Witam. Mam 21 lat.
Gdy zaczynałem swoją przygodę z wędkarstwem, z tatą chodziłem często na ryby. Pamiętam ten dzień do teraz. Było to w wakacje roku 2008. Z ojcem wybraliśmy się do jego "magicznej" miejscówki gdzie nie było takiej opcji żebyśmy wrócili o przysłowiowym kiju.
Niestety, "magiczna" miejscówka nie znaczyła zbytnio dobrego dojścia do niej, trzeba było naprawdę bardzo ostrożnie, z uwaga schodzić w dół po bardzo stromej górze która była pokryta glina.
Łowimy sobie spokojnie, gdy nagle zauważyłem czarne chmury przepowiadające burzę, zwracam się do taty i mówię mu o moim spostrzeżeniu, odpowiedział mi z spokojem, że na pewno przejdzie ona bokiem, tak się nie okazało. Ulewa przyszła momentalnie, nie zdążyliśmy złożyć wędek przed nią. Strumień wody spływający z wspomnianej góry zabrał nam sprzęt (plecak z akcesoriami, jedna wędka oraz podbierak) zdążyłem tylko uratować swoją wędkę. Niestety wejść na górę ledwo daliśmy radę. Glina, ulewny deszcz, "rzeka" wody spływająca z ulicy prosto nam pod nogi, bałem się, że nie damy rady, na szczęście udało wdrapać się na samą górę. Do domu mieliśmy nie cały kilometr. Biegliśmy, ja z rozłożoną wędka (węglowką), gdy nagle dosłownie jakieś 30 metrów od nas piorun uderzył w drzewo, w pierwszej chwili huk, oślepienie i strach, przecież niosę węglówkę! Udało nam się dojść do domu, cali mokrzy, po kolona w glinie, telefony komórkowe zamoczone, nie nadawały się do użytku.
Podsumowując najedliśmy się wielkiego stracha, wędka, akcesoria, telefony potraciliśmy
[2013-09-19 20:54]