Ewolucja czyli rozwój... z cierpliwością na szczupaka
Krzysztof Kloc (ryukon1975)
2015-01-29
Prolog
Zbliżała się jego pierwsza komunia. Jej aspekty czysto religijne były raczej gdzieś daleko z boku. Przecież był jeszcze dzieckiem, raczej jeszcze nie w pełni świadomie wykonującym polecenia rodziców i nauczycieli. Był to czas nauki pod każdym względem. Jednak czasem dwie różne sprawy czy fakty nie mające ze sobą nic wspólnego łączą się, spotykają się ich ścieżki. Tak miało być i tym razem. Wśród gości zjawił się jego ojciec chrzestny. Jako że przyjechał z drugiego końca kraju już wcześniej postanowił że zostanie tu na kilka dni, w związku tą dłuższą wizytą przywiózł ze sobą wędki. Właśnie te wędki miały odcisnąć na młodym człowieku większe piętno jak wszelkie inne prezenty które otrzymał. Dlatego że te wędki dały mu coś więcej jak rzecz materialną, dzięki nim miał w niedługim czasie otrzymać coś znacznie bardziej wartościowego, miał otrzymać wędkarstwo. Wędkarstwo czyli coś czego nie odbierze mu nikt i nic do końca życia.
Pierwszym łowiskiem na jakie trafił była zapora na niewielkiej rzeczce. Zapora ta kiedyś piętrzyła wodę dla młyna który obok niej był zbudowany. Młyn znał jednak tylko z opowieści nigdy go nie widział, dziś zostały po nim tylko resztki fundamentów. Patrzył przez wiele godzin na czym polega łowienie ryb. Zwykła gruntówka ze spławikiem choć wtedy nie miał o tym pojęcia. Wszystko był nowe i obce. Ryby żerowały całkiem dobrze, nudy nie było. Karasie, płocie, okonie przeważały. Czasem trafił się karp lub leszcz. Tu wziął do ręki po raz pierwszy wędkę. Do dziś dnia pamięta jaki błąd popełnił podczas pierwszego brania. Nie zaciął, po tym jak spławik sie zanurzył rozpoczął hol. Ryba zeszła. Godziny patrzenia na to jak ktoś łowi niewiele dały, praktyka to zupełnie inna sprawa i inny poziom nauki wędkarskiego rzemiosła. Kolejny wyjazd na ryby zaplanowali już razem. Nazajutrz o godzinie trzeciej rano. Nie spał już od drugiej, spoglądał na zegarek niecierpliwie oczekując wyjazdu. Tym razem łowisko było znacznie bardziej wymagające. Ujście małej rzeczki do drugiej znacznie większej. Pierwsze poważniejsze rozmowy, instruktarze, wyjaśnienia. Nadszedł też czas na pierwsze w miarę świadomie złowione ryby. Tego dnia, na tej miejscówce brały praktycznie dwa gatunki ryb okoń i karp. Jednak okoń był duży i piękny do tego brał często. Następnego dnia się pożegnali, jeszcze nie zdawał sobie sprawy jak wiele otrzymał.
Trudy nauki
Chciał łowić. W tamtych czasach umożliwiała to praktycznie tylko jedna droga. Wstąpił do PZW. Potrzebował dobrego łowiska. Szukał, pytał, rozmawiał z ludźmi którzy łowili już wcześniej. Oczywiście podstawą było aby woda była blisko jego domu, był młody nie mógł dojeżdżać nad wodę niczym innym jak rowerem. Znalazł niewielkie starorzecze, łowili na nim tacy sami młodzi adepci wędkarstwa jak on. Sporadycznie pojawiał się tak starszy wędkarz. Woda była trudna lecz rybna więc nawet początkujący mógł tam coś złowić. Ryby nie powalały rozmiarami lecz do nauki były idealne. Karasie, płocie, okonie, leszcze, kiełbie trafiał się szczupak. Tu właśnie zaczął w miarę regularnie łowić ryby. Zdobył trochę wiedzy praktycznej, jednak to wszystko było mało. Zaczął czytać książki o tematyce wędkarskiej a nie było wtedy o nie łatwo. Czasem udało się kupić jakieś czasopismo. Nie mniejsze problemy były ze sprzętem. Sklepy świeciły pustymi półkami, nie wybierał średnicy żyłki łowił na taką jaką mu się udało kupić. Najważniejsze jednak było że upór z jakim dążył do celu oraz czas spędzony nad wodą jak i poświęcony na zdobywanie wiedzy teoretycznej sprawiały że nad wodą czuł się coraz pewniej.
