Dylematy.
Zbigniew Adamczyk (Zbig28)
2009-06-02
Czerwiec 2008 r.
Wraz z wiernym i sprawdzonym od trzydziestu lat kumplem na wędkarskie wyprawy, kręcimy się po jeziorze przez wiele godzin w poszukiwaniu okoni. Piękna pogoda i wspaniałe krajobrazy umilają te poczynania. Zatrzymujemy się w znanych nam i sprawdzonych w poprzednich latach miejscówkach. Wszędzie udaje nam się coś ucapić, lecz bez rewelacji. Ot, takie pasiaczki od 22 do 30 cm.
Na zakończenie kotwiczymy na płytkiej górce ( 1.70 cm ) i rozpoczynamy paprochowanie. Jak wszędzie i tutaj brania niewielkich okoni są dosyć liczne. Po kilkunastu rzutach postanowiłem założyć 5 cm perłowo-czarnego ripperka. Rzut, poderwanie z dna i miękkie przytrzymanie...
Lekko zaciąłem i .... chyba siedzę w zielsku ? Ale skąd tutaj zielsko ? Przecież „dzielni rybacy” już dawno wycięli niewodami wszelkie zaroślaki porastające tutejsze górki niszcząc naturalne tarliska i ostoje wszelkich gatunków ryb !
Napiąłem mocniej linkę i w efekcie domniemane „zielsko” wolno ruszyło. Taaak, już wiem. Po drugiej stronie mam nie lada przeciwnika. Nie był to olbrzym. Szczupak ważący 4 kg. Jednak delikatny sprzęt : kijek 2.40 do 10g cw, żyłeczka 0.14 wymusiły długachny hol. Zanim wylądował w łodzi, musiałem dać mu się wyhasać, popisać wieloma długimi odejściami, wyskokiem nad powierzchnię itp. szczupaczymi sztuczkami. Trwało to ok.20 - 25 min. Zapięty był w samym kąciku paszczy, dosłownie za błonkę.
Po tych zmaganiach postanowiliśmy spłynąć z nim do nieodległej przystani, gdzie po krótkiej sesji zdjęciowej w obecności wielu znajomych moczykiji, został uroczyście wypuszczony .
Wydawało się, że jest w dobrej kondycji. Jakież było moje zdumienie, gdy następnego dnia moja córka wypatrzyła coś bielejącego w nieodległych trzcinach. Podpłynęliśmy tam łodką. To był ON ! MARTWY !
Wrzesień 2008 r
Także okoniowanie. Mam w łodzi tylko dwa delikatne kijeczki ( do 7 i 10 g cw ), jeden uzbrojony w boczny troczek, drugi z 5 cm. ripperkiem przeplatanym w czasie połowów z obrotówkami.
Tym razem brania okoni były rzadsze, lecz ich rozmiary nieco większe. Trafił się 35-ak,
Kilka trochę powyżej 30-ki. Łowiłem na głębszych wodach niż w czerwcu. Ok. 5-6 m. Wiele brań miałem w pół wody na prowadzonego skokami ripperka. W pewnym momencie nastąpiło ostre uderzenie i natychmiastowy długi odjazd ryby. Żeby nie drag ( hamulec walki ) zainstalowany w moim ulubionym kołowrotku, pewnie żyłka 0.14 tego by nie przetrzymała i tyle bym tę rybkę widział.
Okazał się nią znowu szczupak ( 88 cm ), który po ok. 20 min holu chwytem za kark został wyjęty z wody. Zacięty był za sam brzeg „górnej paszczęki”. Po delikatnym wypięciu i zrobieniu pamiątkowej fotki podzielił los wcześniej złowionych okoni. Wrócił do domu. Rzucałem dalej, zmieniając miejsca w promieniu ok. 50 – 80 m, gdy po mniej więcej godzinie zauważyłem na powierzchni jeziora coś jasnego, dającego oznaki życia. Podpłynąłem bliżej. TO TEN SZCZUPAK ! Ledwo dyszał. Zapiąłem go na agrafkę, wypuściłem za burtę i nadal spinningowałem. Od czasu do czasu zerkałem co się z nim dzieje. Niebawem odszedł do Krainy Wiecznych Łowów.
Maj 2009 r.
Popłynąłem na podwodną górkę, na której kilka dni wcześniej wraz z kolegą nieźle połowiliśmy okoni. Niektóre nawet fajne. Znowu mam ze sobą tylko lekkie spinningowe kijaszki. Po zimnych dniach wynikających z kalendarza ( Ogrodnicy i Zośka ), nareszcie mogłem wygrzać kości w promieniach majowego słoneczka. Rozleniwiony ciepełkiem i tym razem rzadkimi braniami, po trzech godzinach postanowiłem zmienić miejsce. Podpłynąłem w pobliże trzcinowiska ustawiając pływadło tak, że po jednej stronie burty miałem na długość rzutu stok schodzący do 7 m, zaś z drugiej 2.5 metrowy blacik. Tutaj także często łowiliśmy zębate i okonie.
