Drgająca szczytówka Robinson
Przemysław Różycki (Przemo-77)
2013-04-06
Feederowa artyleria.
Jakim sprzętem będę się posługiwał w 2013 roku? W zasadzie odpowiedź nie jest zbyt skomplikowana. Jestem zdecydowanym miłośnikiem metody drgającej szczytówki i zakupiłem już kolejną wędkę do tej metody. Jest nią Robinson Tritium Feeder 390/180.
Radość z posiadania tej wędki mąci mi tylko jedna rzecz. Otóż nie wiem jak wnieść ją do domu w taki sposób, żeby żona nie zauważyła, że kupiłem kolejnego Feedera . Od około miesiąca trzymam ją w pracy ponieważ jeszcze nie ucichł poprzedni spór po zakupie spinningu Robinsona z tej samej serii. Ponieważ nie jestem kozakiem obawiam się, że po zbyt szybkim ujawnieniu swojego zakupu mógłbym mieć szlaban prze kilka tygodni na bara - bara albo co chyba jeszcze gorsze szlaban na pyszne domowe obiadki (ostatnio żona kazała mi zjeść na niedzielny obiad wędki). Ponieważ do końca nie wiem co jest gorsze na razie nie wiem jak mam rozwiązać swój problem. ( tekst mogą czytać dzieci wyjaśniam, że bara – bara to taka gra dla dorosłych).
Nie będę opisywał metody drgającej szczytówki ponieważ robiłem to już w innych swoich wpisach. Powiem jedynie dlaczego zdecydowałem się na zakup wyżej wymienionego kijaszka.
W zeszłym roku na ryby jeździłem z kolegą, który w swojej stajni ma wiele rodzajów feederów. Podczas jednej z jego przechwalanek miałem okazje przetestować wędkę Robinson Tritium Feeder 390/180.
Wędeczka posiada dwie szcytówki, które do rzecznego łowienia „na grubo” całkowicie wystarczają. Jedną szczytówką możemy obławiać stosując zestawy do 120g maksymalnie do 150g, a drugą twardszą do 180g. Wędka nada się także do stosowania na wodzie stojącej, ale tylko na sygnalizatorach brań (dla mnie to kaleczenie metody).
Osobiście feederami łowię za dnia natomiast nocą przestawiam się na mocniejsze teleskopy albo karpiówki. Po namowie kolegi na nocne łowienie uzbroiłem tego feedera w żyłkę 0,24 mm i wybrałem zestaw z koszyczkiem 80 gram plus zanęta. Łowiłem na Wiśle więc zestaw był ciężki. Założyłem spory leszczowy hak kilka czerwonych robali i wszystko cyk do wody. Najpierw jednak zważyłem zestaw na wędce. Dało się odczuć, że jest dosyć ciężki. Pierwsze rzuty oddawałem z obawą o kijek, jednak po kolejnych oddanych rzutach machałem tym kijem jak karpiówką, zza siebie, z całej siły bez obawy, że uszkodzę jego delikatną konstrukcję. Tak, tak „ jej delikatną konstrukcję”. Kij przy całej swojej mocy jest lekki, a jednocześnie daje poczucie mocy. Myślę że jest dedykowany osobom nastawionym na średnie i nieco większe ryby spokojnego żeru. Na haku zameldowały się 2 całkiem spore leszcze i około 4 kilowy karpik, który dał mi tej nocy sporo zabawy i który skończył w końcu na grillu (takie życie). Po takim teście zdecydowałem się,że zimą zakupię taki sam feederek co niniejszym uczyniłem ku niezadowoleniu mojej żony.
Kij zamówiłem na Allegro podając adres miejsca pracy. Kurier doręczył mi go w poniedziałek o 9.00. Odpakowałem go i tym sposobem cały dzień myślałem tylko o nim.
Kijek jest bardzo estetycznie wykonany, bez żadnych niedoróbek i fuszerki. Korkowy dolnik wykonany z dobrego jakościowo materiału dodaje wędce szlachetności. Robinson nie podaje wagi wędek i trochę obawiałem, ale jego kije są naprawdę leciutkie. Teraz czekam tylko na cieplejsze dni możliwość pomachania tym kijaszkiem nad wodą. Jestem pewien że da mi dużo radości i przy zastosowaniu odpowiedniej zanęty zarówno tej kupionej w sklepie jak i zrobionej we własnym zakresie złowię jakąś fajną rybkę. PZW przecież zapewnia nas, że woda którą gospodaruje zawiera........ ryby. Dartego jest dobrej myśli.
Co do zanęty robionej we własnym zakresie, to zbieram odpadki po swojej córce: nie dojedzone bułki, ciastka,paluszki, orzeszki, chrupki i takie tam. Robię z tego zanętę według ściśle określonej receptury. Oto ona: zmiel wszystko co masz (lub ugnieć w rękach) i wrzuć do kubła. Dodaj zapaszek lub przyprawę (np. do piernika) dosyp gotowej zanęty i wywal to wszytko na łowisku. Obowiązkowo do tego bałaganu dodaje makaron. Małe gwiazdki, albo małe muszelki. Nigdy nie eksperymentowałem z proporcjami. Trzymałem się tylko zasady że jak nęcę słodko to używam słodkich dodatków, jak owocowo to owocowych dodatków, jak nęcę mięskiem to dodatki są mięsne. U mnie to zawsze skutkuje i jakieś tam rybki meldowały się na haczyku, raz mniejsze, a raz całkiem spore. Efekty były takie, że po przyjeździe na łowisko dowiadywałem się, że od dwóch dni nikt niczego nie złowił, a ja po 2-3 godzinach zaczynałem wyciągać fajne leszcze.
Tak więc moja rada dla wędkarzy nie przesadzajmy z doborem proporcji i nie główkujmy za bardzo po prostu łówmy i relaksujmy się. POŁAMANIA KIJA. :-)