Dzikie łowiska - raj nie utracony
Piotr Zygmunt (barrakuda81)
2014-03-10
Jestem dziwolągiem! Mało powiedziane: jestem dziwolągiem aspołecznym… To pierwsze co przyszło mi do głowy kiedy zacząłem zastanawiać się nad moim podejściem do wędkarstwa. Dlaczego? To proste: moi koledzy często zbierają się w „stado” i „polują” całą watahą jak okonie w październiku…
Dzikie łowiska - raj nie utracony - a ja? No ,cóż… Zawsze byłem indywidualistą ,który z konieczności dobrze radzi sobie w działaniu grupowym ale nie dotyczy to mojego hobby. Gdzieś tam głęboko we mnie jest zakorzeniony pierwotny instynkt polowania ,który najlepiej zaspokajam w sobie właściwy sposób. Chodzę swoimi ścieżkami, wciąż penetruję miejsca do których mam nadzieję jeszcze nikt przede mną nie dotarł. Nie dla mnie łowiska specjalne, wody poddane dużej presji z wybetonowanym brzegiem i super dojazdem. Nigdy mnie to nie kręciło. Siłą rzeczy moim ulubionym łowiskiem jest Wisła. Tu jest pole do popisu dla wędkarza – włóczęgi! Za to głównie pokochałem tą rzekę… Za to i za ryby rzecz jasna! Powiedzieć że się tu wychowałem byłoby nadużyciem ale biorąc pod uwagę czas jaki tu spędzałem będąc dzieciakiem można śmiało stwierdzić że z Królową zawsze było mi po drodze. Teraz też jest to moje główne łowisko. Lata mijają a ja wciąż z wypiekami na twarzy pokonuję nadbrzeżną dżunglę po to aby znaleźć to jedno jedyne miejsce… Wariactwo! Przecież można połowić z jakiejś ostrogi, łatwo dostępnej opaski ale … to nie w moim stylu.
Chłopięce marzenia wciąż we mnie żyją i ciągle z uporem maniaka je realizuję. Pogryziony przez komary, poparzony przez pokrzywy wciąż prę naprzód bo przecież „za tą wyspą to dopiero musi być miejscówa!” To jedyny model wędkarstwa który daje mi satysfakcję. Ryby choć ważne są na dalszym planie. Liczy się przede wszystkim spokój który zastaję nad rzeką, cisza, poranna mgła na twarzy i uczucie bycia „bliżej Boga”… Tak to definiuję bo trudno w istocie opisać stan w jaki wprawia mnie przebywanie tutaj. To jedyne lekarstwo na stres, problemy , które zostawiam za sobą. W ten świat wkraczam „nagi i bezbronny” doświadczając swoistego katharsis… Jestem wdźięczny mojemu ojcu że kiedyś pokazał mi ten cudowny świat. O ile byłbym uboższy wewnętrznie gdybym tego nigdy nie skosztował! Jeśli raj istnieje to chyba tak właśnie sobie go wyobrażam. Stojąc po kolana w wodzie gdzieś w zapomnianym przez Boga i ludzi zakątku Wisły, pośrodku niewielkiego bocznego koryta zdaje sobie sprawę że należę do tego świata. Towarzyszy mi tylko śpiew ptaków, przemykające sporadycznie na wyspę stadko saren, a jeśli szczęście dopisze nad głowa przemknie cień bielika – władcy nadwiślańskiego nieba. Złowione ryby którym zwracam wolność są wspaniałym ukoronowaniem moich wędrówek.
Najpiękniejsza jest świadomość, że tu tak naprawdę mogę wszystko! Mógłbym tu biegać nago i nikt nawet by o tym nie wiedział.Czasem po wielogodzinnych łowach mogę śmiało spocząć na wiślanym piasku lub schłodzić się żwawym nurcie zaznając ukojenia. Mogę posłuchać śpiewu ptaków lub zwyczajnie się zdrzemnąć. Bez obaw – nikt mnie tu nie okradnie. Takiej wolności nie ma chyba nigdzie na świecie… W tym miejscu przychodzi mi do głowy pewna refleksja… Chciałbym móc zachować ten bajkowy świat na zawsze… Chciałbym pokazać go kiedyś mojemu synowi jak mój ojciec wskazał go mnie. Niestety nic nie jest dane nam na wieki i choć mam świadomość że ten kruchy świat kiedyś się skończy to pragnę go zapamiętać właśnie takim jak ujrzałem go po raz pierwszy i mam wciąż przyjemność oglądać. W świetle dzisiejszych wydarzeń na świecie niczego już nie można być pewnym ale wciąż mam nadzieję i modlę się by ten rajski ogród pozostał z nami jak najdłużej. Oby przyszłe pokolenia tez mogły poczuć magię tych miejsc… Tego właśnie sobie życzę i nie mogę już się doczekać kiedy znowu tam wrócę i wracać będę dopóki starczy sił…