Edzio
Mirosław Klimczak (Zander51)
2013-02-04
Łowił na szarpaka. Przynajmniej ja tak to określałem, bo ta jego wędeczka i te jego blaszki , które robił sam w moim przekonaniu niewiele miały wspólnego ze sprzętem, o którym czytałem w Wiadomościach Wędkarskich. Nie pozwalał zbliżyć się do siebie. Raz podszedłem bliżej do niego, by po prostu zagadać, dowiedzieć się czegoś ( zaczynałem dopiero zabawę w łowienie z lodu ), ale Edzio od razu wtedy odchodził. Mimo wszystko podejrzałem co nieco. Wędka zrobiona była z aluminiowej rurki. Od tyłu zatkana spasowanym kawałkiem drewnianego klocka a z przodu zeszlifowane włókno szklane ( chyba patyk z elektrycznego pastucha ). Dwie przelotki z drutu przymocowane taśmą izolacyjną i dwa gwoździki na tym klocku, na których nawinięta była żyłka. No XIX wiek jak nic. I te blaszki. Dziwne jakieś, niespotykane. Ja miałem błystki ruskie, które można było bez trudu dostać u nas na bazarze i to za drobne pieniądze. Ale ten Edzio robił swoje…
Ale to Edzio łowił okonie. Ja mimo lepszego sprzętu i dużo łowniejszych blaszek łowiłem dużo mniej. Bywało tak, że przestawałem łowić, by obserwować z oddali Edzia. Ciągał za sobą pierzchnię zrobioną z trzonka od łopaty i żelastwa na końcu. Pewnie sam kuł gdzieś u siebie na wsi. Nigdy nie mogłem zrozumieć ludzi, którzy posługiwali się takim sprzętem, gdy dostępne już były świetne ruskie świdry do lodu…
Edzio nie wybijał dziur byle gdzie, co też mnie zastanawiało. Lód cienki w miarę, jedno mocne puknięcie i jest dziura. Ale on patrzał na lód, dreptał dookoła i dopiero po jakimś czasie decydował się na wybicie otworu. Spuszczał blaszkę, kilka poderwań i już wyciągał okonie. Kilka razy podchodziłem do tych jego dziur, gdy Edzia nie było już na lodzie. I nic nie rozumiałem, dlaczego tutaj wybił dziurę a nie gdzie indziej…
Z czasem podglądanie Edzia stało się moją małą obsesją. Jeździłem w każdej wolnej chwili i to jak najwcześniej. Niedospany, bez śniadania, ale jechałem… W końcu Edzio zorientował się, że go śledzę. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia, ale czasem odwracał głowę w moją stronę. Chyba zrozumiał, że nie chcę mu zrobić krzywdy, czy ukraść jego tajemnice. A raczej jako pokorny uczeń z dala czekam na przyzwolenie do kompanii…
Chodziłem za Edziem w odpowiedniej odległości, by nie zakłócać jego prywatności. Ale korciło mnie strasznie podejść do niego i zasypać go setką pytań. Edzio na środek, to i ja. Edzio pod trzciny, to i ja…
Doczekałem się… Edzio zaciął coś dużego pod trzcinami. Pochyla się nad przeręblem, to się prostuje, by znowu wędkę puszczać prawie do wnętrza dziury. Obejrzał się za mną i zrozumiałem, że oczekuje pomocy. Podbiegłem zostawiając swoje manele.
- Powiększ dziurę ! No to ja z powrotem biegiem na swoje stanowisko po świder.
- Stój ! Bij piką ! Jaką piką ? To mamy jakiś turniej rycerski ?
Ale już załapałem, że chodzi mu o tę jego pierzchnię. Nie mam wprawy. Kryształki lodu rozsypują się dookoła, ale do wody nie mogę dotrzeć. Biję na oślep. No nie mam wprawy...
- Uważaj na żyłkę ! Nie przetnij, bo zabiję !
No ładnie. To tak się wspiera młodego pomagiera ?
Udało mi się w końcu poszerzyć otwór i Edzio wyciąga dużego szczupaka. Na oko z 5 kilo. Mamy styczeń… Jestem pewien, że Edzio zapakuje go do swojej wielkiej torby, którą ze sobą nosił, ale nie… Edzio odsapnął, zapalił papierosa i delikatnie wpuścił szczupaka do przerębla. Zgłupiałem do reszty. Spojrzałem na Edzia a on na mnie. Pomyślałem, że go wypuścił, bo okres ochronny , RAPR, ale nic z tych rzeczy. Rozwiał moje wątpliwości po chwili. Nigdy nie miał Karty Wędkarskiej ani nie opłacał składek. Nawet nie wie o regulaminie, wymiarach i okresach ochronnych ryb. Łowi tu od zawsze, bo tu mieszka. To jego woda. A brata nie będzie zabijać...
Dopadła mnie grypa i długo nie było mnie na lodzie. W tym czasie lało solidnie i już żegnałem się z zimowym sprzętem wędkarskim. Ale koledzy zapewniali, że lód jest jeszcze możliwy. Gorzej przy brzegu, ale jak już wejdziesz, to spoko. Wbrew rozsądkowi pojechałem jednak. Po co ? Chyba po to, by zobaczyć co u Edzia... Nie widziałem go ze dwa tygodnie.
I nie było go na lodzie. Zdziwiłem się bardzo. Postanowiłem pochodzić po jego okolicy, bo przecież nie trafię na te jego rybne dziury. Ale za blisko zbliżyłem się trzcin i nagle...
Jestem po szyję w lodowatej wodzie. Puchowa kurtka szybko nasiąka. Nie wiem co robić. Byle nie spanikować. Przecież mam grunt. Tyle, że jakoś się zapada... Nikogo nie widać. Nawet wołać o ratunek bez sensu, bo jezioro w polu. Byle do brzegu...
Nagle słyszę -
- Chwytaj !
To wyobraźnia już tak mną zawładnęła, że słyszę coś, co jest niemożliwe i nierealne ?
- No chwytaj pikę !
Dopiero po chwili dociera do mnie jakiś zamazany obraz, który widzę przed sobą. Obraz leżącego na lodzie małego człowieka w wielkiej kapocie, który wyciąga do mnie ten dziwny, pokraczny i bezsensowny sprzęt do wybijania dziur w lodzie...
Kilka lat później poznałem przypadkiem Wieśka. Pomagał mi wyciągać medalowe brzany z Łyny płynącej w pobliżu naszego osiedla . Nowe osiedle, nowi mieszkańcy, nowy znajomy i to wędkarz. Ale sympatyczny. Tak się zaprzyjaźniliśmy, że Wieśka zabraliśmy na lód na Dargin, gdzie chciał uciekać jak jechaliśmy po jeziorze. Potem poznałem go z Edziem. Okazało się, że Wiesiek to Edzia syn...
Od lat już nie jeżdżę na to jezioro i zapomniałem o panu Edziu. Jego syn przekazał mi smutną wiadomość. Pan Edzio odszedł z tego świata dwa lata temu...