Fartowny dzień na zbiorniku retencyjnym
Arkadiusz Buczek (arasshater)
2019-10-02
W Trójmieście przez dwa dni niemal non-stop padał deszcz i jakiekolwiek dalsze wyprawy na ryby mijały się z celem, a i te bliższe nie rokowały za dobrze. Byłem tą sytuacją coraz bardziej rozdrażniony, gdyż w ciągu tych dwóch dni po skończonej pracy szedłem pieszo z Sopotu do gdańskiej dzielnicy Żabianka, gdzie miałem coś do załatwienia i planowałem zabrać ze sobą spinning, ponieważ w okolicy znajdują się aż cztery zbiorniki retencyjne dzierżawione od miasta przez PZW Gdańsk: Orłowska, Chłopska, Subisława i Grunwaldzka. Te wyprawy kończyły się niestety fiaskiem, a jedynym pocieszeniem był powrót plażą do domu. Dzisiaj deszcz zaczął zacinać od samego rana, więc byłem mocno niepocieszony, ale zerknąłem w prognozę pogody (ostatnio nawet się sprawdza) i ucieszyłem się widząc, że po południu ma już nie padać. Tak też było. Wróciłem po pracy na godzinę do domu, by odpocząc i przebrać się i od razu spakowałem do pokrowca spinning. Jeszcze przez chwilę korciło mnie, by wybrać się na Martwą Wisłę i poszukać sandacza (w tym roku strasznie nie dopisuje), ale ze względu na niepewną pogodę zrezygnowałem i postanowiłem przejść się właśnie na gdańską Żabiankę, a konkretnie nad zbiornik retencyjny Subisława. Muszę dodać, że na tym zbiorniku nie miałem nigdy dobrych wyników. W zeszłym sezonie nie udało mi się na spinning trafić nawet okonia, nie wspominając już o szczupaku... Słyszałem od miejscowych wędkarzy niestworzone historie, ale po tym jak w 2016 roku pękła zapora i woda ze zbiornika rozlała się na całe osiedle, a ryby w większości zostały odłowione lub pozbierane i przeniesione do innych zbiorników, ciężko spodziewać się dobrych wyników. Postanowiłem jednak kolejny raz zaryzykować i pół godziny później byłem już nad wodą i szykowałem wędkę na ławce. Parę metrów dalej zauważyłem starszego wędkarza machającego kijem, więc postanowiłem do niego zagadać. Od razu zauważyłem, że ma też rzucony drugi zestaw na żywca, spławik nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Zapytałem co gryzie, a on odpowiedział że małe okonki (jakżeby inaczej). Powiedziałem że ja chcę porzucać pod szczupaka, a on zaczął mnie od razu zniechęcać mówiąc, że szczupaki są małe, że w ogóle nic nie bierze, że nie ma sensu itp. Ewidentnie gość nie przypadł mi do gustu. Wiecie, ja jestem taki, że zawsze nad wodą zagaduję innych wędkarzy i sam również pozwalam się zagadywać. Można się pochwalić, pomarudzić, wymienić doświadczeniami... Czasami wynikają z takiej sytuacji niespodziewane i sympatyczne znajomości. Ale czasem wręcz żałuję, że się odezwałem, kiedy okazuje się że trafiłem na zwykłego buraka czy krętacza. No i miałem rację: facet ściąga ten zestaw żywcowy, żeby go przerzucić w inne miejsce, a na haku płoć wielkości dłoni, więc na pistoleta raczej nie polował... Olewam to i wykonuję pierwszy rzut gumką Savant Gear Cannibal 6,8 cm Pike na główce jigowej 5g. Używam tak lekkiego obciążenia celowo: zbiornik jest płytki i bardzo zarośnięty, łatwo pożegnać się z ulubioną przynętą. Kij trzymam pod dużym kątem i dosyć energicznie ściągam przynętę z szybkimi przystankami. Ledwo trzy razy zakręciłem korbką, kiedy czuję opór. Podkręcam hamulec i chwilę później na powierzchni wody szaleje pierwszy szczupak, którego powoli i bezpiecznie holuję do brzegu. Podbieram go ręką, ponieważ z rozmysłem zrezygnowałem z targania ze sobą podbieraka. Cykam fotkę na pamiątkę i mierzę go szybko: 35 cm. Pokazuję go z daleka dziadkowi, z którym wcześniej rozmawiałem i widzę, że mu przysłowiowy gul skoczył. Jeszcze tylko szybki buziak i szczupak cały i zdrowy odpływa. Myślę o papierosie, ale też o tym że do zachodu słońca już blisko, więc nie mam za wiele czasu. Rzucam drugi i trzeci raz, uważając na spory konar zalegający w wodzie. Siedzi kolejny, zdrowy