po prostu przeganiani z dobrych miejsc i zdani wyłącznie na siebie, a tak być nie powinno, bo często Ci młodzi ludzie nie zakochują się w wodzie i wybierają dla szpanu niekoniecznie uczciwe metody pozyskiwania ryb.
Nie mogąc obserwować i uczyć się wśród dorosłych, etycznych wędkarzy, obserwują mięsiarz co to nie przepuszczą żadnej rybce, co gorsze również szarpaków i bez trudu dochodzą do przekonania że jest to metoda o wiele bardziej skuteczna od gruntów, czy spławików i bez oporów skłaniają się, może nawet na początku bez większej świadomości, w kierunku łatwizny.
Ktoś pewnie zapyta po co ja to piszę? A no po to że czasami spotykam w miejscach odludnych, chodząc ze spinningiem młodziutkich chłopców, którzy próbują wygrzebać coś z wody za pomocą zestawów zaopatrzonych w kotwiczki, trudno powiedzieć że już koszą, jednak napewno nie można powiedzieć że uczą się etycznego wędkarstwa. Rozmowy z nimi świadczą najczęściej o tym że nie do końca pojmują co robią źle, a na pytanie dlaczego akurat tak, odpowiadają bez żenady że widzieli ""pana"" który tak wyciągał ładne ryby i sami też chcieli popróbować. Cóż może chrzest, o którym pisałem na początku nie bardzo pasuje do współczesnych czasów, jednak Ci dawniejsi nauczyciele, uczyli młodych przede wszystkim miłości i szacunku do wody, dopiero na kolejnych szczeblach były ryby.
Możemy się usprawiedliwić twierdząc że są przecież szkółki i jeżeli młody by chciał to niema problemu, ale czy każdy chce być uczniem w pełnym tego słowa znaczeniu, raczej nie, nie wszyscy mogą i chcą korzystać z takich dobrodziejstw. Znaczna część woli zdobywać swoją wiedzę wśród nas, bacznie nas obserwując i dlatego nie lekceważmy naszych przyszłych następców, znajdźmy w sobie cierpliwość i poświęćmy im więcej czasu, przekazując swoją mądrość i wiedzę o przyjemności płynącej z etycznego wędkarstwa. Nie dajmy ich przeciągnąć na stronę złych kłusoli, mięsiarzy, ludzi bez wyobraźni i pozbawionych troski o jutro.
Wierzę że wielu z nas już to robi i chcę wierzyć że wielu naszych młodych terminatorów będzie w przyszłości dbało o nasze wody i godnie nas zastąpi.
-----Pozdrawiam!
u?ytkownik6499 | |
---|---|
Surowe dosyć środowisko tych starych wędkarzy , piszesz o stresie nie tak kojarzę przygodę z wędka ! Początki opisywane w twoim art. niczym obrzędy w niektórych sektach ...na szczęście te czasy minęły zdaje się bezpowrotnie . A wody to zdaje się teraz są czystsze nie wie czy na pewno to prawdziwe informacje . Tak ,ze są wątki z którymi się nie zgadzam ale oceniam solidnme 5 ***** bo praca w całości Twoja wynikająca z doświadczenia i refleksji " czuć tu " ze nie korzystałeś z pomocy internetu. Bravo za pomysł (2010-01-21 10:45) | |
u?ytkownik19872 | |
Romku!- Czasy które opisuje to połowa lat 60-tych i nie było tak źle, ani nauczyciele nie byli tak surowi jakby się mogło wydawać. Chodziło mi o to że zaczynaliśmy nad dużą wodą pod bacznym okiem kogoś dorosłego i początek to była teoria i obserwacja, z czasem dopiero wędka i ryby. Możesz mi wierzyć że tak zaczynałem i wcale źle nie wspominam tamtych czasów. Pozdrawiam! (2010-01-21 11:24) | |
u?ytkownik11069 | |