Już w pierwszym rzucie w kierunku trzcin delikatne puknięcie w 5 cm ripperka. Kilka kolejnych rzutów w tę stronę bez efektu ... Postanowiłem zmienić przynętę, Dopiąłem obrotówkę nr.3 i zaraz po rozpoczęciu skręcania wystąpiło zaburzenie wirowania. Lekko szarpnąłem, błystka zaczęła się kręcić i ... znowu lekkie puknięcie. Zaciąłem... Nic... Ściągam dalej i ...... jak nie przywali ! ! ! Znowu ukochany kołowrotek uratował żyłkę 0.14 przed zerwaniem.
Lekki kijaszek doskonale amortyzował długie odjazdy i nieoczekiwane zrywy ryby. Raz była po lewej stronie burty, za chwilę już po prawej.
Gdy ją po jakimś czasie zobaczyłem, nie postawiłbym nawet kapsla od piwa za wiarę w jej pokonanie na tym delikatnym sprzęcie. Jednak wygrałem. Minęło chyba pół godziny zanim mogłem podjąć próby podjęcia jej do łodzi. Dopiero za piątym doprowadzeniem do burty, chwytem pod pokrywę skrzelową wtaszczyłem ją do łodzi.. Przez cały czas byłem niezwykle opanowany i z wyczuciem kontrolowałem poczynania ryby, Jednak gdy była już w łodzi adrenalina dała mi tak potężnego kopa, że serce miałem w gardle, w skroniach łomotało, po głowie jechał Inter City, łapy dygotały, nogi tak się trzęsły, że wraz z nimi chyba rzucało całym pływadłem.
Nie byłem w stanie przypalić papierosa, napić się piwka... Jedyne co zrobiłem to jakoś przypiąłem rybkę do agrafki i wpuściłem do wody. Dopiero po kilkunastu minutach adrenalinka przestała działać i mogłem normalnie funkcjonować. Wypiłem duszkiem prawie litr soku z termosu.... Dopiero wtedy zmierzyłem zębatego. Miał 97,5 cm. Piękna ryba. Oczywiście musi pływać w jeziorze. Zadzwoniłem po kolegę aby do mnie przybył i porobił mi pamiątkowe fotki.
Niepokoiło mnie jednak zachowanie rybki. Kolebała się na boki, nie mogła przyjąć naturalnej pozycji. Po zrobieniu fotek i ponownym dokładnym zmierzeniu przez niemal dwie godziny trzymałem ją „na smyczy” przypiętą do łodzi, z nadzieją, że odzyska siły i będzie można ją uwolnić. Niestety... Zrobiono z niej kotlety. Dlaczego opisałem powyższe zdarzenia ? Nie były to rekordowe okazy ! Przecież nic specjalnego się nie wydarzyło.
Dla mnie jednak tak. Od dawna wypuszczam prawie wszystkie złowione rybki. Szczególnie te większe. Dały mi tyle frajdy i powodów do wspomnień, że naprawdę im się to należy ! Pożegnalne machnięcie ogonem i pamiątkowa fotka jest dla mnie wystarczającą rekompensatą za godziny spędzone nad wodą w różnych warunkach pogodowych.. Niech te piękne stworzenia nadal sobie żyją i pomnażają gatunek. Nie zabieram na łódź podbieraka i innych pomocnych w wytaszczeniu ryb przyrządów. Daję im szansę do końca. Ja je łowię dla przyjemności, relaksu, kontaktu z naturą i zaspokojenia pewnych atawistycznych ciągotek. ONE WALCZĄ O ŻYCIE ! ! !. To nie są równe proporcje.
Owszem, nieraz jakieś trafią na rodzinny stół bądź stanowią dla kogoś prezent np. z okazji imienin. Ale to rzadkie wydarzenie.
Mam jednak dylematy :
Czy duże ryby będące przypadkowym przyłowem pojmanym po dłuuugachnym holu na delikatniutki sprzęt należy wypuszczać ?
Czy długi i męczący dla obu stron hol nie spowoduje ich niechybnej śmierci ?
Ile wypuszczonych rybek podzieliło los wyżej opisanych, a ja nawet o tym nie wiem ?
Co zrobić po zapięciu dużej ryby na tak delikatny sprzęt ? Odciąć linkę ?
A może to być rybka mojego wędkarskiego życia ?
Co o tym sądzicie Koledzy ???
Zbigniew Adamczyk
Zbig28