Dwa tygodnie z drapieżnikiem.

/ 1 komentarzy

Tegoroczny urlop zapowiadał się ciekawie pod względem atrakcji wędkarskich. Ubiegłoroczne okazy, majowe połowy oraz dwa tygodnie na działce w doborowym towarzystwie i wędkami nastrajał pozytywnie. Zakupiona wcześniej łódka otwierała możliwości penetracji miejsc, które w ubiegłym roku kusiły intensywnym żerowaniem ryby na którą polowałem. Całoroczne przygotowania, poznawanie zwyczajów, upodobań, sposobu żerowania i nadzieja że dołączę do grona tych co mieli okazję zmierzyć się z Nim. To wszystko powodowało że często spoglądałem na przeciwległy brzeg. Tam się stołował.

Pierwsze dni połowy lipca skąpe w dużą ilość słońca, kapryśna temperatura spadająca do 8 stopni w nocy spowodowały że częściej rwałem zestaw niż zacinałem ryby. Szczupaki w ilości jednej sztuki ledwo co mającej 40 cm zaakcentował obecność drapieżnika na łowisku. To chyba był reprezentant gatunku bo innych już nie widziałem do końca wyjazdu.
Kolejne dni potwierdzały że moje Eldorado ktoś zaczarował, nawet ładne płocie łowione na bolonkę zamieniły się we wszędobylskie krąpiki potrafiące pożreć rosówkę skutecznie zacinając się na hak! Pojawił się również władca polskich wód a raczej książątko z królewskim apetytem. W końcu 35 cm zobowiązuje do porządnego odżywiania... niech mu rosówka w boki pójdzie. Rośnij duży okrąglutki!

I tak minął tydzień, piwko się otwierało i mięsko z grilla zachęcało zapachem, ryby miały wszystko w okolicach płetwy odbytowej a woda radośnie pluskała ukazując coraz to nowe skarby. Pozdrawiam z tego miejsca właściciela umywalki znalezionej na brzegu.
Były też i bardziej optymistyczne widoki, dające nadzieję że nie wszystko stracone.

Skoro rybki nieczułe są na moje wymyślne kopytka, blaszki i czary mary, czas na miniaturki. Postanowiłem lepiej zaopatrzyć się w najbliższym sklepie w paproszki i inne cudeńka na okonia. Miła pani sprzedawczyni - mistrzyni marketingu, znakomicie opowiadała „czego to w tym tygodniu nie złapali” wciskała mi najdroższe woblerki „super łowne” „hiper prowokujące”. Niestety pozostałem nieczuły na roztaczające wizje złowienia mega okazów zapewniających rekord galaktyki i wyszedłem z kilkoma 3 cm paprochami 5 cm gumkami tym samym pozbawiając się tytułu pogromcy.

Co za uczucie... sam nad woda, od czasu do czasu w przybrzeżnej roślinności coś się spławi i mój lekki spining. Kurcze jak mogłem do tej pory machać kijem od szczotki? Na delikatnej wklejance czuć każda roślinkę, zaczep. A branie... ho ho jakby mnie za palec szarpał! Okoń, pierwszy, drugi trzeci... Nadzieja powróciła! Przyzwyczajony do cięższych przynęt miałem dużą frajdę z takiej metody. Efekty były widoczne.

Późnym popołudniem kiedy uganiałem się za garbusami, fontanny wody, koncert plusków i akrobacji przypomniał mi o moim tegorocznym celu.
Rapa żeruje.
Ciepły poranek, szybkie śniadanie, dwa spiningi, komplet przynęt i ochoczo wiosłuje przez dość silny miejscami nurt Narwi. Kotwiczę ok 3 m od brzegu, woda dość ciepła, głębokość za mną ok metr, z dnem unoszącym się w kierunku nurtu tworząc przykosę ciągnącą się ok 300 m z dołkami przy samym brzegu. Rapa spławia się metr od łodzi i widzę srebrne łuski i złowrogie oczy płynące pod moją łódkę. Po kilku minutach stado uklejek umyka w moim kierunku a za nimi torpeda śmierci wpada z impetem w sam środek ławicy. Po raz kolejny obławiam białym kopytkiem rejony ataków. Nic. Zmieniam prowadzenie, rodzaje kopytek, smukłe wachadłowki, nic nie prowokuje do ataku. Odczuwam na własnej skórze ze to nie takie proste. Szybka decyzja, skoro nie boleń to okonie które ochoczo wyłapują narybek pod zwisającymi trawami. Zakładam jasno zielone 5 cm kopytko i zaczynam obławiać malutką zatoczkę. Nagle przed nią bije rapa a po chwili moja wklejanka zaczyna się wyginać, zacinam i czuje jednostajny opór i dźwięk hamulca. Oddaje kilka metrów żyłki która po kilku minutach odzyskuję, kolejny silny odjazd i delikatne podciąganie. Zabawa trwa kilkanaście minut, staram się żeby delikatny okoniowy zestawik dał rade. Srebrny bok ryby pojawia się coraz częściej koło mojej lodzi. Hol powyżej podbieraka i pozwalam rybie spłynąć z nurtem prosto w siatkę. JEST!!! Piękna, z wściekłym wyrazem oczu łypie z dna łodzi. Emocje powoli opadają, wracam na brzeg pochwalić się bo jest czym, ok 3 kg i 67 cm.

To polowanie wzbudziło wielki respekt u mnie dla tej ryby. Chciałem i się przekonałem że złowić ją nie jest łatwo. Mi zajęło dwa sezony.

 


4.9
Oceń
(19 głosów)

 

Dwa tygodnie z drapieżnikiem. - opinie i komentarze

Hunt eRHunt eR
0
Piękna historia i niemniej piękne zakończenie. Gratuluję rapiszona:) (2012-11-08 14:34)

skomentuj ten artykuł