Elektryczny sygnalizator- instrukcja obsługi
użytkownik 10172
2009-07-14
W czasach, gdy technika dosięga niemalże wszystkich dziedzin życia, obserwujemy jej duży rozwój także i w wędkarstwie. Producenci serwują nam co rusz szeroki asortyment niezwykłych nowości. Nowoczesne wielołożyskowe kołowrotki, niełamliwe wędki, ultra cienkie żyłki, świetliki, swingery, zdalne łódeczki, echosondy, kamery podwodne, elektryczne sygnalizatory… i wiele jeszcze innych urządzeń, dla wielu z nas stało się nieodzownym elementem wędkarstwa.
Kilkanaście lat temu zza zachodniej granicy dotarł do nas cudowny wynalazek – elektryczne, piszczące urządzenie, wkręcane do podpórki. Wcześniej było kilka innych prototypowych modyfikacji, lecz ostatecznie uznano, że taka budowa urządzenia jest najwłaściwsza. Do lat dzisiejszych poza kilkoma guzikami i pokrętłami, żadnych większych zmian w wyglądzie nie poczyniono. Aż dziw, ponieważ patrząc na imponujący rozwój np.: telefonii, zastanawiałem się, kiedy nad brzegami naszych wód, pojawią się podpórki zakończone małymi telewizorkami, radiami, GPS’ami i jeszcze Bóg wie czym. Boję się, że takie czasy dopiero przed nami…
Żeby jednak tytuł tekstu stał się w pełni trafny, pozwolę sobie na przekazanie kilku swoich spostrzeżeń – dotyczących obsługi omawianego urządzenia. Na wstępie należałoby zacząć od rozważeń wszystkich „za” i „przeciw”. Jak każdy „sprzęt” ma ono bowiem zalety i wady. Do tych pierwszych zaliczyć można najzwyczajniej – dźwiękową i świetlną sygnalizację brań. Niektórzy uważają, że do zalet można wliczyć jeszcze elegancki ładny wygląd, świadczący o „poziomie” wędkującego (tę cechę pozostawiam dowolnej interpretacji). Wadą produktu paradoksalnie okazuje się wyżej wspomniana sygnalizacja dźwiękowa.
W czym rzecz? Mianowicie chodzi o to, żeby urządzenie było włączane jak najrzadziej i tylko w sytuacjach, gdy jest to nieodzowne. Nie da się stworzyć sztywny ram, do których można by odpowiednio przyporządkować zasadność użycia omawianego sprzętu. Jest to całkowicie zależne od świadomości wędkarza. Da się natomiast przyjąć, że w sytuacji, gdy jesteśmy czujni i zmysł wzorku działa – sygnalizator pracuje w trybie „off”. Jaki bowiem sens korzystania z urządzenia, gdy obie „małpki” mamy w zasięgu wzroku? Po co włączać robiącą tyle szumu aparaturę, jeśli co kilka minut mamy branie? Sytuacja jest zgoła inna, gdy brań nie mieliśmy od kilku godzin, i każde jest na wagę złota.
Również łowienie po zachodzie słońca rzuca inne światło na zasadność łowienia w trybie „on”. Ciemna spokojna noc, w oddali na dnie leży „uzbrojona” martwa ukleja. Nagle nostalgiczną cisze przerywa głośny, obcy w przyrodzie, dźwięk sygnalizatora. „Jedzie” – zwykli mówić podekscytowani wędkarze. Chwile dla wielu piękne…, ale czy przez cały odjazd ryby sygnalizator musi być włączony? Czy nie można od razu go wyłączyć? Swoją rolę spełnił. Dlaczego zatem nadal ma drażnić uszy kolegów po kiju z sąsiedniego zakola?
Pamiętam sytuacje, gdzie wędkarze, łowiący w okolicy, ciągnęli rybę za rybą. Utrwaliłem je głównie dlatego, że z równowagi wytrącało mnie wielokrotne powtarzanie czynności: zarzut, wędka na podpórkę (sygnalizator „piszczy”), poprawa naciągu (sygnalizator „piszczy”), opuszczenie bąbki (sygnalizator się drze), rozsiad w fotelu… branie (sygnalizator „piszczy”), zacięcie (sygnalizator „mega rozpędzony” drze się jeszcze kilka sekund). I tak wędkowanie staje się prawdziwą torturą. Ilekroć spotykam takie sytuacje zastanawiam się, czy „za drzewem” łowi 8-letnie dziecko, cieszące się nową zabawką?! Czy dorosły myślący facet, pragnący wypocząć na łonie natury. Jeśli wędkarz w takiej sytuacji za wszelką cenę chce łowić z „aktywnym” sygnalizatorem, niech chociaż wyłączy go na czas „dostrajania” zestawu.
Osobiście posiadam elektryczne sygnalizatory. Mam dwa stare rupiecie i dwa nowe cacuszka z wejściem do centralki. Raz korzystałem z tych nowych – i zarazem był to ostatni. Ich dźwięk pasowałby raczej, do instalacji w najnowszej generacji budziku, a nie do wypraw na ryby. Co innego mój stary rupieć… Ledwie słyszalne ciche, łagodne dla ucha, delikatne piszczenie – zawsze będzie kojarzyć mi się z nocnym polowaniem na mętnookiego…
Podsumowując, drodzy Koledzy, pewnie wielu z Was, to zagorzali przeciwnicy elektrycznych sygnalizatorów. Podziwiam i szanuję taką postawę. Jednakże Ci, którzy z różnych powodów łowią z ich pomocą – niech robią to z głową. Niech nie psują wypoczynku sobie i innym. Wszystko dla ludzi – ale z rozsądkiem, z głową i z pomyślunkiem.