Minęły dwa może trzy lata. Już coś umiał. Chciał się rozwijać, myślał że jest gotowy by iść dalej, nawet nie wiedział w jakim jest błędzie. Kupił licencję na znajdujące się niedaleko łowisko specjalne. Miał już lepszy sprzęt umiał się trochę nim posługiwać. W spotkaniu z starymi wyjadaczami którzy tą wodę rybostan itd. wypadł nie najlepiej, nie tylko pod względem wyników. Metody jakie stosował i jakich nauczył się z książek i prasy były tam raczej obce i nieznane. Na łowisku ciągle tłum. Starsi wędkarze wytykali go palcami i żartowali z niego, często trochę za ostro. Nie czuł się tam dobrze. Tym bardziej że rybostan był ograniczony kilka gatunków, a on chciał poznawać nowe gatunki ryb, ciekawe łowiska, niepraktykowane jeszcze przez siebie techniki. Szale przechyliły pierwsze zawody wędkarskie w których wziął udział na tym właśnie łowisku. Przekręty przy ważeniu ryb i ustalaniu wyników końcowych były robione wręcz jawnie i nawet on początkujący w końcu nadal wędkarz je zauważył. Nigdy już nie wrócił na tą wodę, zapomniał że istnieje coś takiego jak zawody. Wędkarstwo to nie tylko nauka łowienia, wędkarstwo to nauka życia jak wszystko inne co nas w nim spotka.
Pierwsze sukcesy
Aby dalej pogłębiać wiedzę i umiejętności w temacie wędkarstwa potrzebował ciszy i spokoju. Łowiska bez tłumów. Tak trafił nad rzekę. Łowisko całkiem odmienne od wcześniejszych zazwyczaj sztucznych zbiorników powstałych poprzez pracę ludzkich rąk. Surowe naturalne klimaty rozpoczynały się tu jeszcze długo przed dotarciem do brzegu. Zarośnięte nieużytki na kilkaset metrów od brzegu niczym burzany na ukraińskich stepach w trylogii Sienkiewicza uniemożliwiały dojazd do większości dobrych, rybnych odcinków biegu rzeki. Presja wędkarska w takich miejscach była przez to o wiele mniejsza. Można było dzięki temu przygotować własnoręcznie miejscówkę i korzystać z niej do woli. Znalazł swoje eldorado. Nikt nie patrzył mu na ręce, nikt nie komentował jego poczynań. Otworzyły się przed nim niesamowite możliwości. Mógł próbować nowych metod. Mógł poznawać gatunki ryb z którymi nigdy do tej pory nie spotkał się na wodach stojących.Nad tą rzeką poznał kilku wędkarzy. Skromnych łowiących z dala od tłumów, nie dla poklasku. Niewielu ale właśnie oni bardzo mu pomogli w stawianiu pierwszych kroków w wędkarstwie rzecznym.
Zaczęło się prosto i niewinnie od łowienia na przepływankę. Brały płocie, certy z większych ryb zazwyczaj leszcze. Miał lekką "blokadę" z przyzwyczajenia że woda powinna stać w miejscu i unikał nurtu. Wszystko się zmieniło w czasie rozmowy z jednym z nowo poznanych kolegów po kiju. Idąc na jedną z swoich miejscówek zatrzymał się chwilę obok niego by z nim porozmawiać. Rozmowa trochę się przeciągała a w czasie jej trwania w podbieraku znalazło się kilka ryb. Ryb których nigdy wcześniej nie złowił. Były to brzany i świnki. Tym sposobem zaczęła się jego przygoda z ciężką gruntówką denną a w późniejszym czasie z feederem. Z czasem zaczął łowić duże ryby. Przyszła pora na pierwszą a później drugą spełniającą normy medalowe. Drążył temat przynęt, miejscówek, zaczął łowić nocą. Złowił swoje pierwsze ryby na spinning, szczupaki. Sporo lat upłynęło od dnia kiedy po raz pierwszy wziął wędkę do ręki. Z całą pewnością mógł już o sobie powiedzieć że został wędkarzem.
