Zaloguj się do konta

Do Taty - odcinek 3. Wspomnienia wędkarskie.

Pozwolenie na wszystko………

A pamiętasz? Było lato, gdzieś w głębokich latach siedemdziesiątych. Mieliśmy wtedy takie łowisko na Zalewie Rosnowskim, nieopodal wioski Kliszno. Najgorzej to było tam dotrzeć. Bez samochodu od przystanku szło się ze trzy kilometry. Miałem wtedy z osiem lat, ale szedłem i nie narzekałem. Byłem dumny, że idę z tatą na ryby.
Tego dnia wyjazd był wyjątkowy. Udaliśmy się na nockę. Przyjechaliśmy do Kliszna autobusem PKS, stamtąd obładowani poszliśmy piechotą nad jezioro. To znaczy obładowany to byłeś ty tato. W plecaku wałówka, koce (kto tam marzył o śpiworach), trochę picia, wędki i namiocik. Nawet nie pamiętam czy mieliśmy materace. Kto by tam zwracał uwagę na takie drobiazgi. Doszliśmy do wody ok. godziny 18. Szybko rozbiliśmy namiot i rzuciliśmy się do łowienia. Mieliśmy tam takie zatopione drzewo. Wokół niego zawsze kręciły się okonie. Czasem zawinął szczupak, z rana można było liczyć na ładne leszcze i płocie. Zaraz po zarzuceniu wędki przyjechał leśniczy. Oczywiście nie czepiał się namiotu, tylko powiedział żebyśmy nie palili ogniska. Jak tu nie palić ogniska będąc na nocce jeszcze z dzieckiem, które tu po to przyjechało. No ale cóż, trzeba się stosować. Złowiliśmy z 10 okoni i po kolacji poszliśmy spać.
Wstaliśmy skoro świt ok. 3.30 , zresztą latem na Rosnowskim to najlepsza pora. Trochę było chłodno więc wyszliśmy z namiotu dość ochoczo. Niestety ten dzień miał być nie bardzo udany. Już po pierwszym rzucie zaplątałem zestaw i musiałem się zająć jego rozplątywaniem. Tata łowił na przemian okonie, płotki i co jakiś czas niezłego leszcza (leszcz w naszej rodzinie zaczyna się od 1,5 kg) więc sztuki były trochę większe. Po około godzinie łowienia przyjechała straż leśna i upierali się panowie, że paliliśmy ognisko pokazując na jakieś stare palenisko. Nawet laik widział, że nie rozpalano go od kilkunastu dni. Niestety straciliśmy z nimi z godzinę. W tym czasie słońce wzeszło dość wysoko i brania się skończyły. Tacie nie brało, a ja rozplątałem zestaw i ledwie zdążyłem zarzucić wędkę gdy nadpłynął patrol Milicji Obywatelskiej w postaci dwóch prężnych chłopaków. Najpierw wpłynęli nam prosto w łowisko, bo co tam władzy ludowej jakieś tam ryby. Po wyjściu z motorówki sprawdzili nam karty wędkarskie i czepili się tego samego starego paleniska. Ciężko tłumaczyć się wkoło, że się nie jest wielbłądem. Niestety są takie dni kiedy trzeba to zrobić kilka razy. Jakoś dali się przekonać. Na koniec powiedzieli, że tu nie wolno biwakować. Na szczęście namiot zwinęliśmy już zaraz po wstaniu. Po ich odpłynięciu myśleliśmy, że teraz wreszcie sobie połowimy. Nic z tego za około 10 minut nadpłynął patrol WOPR. Ci panowie ostrzegali nas, że tu nie wolno się kąpać. Po kolejnym sprawdzeniu kart wędkarskich odpłynęli. Nie był to jeszcze koniec po ok. 15 minutach przyjechała Straż PZW. i znowu sprawdzanie kart, ognisko itd. Po ich odjeździe zjedliśmy suchy prowiant, bo ogniska palić nie wolno i już mieliśmy zabrać się do łowienia, gdy nadjechała Społeczna Straż Rybacka i znów karty, ognisko. Nie tego już nie wytrzymaliśmy i tata zapytał czy czasem nie trzeba mieć pozwolenia na robienie kupy, bo o wszystko już nas pytali. Byli źli i postanowili nas nauczyć porządku. Zaczęli sprawdzać torby wędkarskie, dokumenty i znów męczyli o ognisko. Jakoś udało się po godzinie ich pozbyć. Nie połowiliśmy już tego dnia, bo trzeba było iść do Kliszna na PKS. Z tej wyprawy została nam nauczka, by nie jeździć pod namiot nad Rosnowskie tylko w nasze strony koło Białego Boru. Nigdy więcej nikt nas nie kontrolował, w tak poważnych ilościach. Od tej pory powstało w naszej rodzinie trochę brzydkie powiedzenie „A pozwolenie na sra…e Pan ma?
Nie mówię aby nie było kontroli, ale czy ma sens tropienie wędkarza z dzieckiem gdy kłusownicy szaleją?

Opinie (1)

amur tv

Wspomnienia to wspaniały czas wiele miłych sytuacji [2020-09-07 20:54]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej