Etyczne rozpoczęcie sezonu
użytkownik 8295
2009-02-24
Mazury. Okolice Mikołajek. Samo centrum krainy Wielkich Jezior – żeglarzy, wodniaków różnej maści i oczywiście wędkarzy. Jakich wędkarzy? O tym dalej. Czas? Długi weekend majowy – popularnie zwany „Rozpoczęciem sezonu”.
„Rozpoczęcie sezonu” to dość specyficzny rytuał dla „wędkarzy” – szczegołnie tych ciągnących tu z centralnej Polski. Niekoniecznie początek sezonu wędkarskiego musi wiązać się z łapaniem ryb, ba zdarza się nawet, że przez cały przedłużony weekend wędki pozostają w bagażniku samochodu.
Wróćmy do naszego mazurskiego jeziora. Jest ono malowniczo położone wśrod pagórków w cichej spokojnej okolicy – przyjeżdżają tu tylko Ci, którzy miejsce to znają – przeważają mieszkańcy stolicy, Radomia i Ostrołęki. Ponieważ żaden z nich z uwagi na kamerlaność łowiska uznaje, że nie ma obowiązku wykupowania zezwolenia – przez parę lat łapania bez umiaru jezioro zostalo prawie calkowicie złupione. Zresztą jest to i tak w tej chwili bez znaczenia – zezwolenia nie potrzeba, ryb w wodzie nie ma – bo i tak mało kto będzie łowił. W końcu sezon trzeba uroczyście rozpocząć.
Pobliskie sklepy spożywczo monopolowe dużo wcześniej porobiły zapasy na przyjazd turystów. Trzy sklepy wędkarskie w stolicy Mazur – mimo, że otwarte niemal non stop – nie odnotowują ruchu. Najwyżej ktoś kupi pudełko robaków i o ile nie zgubi go po drodze to pewnie i tak przed powrotem do domu wrzuci je do jeziora o ile nie spadnie wcześniej z pomostu.
Podsumujmy: Zadbaliśmy o logistykę – mamy chyba wszystko do łapania ryb: kielbasę na grila, węgiel i rozpałke nawet, jest musztarda. Do tego coś na obiad – bigos i fasolkę z Pudliszek – trochę chleba. Fajki i zapalniczka. No i oczywiście chleb w płynie – Żytnia, Wyborowa, Czerwona Kartka – kupione w makro – bo przy takich ilościach bardziej się opłaca. Do tego zgrzewka Żywca lub kilka czteropaków. Ci którzy dysponują mniejszym budżetem musza zadowolić się paroma kartonami Graffen Waldera z Lidla po 1,40 puszka – ale blaszana, więc najwyżej można ją wrzucić do wody – do recyclingu się nie nadaje. Miejscowy taksówkarz – pan Mietek jeżdżący dieslem na oleju do smażenia - jest gotowy do spełniania naszych życzeń logistyczno transportowych. Generalnie nasza zasiadka wędkarska jest przygotowana. A jeszcze popita – teraz to już wszystko na pewno – możemy iść nad wodę.
Idziemy. Wędki nie są nam potrzebne bo po co mają się plątać, poza tym można je połamać – a po co? Baba w domu bedzie skrzeczała, że ryb nie ma, wędki połamane a z ryja śmierdzi nieprzetrawionym alkoholem. Jeżeli zadbaliśmy wcześniej o miejsce do siedzenia i jakis kawalek stołu to siadamy i otwieramy butelki. Jest to zwykle etap kontrolny – bowiem szybko okazuje się kto będzie jadł kiełbasę, a kto jej nie doczeka. Ale nic na zimno nie smakuje tak – jak wysuszony wiór po obróbce termicznej na grillu. Do rozpalenia grilla oczywiście używamy dużej ilości rozpałki – w końcu dookoła musi unosić się smród nafty – inaczej w tematyce grillowania bedziemy nikim. Papierosek. Wódeczka. Nieliczne rybki w jeziorze cieszą się swoim życiem.
Słonko świeci – ptaszki świergoczą. Jest miło i przyjemnie. Wódeczka, papierosek. Wędkarstwo rekreacyjne. Kielbaska smakuje jak nigdy – wiadomo – „Grillowa” po 4 zl. Tak mija nam popołudnie. Własnie chwilę temu zbudził się Sławek i woła na połamany pomost – „E chłopaki chodźcie zanęciłem stynkę – ale ze mnie tej kiełbasy k****a wyleciało”. Wódeczka, papierosek. Podchodzimy do sprawy bezstresowo.
Dzień się kończy, ktoś przyniósł odtwarzacz CD. Muzyka niesie sie po jeziorze. Dołączają do nas nieliczne panie. Jedna próbuje okładać swojego bohaterskiego łowcę widelcem do grilla, ale że sama na skutek nadyżki substancji czynnych robi poważne błedy w obliczeniach i daje sobie spokój. Papierosek, wyborowa, cola. Świat wiruje. Pora kończyć pierwszy dzień wędkowania. Jeszcze tylko trzeba pozbierać z trawy i krzaków tych, którzy nadmiernie osłabli w trakcie wędkowania, i wyplątać ciało Sławka z przewróconego grilla. Koty dojadają kiełbasę. Jeszcze raz wódeczka i papierosek. Idziemy.
Smród przypalonych placków ziemniaczanych zdradza nam, że pan Mietek właśnie złamał licznik i wiezie hardcorowców na nocne wędkowaniew mieście - w ktorym barze to się okaże później.
Ranek – godzina 11.30. Głowa zaraz eksploduje. W gębie trampek. Ale na poranne dolegliwości najlepsze jest poranne wędkowanie. Jest bezwietrznie – przed wejsciem do domu unosi się znowu zapach placków – Mietek dowiózł napewno zanęty, robaki i chleba trochę. Nad wodą wędkują już bohaterzy dnia wczorajszego. Zdefragmentowany Sławek i inni. W trzęsącym sie ręku puszka Żywca. „- Gotowi do łapania ryb? Tak? To dawajcie stół i rozpalajcie grilla” Wódka, papierosek...
Mazury. Okolice Mikołajek. Ostatnia niedziela weekendu. Bedziemy wracać do domu. Trwa gorączkowe poszukiwanie kierowców, ktorzy z negatywnym wynikiem będą mogli przebrnąć przez policyjną akcję „Bezpieczny weekend”. Jeszcze tylko wizyta w sklepie gospodarstwa rybackiego: „-Czy może pani rozorać tej rybie ryj – żeby był ślad po haczyku?” – w koncu z pustymi rękami wracać do domu głupio . Wracamy. Sezon uznajemy za oficjalnie rozpoczety.