Spełnienie
Nad rzekę przyjechał około godziny szesnastej. Powoli w pełnym skupieniu zamontował do wędziska spinningowego kołowrotek, przeciągnął plecionkę przez przelotki. Przywiązał przypon wolframowy, na agrafce zapiął przynętę. Sprawdził czy węzeł został wykonany prawidłowo i czy mocno trzyma. Schował pudełko z którego wyjął pierwsze kopyto do chlebaka, będąc już gotowym by rozpocząć łowienie rozejrzał się dookoła. Kilka saren pasło się całkiem niedaleko gdzieś dalej słychać było głos bażanta. Wąską miedzą pomiędzy dwoma ornymi działkami ruszył w stronę rzeki, nie było daleko jakieś sto pięćdziesiąt metrów do linii brzegu.
Plan był prosty, obłowić dokładnie odcinek około jednego kilometra w dół rzeki. Łowiskiem była kamienna opaska na zewnętrznej stronie zakrętu zaś celem wyprawy szczupak. Czasu nie miał wiele osiemnasta trzydzieści oznaczała zmrok, warunki łowiska wykluczały by chodzić po stromych brzegach w ciemności. Pierwsze pięćset metrów nie przyniosły żadnego kontaktu z rybą. Jednak po tym dystansie znalazł się na jednej z swoich ulubionych miejscówek tu już wile razy został obdarzony dużą rybą. Z wypłycenia mającego około pięćdziesiąt centymetrów głębokości dno schodziło do ponad dwóch metrów po czym znów robiło się bardzo płytko, dołek wzdłuż opaski miał około siedemdziesiąt metrów długości. Czterdzieści metrów niżej na przeciwległym brzegu dwóch znacznie starszych wędkarzy łowiło na żywca. Nawiązali z nim krótką wymianę zdań. Nieznajomi poinformowali go ze łowią od dziewiątej rano i mają dwa szczupaki niewiele ponad wymiar. Nie zdziwił się z ogólnie słabych wyników jak na tak już dość długą zasiadkę. W końcu siedzieli na wewnętrznej stronie zakrętu gdzie królowała jedna długa mielizna o głębokości przy tym stanie wody mniej jak pięćdziesiąt centymetrów ustrojona w kilka dołków nie mających może nawet po sto pięćdziesiąt centymetrów głębokości przy obecnym niskim stanie wody. Zapewne w nich zostały złowione szczupaki. Wzdłuż jego brzegu woda tętniła życiem. Promienie zachodzącego już słońca grzały właśnie tą stronę rzeki. Drobnicy było mnóstwo, na dystansie do metra od brzegu regularnie widać było uderzenia mniejszych drapieżników. Ocenił krótko kleń, okoń może i drobny szczupak. Nie ma jednak przy sobie przynęt na takie ryby.
Konsekwentnie z pełną determinacją poluje na szczupaki, w pełni trzyma się planu. W chlebaku najmniejsza guma ma 8 cm, najmniejszy wobler niewiele mniej. Rozpoczął obławianie dołka. Woda nie była łatwa na dnie mnóstwo ogromnych kamieni które dostały się tam w czasie budowy opaski. Szybko więc stracił pierwszą przynętę. Kolejny rzut oddał na około sześćdziesiąt metrów wzdłuż brzegu tam gdzie głębokość robiła się już coraz mniejsza. Odczekał aż w opadzie na napiętej lince zejdzie w okolice dna obrócił korbką kołowrotka może dwa razy po czym nastąpiło mocne przytrzymanie. W odpowiedzi zaciął. Już po krótkiej chwili nie miał wątpliwości że ryba jest całkiem spora. Szybko udało mu się doholować na swoją wysokość lecz tu musiał wykazać się cierpliwością nim zacisnął swoją dłoń na jej grubym karku. Nie jest źle tak na oko osiemdziesiąt centymetrów. Jeszcze kilka rzutów i ruszył dalej. Był około trzydziestu metrów od stanowiska wędkarzy naprzeciwko gdy nastąpiło kolejne uderzenie. Kolejna ryba też nie była mała. Po kilku minutach holu już uwieczniał ją na zdjęciach, długość jakieś siedemdziesiąt pięć centymetrów. Właśnie o takich łowach marzył w czasie gdy nad wodą zazwyczaj zdarzały mu się tylko potknięcia i porażki.