Duże leszcze i....sum na tyczkę
JACEK WRÓBEL (JAQU)
2013-02-19
Z pamiętnika.......
.....zdarzenie miało miejsce jakieś 15 lat temu, byłem wtedy szczęśliwym moczykijem i posiadaczem 13m tyczki Garbolino. Od momentu jej zakupu, uczestniczyłem w kilku wędkarskich konkursach i kilkunastu treningach, nabrałem więc już wprawy w operowaniu tym kijem.
Nieżyjący już, Prezes naszego Koła Wiesiek, namówił mnie w sierpniu na wyjazd wędkarski nad Narew. Zajechaliśmy na miejsce znane dobrze mojemu Mistrzowi. Prezes zdecydował się łowić na pickera ja na wspomniany wcześniej zestaw skrócony. Zająłem dogodne miejsce, było jeszcze ciemno. Przy sztucznym świetle ustawiłem podest i uzbroiłem dwa topy, łowisko zanęciłem „na czuja”. Wstawienie zestawu i pierwszy krąp ląduje na brzegu, drugi i trzeci i .....cisza. Co jest? Drapieżnik?
Przerwa w braniach jest długa i denerwująca. U Wiesia też nic, studnia.
Nadchodzi wreszcie upragniony świt. Jest wspaniały! Kiedy wstaje, dotyka nasze zmysły wspaniałą paletą kolorów, nieodgadnionych zapachów i wyszukanych dźwięków.Jego delikatna pastelowa barwa, jest szybko wchłaniana oczyma naszej wyobraźni. Niby taki sam ale w każdej sytuacji odkrywany na nowo. W połączeniu z niedoścignionymi marzeniami jest kwintesencją subtelności. Cóż więcej nam trzeba?....może kilka ryb, które byłyby miłym dodatkiem, do tak wspaniale rozpoczętego dnia. Rozmarzony bez końca, straciłem czujność i nie zauważyłem kiedy stan wody gwałtownie się podniósł. Moje buty zaczęły nabierać wody. Szybka ewakuacja, korekta ustawienia podestu, cofam go jakieś dwa metry i łowię dalej.
Jest! Piękny oblany złotem leszcz, jakieś 1,5 kg, potem drugi i trzeci... to sześćdziesiątak ma jakieś 2,5 kg. Banan nie schodzi mi z twarzy!...ale jazda, co za dzień! Odwracam się żeby sprawdzić czy widzi to mój nauczyciel ale on odpuścił łowienie i oddał się rozkoszy porannej drzemki. Nawet nie zauważyłem kiedy. Czy mi uwierzy kiedy mu to wszystko opowiem?..... na wszelki wypadek wyciągam siatkę, do momentu kiedy się nie zbudzi tam będę przechowywał złowione ryby. Złowiłem jeszcze 6 pięknych leszczy,kilka grubych płoci i małą brznę. Po tym ostatnim, przypon wyglądał nie ciekawie ale postanowiłem wykorzystać go jeszcze raz. Założyłem pięć białych robaczków aromatyzowanych zapachem czosnkowym i rzuciłem zestaw. Spławik przepłynął jakieś pięć metrów, przytrzymałem go przez chwilę podniosłem do góry i opuściłem i w tym momencie zniknął w otchłani. Zaciąłem.
-Jest! - krzyknąłem.
Pięknie walczy. Wyciągnął cały zapas gumy. Wstałem z podestu, stanąłem obok. Nogi mi drżały.
-Chyba rekord...jakieś 3,5 – 4 kg – pomyślałem.
W tym momencie poczułem luz.
-Psia kość – rzuciłem głośno, budząc Prezesa.
-Co się stało – wycedził zaspany.
-Spiąłem ładnego leszcza.....i w tym momencie poczułem mocne szarpnięcie kijem. To coś na jego końcu ożyło. Wiesiek wstał, wyraźnie udzieliła się i jemu adrenalina.
-Powoli, nie ciągnij na siłę, delikatnie – podpowiadał.
Zacząłem biegać z kijem to w lewo to w prawo. Na szczęście miejsce w którym łowiłem było dość dużą, piaszczystą plażą o odcinku jakieś 20-25m. Z jednej strony ograniczała mnie wielka topola z drugiej zaś wielkie zwalone drzewo, wspaniałe miejsce dla...........nie chcę o tym nawet myśleć. Nierówna walka przeciągała się, cała zabawa trwała już ok. 40 minut. Ryba trzymała się rynny i przesuwała się raz pod zwalone drzewo po czym zawracała pod wielką topolę. A może to brzana??? Ręce mi mdlały a trzynasto metrowy kij stawał się przekleństwem.
- Nie dam rady, Wiesiu pomóż – cedzę przez zęby.
- Dasz, dasz to jest Twój dzień, Twoja woda – powiedział.
Minęło kolejne dziesięć minut, naprawdę opadałem z sił. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Podciągnę to coś na siłę i przekonam się chociaż, kto jest moim przeciwnikiem. Powoli oddałem Prezesowi dwa składy mojej wędki i na wygiętym do granic możliwości dziesięcio metrowym kiju próbowałem oderwać od dna moją rybę. Z każdą sekundą zdobywałem centymetry, coraz wyżej i wyżej, coraz bliżej powierzchni. Jest pierwszy, ogromny wir.
-Wiesiu....co to jest!??! - wyrwało mi się z suchego gardła.
-Nie wiem ale chyba... daj do góry jeszcze raz.
Sytuacja się powtórzyła ale kiedy zauważyłem ponownie wir, podciągnąłem rybę jeszcze mocniej
i .........naszym oczom ukazał się wieeeelki sum. Jaka bestia!!!.
Jestem bez szans!!!
Żyłka główna 0,14 przypon 0,12 Wiesiek k...... przetrze żyłkę – krzyknąłem.
Spokojnie, widzę białe robaki, jest zapięty za wąsy! Może dasz radę !
Sum jednak jak szybko się pokazał, tak szybko zniknął pod wodą i w ciągu kilkunastu sekund, rozwiał moje wszelkie nadzieje na sesję zdjęciową z jego udziałem w roli głównej. Ruszył mocno i porwał cały, mocno przeciążony już zestaw. Pozostał niesmak ale...... jaka adrenalina. Trzęsło mnie jeszcze przez następne piętnaście minut. Nie mogłem się uspokoić, nie mogłem odżałować. Powoli docierało jednak do mnie, że i tak niewielkie miałem szanse na jego wyjęcie.
Na pocieszenie zostały mi leszcze, były naprawdę piękne!