i waleczny. Po chwili trzymam go w dłoni i robię zdjęcie, a potem mierzę: ten ma równo 30 cm, ale cieszy jakby był trzy razy większy. Znowu pokazuję dziadkowi, który nie kryje zdziwienia, bo w końcu minęło raptem 5 minut od mojego pierwszego rzutu, a potem ostrożnie wypuszczam. Przesuwam się parę metrów i rzucam kolejne razy. Kątem oka widzę po drugiej stronie zbiornika innego wędkarza wykonującego bardzo dalekie rzuty, ale niestety bez efektu. Ja w zasadzie nie zmieniam miejsca, jest na to za mało czasu. Dziadek zrezygnowany zwija wędki i żegna się ze mną, a ja wciąż rzucam przesuwając się to w prawo, to w lewo. Mija dwadzieścia minut i nic. Zaczynam myśleć, że wyczerpałem na dzisiaj limit szczęścia i wtedy następuje kolejne udane branie. Szczupak ma ledwie 25 cm i zaczynam dostrzegać wyrażną tendencję spadkową, jeśli chodzi o rozmiar. Wypuszczam go i rzucam dalej. Raz i drugi wyciągam zgniłe zielsko lub badyl, ale nagle niespodzianka: wyrażne szarpnięcie i bardzo duży opór! To nie może być zaczep. Kij wygina się aż trzeszczy i zaczynam bać się, czy wytrzyma tą sytuację, ale przecież już niejedno wytrzymał. Młynek pięknie terkocze: czysta poezja dla uszu wędkarza. Widzę że żyłka wyraźnie jeździ w wodzie, więc delikatnie podkręcam hamulec i pompuję ile wlezie. Ryba jest już blisko brzegu! Przez chwilę widzę wielkie żółtawe cielsko miotające się w niezbyt głębokiej wodzie i myślę tylko o tym, żeby je dzwignąć na powierzchnię, ale nagle opór zupełnie znika! No niezupełnie, coś tam wisi nadal... Ściągam żyłkę i widzę małego półżywego szczupaka. Ma dokładnie 25 cm i jest cały poharatany. Wyciągam mu z pyska hak, ale niestety zamyka go i przytrzaskuje ogonek gumy. Nie chcę mu grzebać w pysku szczypcami, delikatnie próbuję wyszarpnąć przynętę, ale nagle korpus z główką zostaje mi w palcach, a potem na trawę spada sam ogonek. Szlag! Musiał być już nadwerężony przez trzy poprzednie szczupaki. No trudno, odkupi się. Ostrożnie wkładam rannego szczupaka do wody i patrzę jak koślawo odpływa i zaszywa się w przybrzeżnej roślinności. Przy odrobinie szczęścia przeżyje. Za to ja nogi mam jak z waty, kolana mi drżą i cały czas w głowie kołacze mi myśl o szczupaku, którego prawie miałem. Ile mógł mieć? Jak nic 70, ale być może i 80 cm. W końcu nie widziałem go całego. Rozglądam się nieprzytomnie po okolicy. W moją stronę zmierzają dwaj starsi panowie i wydaje mi się, że patrzą na mnie wymownie, więc rozkładam ręce pokazując mniej więcej rozmiar ryby, którą właśnie straciłem. Kiedy podchodzą, opowiadam im całą akcję roztrzęsionym z emocjii głosem i na potwierdzenie, że nie zmyślam, pokazuję w telefonie zdjęcie pokancerowanego szczupaka. Kiwają głowami i mówią, że zostało tu wpuszczonych przez miejscowych wędkarzy sześć wielkich sztuk, choć jedna ostatnio została złowiona, a szczęśliwiec przyznał się do zabrania jej... Nie mam siły zapalić, odpoczywam chwilę i postanawiam jeszcze porzucać. Tym razem zakładam gumkę Savan Gear Cannibal 8 cm Pike, również na główce jigowej 5g. Nic się już jednak nie dzieje. Jest jeszcze pół godziny do zachodu słońca, ale w wodzie panuje absolutna cisza. Słychać jedynie świst kijka, gdy wędkarz po drugiej stronie zbiornika wykonuje desperackie rzuty, ale w końcu i on poddaje się i niespodziewanie znika za drzewami. Nie zauważyłem, żeby w ogóle coś trafił. Pakuję sprzęt na ławce i nie mogę uwierzyć, że to już koniec. W głowie odtwarzam cały czas ostatnią sytuację. Do domu biegnę jak na skrzydłach mimo zmęczenia. Fartowny dzień, nie ma co. Po drodze postanawiam wszystko opisać, potem jednak rezygnuję, ale wrzucając wpisy znad wody zauważam, że nie jestem w stanie oddać całej sytuacji w krótkiej notatce, stąd dłuższy tekst. Mam nadzieję, Koleżanki i Koledzy, że nie przynudzam i miło będzie Wam przeczytać tak długą i drobiazgową relację. Pozdrawiam serdecznie!