Ja też pamiętam tamte czasy. Co prawda nie wspominam ich jak szkoły wędkarskiej w tym znaczeniu, ale faktycznie zaczynałem praktykować tak na dokładkę, to przy ojcu, to przy sąsiedzie starym wyjadaczu. Najczęściej mój udział w wędkowaniu polegał na nieudolnych próbach podbierania ryb w podbierak, czy arcyważne zadanie wkładania ryb do siatki. ( Spokojnie "nokilowcy" słowo honoru że wtedy jeszcze nikt o tej szczytnej idei nie słyszał ). Samo wędkowanie było raczej trudne ze względu na sprzęt. Młodzi tego nie wiedzą, ale to nie było takie proste ciężkim bambusowym kijem zarzucić zestaw wysnuwając wcześniej 30 m żyłki 0,30 gorzowskiej pod nogi i tego wszystkiego nie splątać. Kopanie robaków o którym wspomniałeś to też "zaszczyt" jaki spotykał młodego adepta. Powiem więcej - takie bojowe zadanie dostałem już w dorosłym życiu będąc w wojsku. Dostałem "rozkaz" nałapania rosówek majorowi (... a niech go szlak trafi ...). Susza była jak cholera. Chłopaki dawno spali, a ja jak jakiś ciul łaziłem po trawnikach. Zeszło mi ponad 3 godziny, bo dyżurny na kompani miał mnie nie wpuszczać na kojo dopuki nie będę miał 30-tu rosówek. Wracając do tytułowego tematu, to raczej dobrze że tamte czasy to tylko historia. Dzisiaj wbrew pozorom też jest zwyczaj "terminowania" młodych adeptów. Przecież taki członek uczestnik musi iść nad wodę w towarzystwie opiekuna, a nawet jeżeli zaczyna swoją przygodę z wędkarstwem w późniejszym wieku to i tak najczęściej u boku jakiegoś kumpla. Różnica taka, że zamiast kopać robaki i nosić sprzęt, lata po piwo. Pozdrawiam i piąteczka ***** (2010-01-21 12:52) | |
u?ytkownik11069 | |
Sory !!! Tak mnie ten trep od rosówek wyprowadził z równowagi, że napisałem "dopuki" zamiast "dopóki" (2010-01-21 12:57) | |
u?ytkownik6499 | |
Tak ja zrozumiałem o co chodzi w tekście choć rodziłem się roku 70 - tego , i widzisz Jurku jak czytam ,że młodzi adepci po kilku dniach "wędkowania" mieli dosyć i rezygnowali to pewnie nie było wesoło ;) Do tego ta hierarchia na czele której stali mistrzowie ... :) Zrobiło to na mnie ponure wrażenie . Naturalnie Ty to przeżyłeś a ja czytam i oczyma wyobraźni widzę taki trochę mroczny obraz ale to być może subiektywny punkt widzenia . Napisz jeszcze ...dlaczego ta nazwa terminator ? (2010-01-21 14:36) | |
u?ytkownik559 | |
Hm... Ciekawe to co napisałeś. Ja pierwszy raz o czymś takim słyszę. Mnie wędkarstwa nikt tak naprawdę nie uczył. Wszystkiego nauczyłem się sam czytając prasę, książki, a przede wszystkim popełniając mnóstwo błędów nad wodą. Kiedyś spotkałem nad wodą pewnego człowieka, który dał mi wiele lekcji dotyczących karpiowania. Ten człowiek to był prawdziwy wędkarz, mistrz nad mistrze, który był niezwykle skuteczny. Cieszę się, że miałem takiego mistrza za nauczyciela. Dzięki niemu też zacząłem stosować zasadę ZŁÓW I WYPUŚĆ. (2010-01-21 14:44) | |
goryl25 | |
Ja niedługo zostane wujkiem i mój siostrzeniec napewno będzie łowił ryby :) i będzie mieszkał właśnie w szczecinie :) będzie miał na imię Wojtek :) (2010-01-21 14:58) | |
spokojny | |
Ja też jestem z rocznika Romka i nie bardzo pamiętam te "obrzędy" ale jak mówią: "co kraj, to obyczaj". U mnie czegoś takiego nie było, ale też miałem wuja mistrza skuteczności wędkarskiej i w moich oczach On był Mistrzem i Guru jak to nazwałeś. Ale warto zachować od zapomnienia nasze przeżycia i za ten tekst pełen Twoich wspomnień ogromnie Ci dziękuję, pozwala spojżeć w Naszą przeszłość z innej perspektywy, a to ważne, bo suma tych naszych przeżyć , dobrych i złych kształtuje Społeczność Braci Wędkarskiej.
