Do Taty - odcinek 5. ( Wspomnienia wędkarskie).


Szczupak na ruski teleskop.


A pamiętasz…?? Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte XX wieku spędzaliśmy na jeziorach wokół Sępólna Wielkiego. Łowiska niewielkie, ale bardzo zasobne. Piękne były szczególnie latem, a lato to czas wakacji. Było dużo wolnego, piękne pogody i życie pod namiotem. Najczęściej wyjeżdżaliśmy na cały miesiąc. Zabierało się namioty, akumulator do żarówek (niestety podczas burzy trzeba było wynosić go z dala od obozu), garnki, śpiwory, konserwy i oczywiście rakietki do badmintona oraz karty do brydża. Wszak nie samymi rybami człowiek żyje. Niezłe to bandy jeździły z nami. Czasem 12-15 osób. Kogo tam nie było. My w trójkę, Wilczyńscy 5 osób, Gontarze 3 osoby i wielu innych na krócej lub dłużej. Cała ta ferajna rano łowiła, po południu grała w karty, badmintona lub prowadziła długie Polaków rozmowy przy niezłych ilościach wody ognistej. Nie było łatwo biwakować w tamtych czasach, czasem przyjeżdżała Milicja Obywatelska i sprawdzała czy jesteśmy zameldowani u sołtysa. Niekiedy przybywał leśniczy by sprawdzić zabezpieczenie ogniska lub inne rzeczy.
I właśnie tam podczas jednego z wyjazdów zdarzyła nam się ciekawa historia.
Na jeziorze przez miejscowych nazywanym „Trokowym” , a naprawdę jezioro nazywa się Sępólno Wielkie zaczęliśmy łowić któregoś lipcowego poranka. Ja na spinning raczej bez efektów. Mama na robaka łowiła małe okonki a Tata usiadł na torfowej pływającej wyspie i czekał na branie lina. By skrócić czas nudy zmontował żywcówkę ze starego „ruskiego” 4 metrowego teleskopu bez kołowrotka. Na pojedynczy hak (podobno na taki szybciej bierze szczupak w czystych wodach niż na kotwicę) założył małą płoteczkę i… .
I zasnął. Zbudził go dopiero chlupot wędki spadającej do wody z wysokiej skarpy torfowej wyspy. Niechybnie wziął szczupak, ale jak go wyciągnąć pomyślał. Wędka tymczasem mknęła na środek rozlewiska. Nie zrażony zaczął nas wołać. Przybiegliśmy co sił w nogach na pomoc. Nie zastanawiałem się długo, choć miałem z czternaście lat pływałem dobrze. Rozebrałem się i skoczyłem do wody. Po dopłynięciu do wędki, uniosłem ją i zaciąłem. Szczupak wyskoczył nad wodę. O był wielki, a z poziomu wody wydawał się jeszcze większy. O żyłkę się nie baliśmy. Była to solidna czwórka z Gorzowa zakończona drucianą stalką. Niestety nie mogłem z tą wędką upłynąć. Szczupak ciągną w swoją stronę ja w swoją. Na szczęście po kilku minutach takich przepychanek zaczął słabnąć i mogłem posuwać się do wyspy na której stali rodzice. Wreszcie udało mi się dopłynąć i podać wędkę ojcu. Niestety tu nastąpił kolejny problem. Jak go wciągnąć na około metrową skarpę. Podbieraka ty my nie mieliśmy często, niech ryba ma szansę.
Postanowiłem przyprzeć go ciałem do skarpy, ale nie było to proste on się też przestraszył i pływał jak opętany. Parę razy dostałem ogonem w twarz, ale w końcu znieruchomiał i mogłem dwoma rękami wyrzucić go na brzeg. Pamiętam jaka była nasza radość, że po tylu trudach udało się go wyciągnąć. Tego dnia już skończyliśmy łowienie. Wróciliśmy do obozu i wzięliśmy się za oprawianie szczupaczyska. Nie wiem dokładnie ile ważył ale musiał mieć około 8 kg. Mierzył 106 cm. W żołądku miał osiem płotek, a połakomił się jeszcze na naszą. Szczupak ten był dziwny również z tego powodu, że miał bardzo dobre mięso nie jak wielkie ryby które są jakby gumowe czy drewniane w tak starym wieku. Wieczorem było w obozie dużo gości więc zjedli rybę w całości. Został mi tylko łeb który spreparowałem i po latach oddałem nauczycielowi biologii w Szkole Podstawowej nr 18 w Koszalinie.

 


5
Oceń
(7 głosów)

 

Do Taty - odcinek 5. ( Wspomnienia wędkarskie). - opinie i komentarze

skomentuj ten artykuł