Do trzech razy sztuka...
Mirosław Klimczak (Zander51)
2012-08-15
Po trzech nocnych dyżurach po kolei padłem przy włączonym telewizorze chyba około 22-giej. Momentalnie Morfeusz zabrał mnie do siebie. Ale chyba byłem dla niego nudnym kompanem, bo po 2-giej w nocy usłyszałem głosy. Tylko kto i co do mnie mówi ? No i o takiej porze to chyba lekka przesada ?.
Otworzyłem oko celem upewnienia się w jakim świecie aktualnie przebywam i rozczarowanie. To tylko nie wyłączony telewizor. Skoro sen mnie opuścił, to trzeba zobaczyć, co wydarzyło się w necie jak mnie nie było. Patrzę na prognozę pogody - bezwietrznie, pochmurno, ale bez deszczu i ciepło. No to jakaś odmiana. Gdy dopijam kawę jest czwarta nad ranem. Ale już nie czekam na sen. Puszka kukurydzy otwarta, szkoda, by się zmarnowała. Trzy kanapki, kawa i wio na białą rybkę. Na wszelki wypadek pakuję kij spinningowy...
Na przystani spotykam Marcina ( Spinmar) z kolegą i ruszamy w dwie łódki w dół rzeki pod granicę. Uciąg wody spory, wiec z prądem nie ma sensu trollingować i to w tak mętnej wodzie. Pod granicą dwóch wędkarzy już łowi z brzegu, więc nie będę im się wcinał. Odbywam podróż sentymentalną , gdzie kiedyś doznałem leszczowego amoku, bo to niedaleko. Cumuję się wśród trzcin. Nie ma już pomostu, ale poznaję to miejsce, bo strumyk ścieka.
Sypnąłem garść kukurydzy i po pięciu minutach pierwszy krąp na haku. Po chwili następne. Piękna zabawa łowić na bata. Wkrótce dwa leszcze i ładna płoć.
Ale przepływa obok mnie Marcin z kolegą i chwalą się szczupakiem 98 cm. No brawo ! Brania ustały, czyli czas zwijać manele i pospinningować. Czekałem , aż zrobi się jaśniej, bo to jedyna szansa, by drapieżnik coś zobaczył w tej mętnej wodzie. Ale brań nie ma. Dopływam do miejsca, gdzie w ubiegłym roku stoczyłem (przegrany niestety ) pojedynek z sumem. Przetarła się plecionka z dziesięć metrów od wiązania z przyponem. Trollinguję obok zwalonego przed wiekami drzewa, którego żadna wiosenna woda nie daje rady ruszyć. Niewiele zostało takich miejsc, czyli kryjówek drapieżników. Debilni ludzie co mogli, to powyciągali, by kajakarze mogli bezpiecznie pływać. Kilka spływów kajakowych na rzece o szerokości 50-metrów i głębokości ok. 4 metrów a debile wyciągają z wody drzewa, niszcząc kryjówki drapieżników...
Nie ma brania, więc płynę dalej, gdzie w ubiegłym roku złowiłem sandacza 5,25 kg. Bardzo ciekawy odcinek, chyba najlepszy obecnie na całej Łynie, bo i Marcin miał tu metrowego szczupaka. Ale puknięcia nie ma. Coś mi podpowiada - 'opłyń to drzewo z drugiej strony'. Zawracam. Spływam z 200 metrów i ponownie napływam w okolice tego drzewa, które leży pośrodku nurtu. I znowu nie ma brania. Trudno, klamka zapadła, wracam do przystani. Na obiad będą duszone kurki...
Nagle mocne targnięcie kijem... Znowu ten sam zaczep. Ile razy można pakować się w te same kłopoty, gdzie kilka gum zostawiłem. Myśl człowieku...
Ale nie ! Raz , czy dwa mocno targnęło szczytówką ponownie ! Podnoszę kij i nic się nie dzieje. Zgłupiałem do reszty. Więc to zaczep, czy ryba ? Zawracam, by odczepić gumę a tu plecionka płynie 'do ruskich'. Co za diabeł ? Zdecydowanie mknie pod to zwalone drzewo. Mocno naprężam kij i odpływam na silniku. Wszystko trzeszczy, więc luzuję hamulec. Ryba zawróciła i płynie w górę rzeki. Już wiem, że to sum...
Napływa Marcin, by zrobić ostatnią rundę do granicy. Widzieli z daleka, że u mnie ciekawe rzeczy się dzieją, więc postanowili zobaczyć to z bliska. Sum muruje cały czas. Ustawiłem dobrze hamulec w SPRO, bo nie ma ani gwałtownych odjazdów, ani łamania kija. Walka zapowiada się ciekawie. Warunki są dobre, bezwietrznie, ryba dobrze zapięta, więc zabawę czas zacząć...
Mijają minuty. Sum trzyma się dna, ale chyba nie jest duży, bo nie ciągnie łódki. Poszły pierwsze bąble. Marcin mówi...
- No Miras, jak to spieprzysz...
Zmieniłem plecionkę jak co roku. Też nie wydałem dużych pieniędzy, bo kupiłem na Allegro Micro Dyneema Tex za około 40 z. Chciałem 0,10 mm, ale dostałem 0,14 mm, 'bo im cieńsze wyszły'. Miałem zamiar zrobić im awanturę, ale od pewnego czasu odpuszczam sobie wszelkie kłótnie. Tylko, czy kij wytrzyma...
Jaxon Perseusz ( 5-23 g ) w opinii wielu wędkarzy, to chińskie badziewie. W dodatku skrócony z 2,70 m o około 25 centymetrów ( tyle nie mieścił mi się w aucie, więc go skróciłem drzwiami ). Ale sprzęt t ę walkę wytrzymał !
Po mniej więcej pół godzinie sum poddał się. Wypłynął na powierzchnię i wyglądał jak tancerz po całonocnym konkursie tanecznym. Leżał nieruchomo obok burty łodzi i patrzył na mnie swoim małymi oczami... Spróbowałem zagarnąć go swoim dużym podbierakiem. Gdyby sum zanurkował, to byłby mój. Ale leżał nieruchomo na wodzie i objąłem podbierakiem góra tylko 1/3 jego długości. Tak go nie podbiorę. Ale Marcin podjął się tego zadania. Ma nawet rękawiczki. Też nie wie, jak go chwycić, ale w końcu wciąga go do swojej łodzi. JEEEST !
Chcę cyknąć szybko kilka fotek i wypuścić króla tej rzeki z powrotem do domu. Ale nie ma jak go zważyć, ani zmierzyć na środku rzeki, więc przybijamy do brzegu....
Gdyby nie Marcin, pewnie nie wyjąłbym tego suma. Przegrałem kilka ważnych pojedynków z dużymi rybami, bo zdrowie szwankuje. Tym razem miałem szczęście, bo pomógł Marcin. Dzięki Kolego !
Na koniec mala refleksja. Marzenia się spełniają i nigdy nie wiesz, co cię jutro czeka. Po czterdziestu latach wędkowania złowiłem rybę życia ( 24,88 kg i 156 cm ). Nie sprzęt łowi ryby, tylko głowa wędkarza. Pamiętajcie o tym...