Pozdrawiam Grzegorz (2010-01-21 16:42) | |
staszko1 | |
Witam. Takich patologicznych wypowiedzi to jeszcze nie czytałem. Żal mi Cię człowieku, że musiałeś za kimś nosić wędki i kopać mu robaki, ale nie rozumiem dlaczego uważasz to za normę. Ciesz się wodą i przypadkiem nie podchodź ze swoimi mądrościami do młodych wędkarzy, bo wychowanie kojarzy Ci się z tresurą. (2010-01-21 21:06) | |
u?ytkownik559 | |
Jureczku masz w końcu co chciałeś hi hi hi (2010-01-21 21:53) | |
withanight88 | |
ciekawe i pouczające **** a Ty staszko1 portali przypadkiem nie poje....łes? (2010-01-21 23:01) | |
u?ytkownik19872 | |
staszko1 Nazywając ten tekst patologicznym obrażasz ludzi, których ja wspomina dobrze w tym moich rodziców i im podobnych, którzy w trosce o nasze bezpieczeństwo oddawali nas pod opiekę dorosłych wędkarzy. Współczujesz mi że nosiłem wędki, a ja byłem wówczas szczęśliwy bo w tamtych latach dla młodziutkiego chłopca była to jedyna możliwość kontaktu z prawdziwym sprzętem. Gdzie wyczytałeś że robaki jak ty to sugerujesz kopałem "mu" ja pisałem od czego zaczynałem naukę wędkowania, jednak skąd możesz to rozumieć. Ty w wieku dziesięciu lat miałeś pewnie całą szafę sprzętu, o rybach wiedziałeś już wszystko, robaki mamcia kupowała ci w sklepie, a noce za zgodą rodziców spędzałeś na dyskotekach. Tresury nawet nie skomentuje, jednak życzę ci żebyś się polubił...ja już cię lubię!!! bez pozdrowień. (2010-01-22 08:58) | |
u?ytkownik7474 | |
10/10 za ostatni komentarz jurcys. Za tekst 5/5:) (2010-01-22 12:25) | |
u?ytkownik10466 | |
Też tak miałem i nie nazwałbym tego STASZKO patologią,dla mnie zaszczytem było nakopać dziadkowi robali,zaszczytem że zabrał mnie ze sobą.Wspominam często dziadka i tamte czasy z nostalgią,to było inne,lepsze wędkarstwo...gdzie tu patologia?wiesz napewno co znaczy to słowo? (2010-01-23 20:53) | |
scooter | |
staszko hmmm? www.żal.pl a propo kopania robakow? robilem to z przyjemnoscioa o 5 rano razem z wujkiem na torfowiskach w drodze na warte i nigdy tych wypraw nie zapomne .. (2010-01-24 00:42) | |
u?ytkownik19872 | |
Bardzo dziękuje za oceny i za komentarze, szczególnie tym, którzy mimo wszystko nie uznali mojego tekstu za "patologiczny" a nawet mile wspominają podobne początki... Pozdrawiam! (2010-01-24 09:20) | |
staszko1 | |
Cześć. Nie zamierzałem nikogo obrazić, a zwłaszcza Ciebie Jurek (pozwól że tak się zwrócę). I może rzeczywiście przesadziłem ze słowem "patologiczny", ale mam awersję na wspominanie jak to kiedys było super, a teraz jest fatalnie. Ja nie miałem całej szafy sprzętu, zaczynałem od leszczyny a potem przez wiele lat moją jedyną wędką był "bambus", tylko nikt mnie nie trenował, zwłaszcza mój tata, któremu wiele zawdzięczam. Nie lubię tylko jak się wychowuje w żołnierski sposób młode pokolenie. Pozdrawiam wszystkich, także tych, którzy mnie powyzywali i życzę sukcesów nad wodą. (2010-01-24 21:08) | |
Hunt eR | |
terminator — uczeń pobierający nauki rzemiosła pod okiem mistrza. Co niektórzy już zapomnieli znaczenie tego słowa i terminator kojarzy im się tylko z bohaterem filmu. De facto mam taki nick na innym forum - i też nikomu nie kojarzy się z nauką, tylko z zabijaniem, nawet było oskarżenie, że taki nick sobie wybrałem, bo pewnie żadnej rybie nie odpuszczę... (2010-01-25 17:00) | |
u?ytkownik10172 | |
Pomimo przemęczonych oklapłych powiek, nauczony wcześniejszym doświadczeniem - jurcyś = dobry tekst, postanowiłem przed snem zaliczyć tę lekturę. Nie rozczarowałem się. Tematyka, którą zaprezentowałeś odpowiada mi w tej chwili najbardziej. Już nieco oczytany jestem w: "moja rekordowa ryba", "jak produkuję woblery" itd., więc z przyjemnością delektuję się tego typu artykułami. Terminator? Przyznaję - takiego znaczenia słowa wcześniej nie znałem. W ogóle cała ta "wczesno-dziecinna" nauka jest dla mnie zaskoczeniem. Pewnie dlatego, że w latach 60-tych mój tata dopiero czytał książki z biologii. Tak czy siak - piękne musiały być to czasy. Niestety wymierające. Ale gdy kiedyś będę miał syna (lub córkę), nie spocznę tylko na zakupie wędki! Oj nie. Takie teksty zaliczam do grupy tych, które zasługują na sprawiedliwą "piątkę". A staram się nimi nie szastać na prawo i lewo. (2010-01-25 22:49) | |
karoltsu1 | |
Witam...Tekst nostalgicznie przywołuje(dla Mnie)wspomnienie"dobrego wędkarstwa".W Prehistorycznych Czasach Komuny-PRL,by moc wstąpić w szeregi PZW,należało "posiadać" dwóch wprowadzających(tak było w moim przypadku)wędkarzy z "pełnymi" uprawnieniami PZW.By moc spiningowac należało wykazać się rocznym stażem,bez względu na wiek i zasobność portfela."Hierarchia" na woda była regułą,młodszy ustępował starszemu.Doświadczony wędkarz pod przykrywka "braku przynęty" lustrował przynętę i zanętę "nielota"(czyt.małoletniego),jak miał humor dobry,mówił co się robi źle.W tamtych czasach nie posiadaliśmy komórek,by zadzwonić po chłopaków-zostawały kamienie."Bezstresowe wychowanie" teraźniejszego okresu jest zbliżone do "komuny".Za tekst daje JURCYS -5,bo uzmysławia Mi, ile przez ten czas zmieniliśmy.Taka naukę przekazuje swoim wnukom.Pisz, bo dobrze się czyta.Pozdrowienia. (2010-01-26 22:01) | |
Hunt eR | |
Z tego co się orientuję, to u mysliwych ta zasada (wprowadzania) trwa do dziś... (2010-01-27 08:18) | |
u?ytkownik13699 | |
Być może nie wykaże się wyczuciem i dobrym smakiem, ale wspomnę tylko, że nie tylko czerwone robaki się kopało. Pamiętam, jak dziś, rarytasem na wczesne lata osiemdziesiąte, był biały robak. Nie było tak zaopatrzonych sklepów wędkarskich a robaka mieć trzeba było. I zgadnijcie, kto nurkował po śmietnikach, koło zakładów mięsnych ? Kto łaził po skórach i kościach zwierzęcych na "spalarni" w Błotnicy Strzeleckiej ? Ja ano niestety. Dziesięcioletni ja. Ale nie mam nikomu za złe, że zawsze na mnie najmłodszego spadało to zadanie. Mogłem za to, jako "wędkarz pełną gębą" łowić przy ojcu i jego kolegach w nocy. Ach to "Dzierżno" i te leszcze z tamtych lat hmmm. Piąteczka i pozdrowionka (2010-01-28 00:27) | |