Zaloguj się do konta

Gdzieś pod dębem..............część VII

Siedzieliśmy wszyscy przed kempingiem i zastanawialiśmy się co dalej, nie wiadomo kiedy nadejdzie oczekiwana pomoc, i jak długo chłopaki będą się przedzierać przez te gąszcze.
Niektórzy z nas wpadli na pomysł aby poukładać różne gałęzie od strony z której nadeszły małpy, poszliśmy ich przykładem i zaczęliśmy zbierać co się dało aby utworzyć coś na wzór palisady z krzewów i gałęzi, tak byliśmy zajęci że nie zauważyliśmy kiedy zamknęliśmy dojście nawet do jeziora.
Zrobiliśmy sobie przerwę na odpoczynek, rozmowa się nam jakoś nie kleiła, każdy z nas był przygnębiony i zmartwiony nieobecnością naszych towarzyszy, zadawaliśmy sobie pytanie czy im się uda i kiedy dotrą do wzniesienia za którym u podnóża jest gospodarstwo.
Henryk sprawdzał dlaczego nie ma prądu w przyczepie, okazało się że akumulator jest rozładowany, tylko dlaczego ? przecież krótko przed przyjazdem ładował go całą dobę i żeby tak nagle się rozładował ? a może przyczyną były te wyładowania elektryczne, co prawda nie były aż tak duże ale były.
Zrobiło się chłodno, a na niebie nadal były te okropne szare chmury, które niczego dobrego nie wróżyły, byliśmy przygotowani na deszcz który mógł nas zaskoczyć już niebawem.
Henryk teraz przypomniał sobie że posiada dopinany przedsionek do przyczepy , to nas bardzo ucieszyło, gdy tylko go wyjął zaczęliśmy rozkładać stelaż a następnie założyliśmy czaszę na niego.
Teraz mieliśmy dużo miejsca na zewnątrz, szkoda tylko że nie posiadaliśmy jeszcze tylu siedzeń , ale i to rozwiązaliśmy na swój sposób, poukładaliśmy kilka koców na ziemi które Henryk miał ze sobą i siadaliśmy na nie po turecku :))
Coraz częściej spoglądaliśmy na drugi brzeg jeziora tam gdzie powinni się pokazać Ci którzy mają nam zesłać pomoc, wiedzieliśmy że jest jeszcze za wcześnie, ale wzrokiem wyprzedzaliśmy fakty.
Byłem przekonany że nawet nie dotarli jeszcze do zakrętu jeziora, nie mówiąc żeby byli po przeciwnej stronie, tam gdzie każdy pokonywał zjazd w kierunku jeziora.
Jeśli przed nimi będzie tak gęsto jak na początku to poruszają się zaledwie sto/sto pięćdziesiąt metrów na godzinę, a to nie wiele zważywszy ze mają do pokonania do przeciwległego brzegu i podejściu na wzgórze około półtora do dwóch kilometrów.
Wychodzi na to że czeka ich ponad dwadzieścia godzin ciężkiej pracy, uwzględniając że siły będą im opadać już w połowie drogi a upłynęło dopiero sześć godzin z hakiem.
Z nudów poprawialiśmy zbudowane przez nas ogrodzenie , uzupełnialiśmy jeszcze wkładając w dziury patyki i konary, aż stwierdziliśmy że jest wszystko ok-ej, zdawaliśmy sobie sprawę że dla małp to nie jest żadna przeszkoda, zresztą mamy na nie porządne kije, jedną maczetę, kilka noży no i ja miałem widelec:))
Siedziałem w przedsionku i rozmyślałem co będzie jak nam się skończy żywność i woda, najgorzej będzie z żywnością, która tutaj jest nieosiągalna, a woda z jeziora absolutnie nie nadaje się do picia.
Nie chciałem już o tym myśleć, wstałem i wyszedłem na zewnątrz aby uspokoić swoje myśli, nie było łatwo, ale musiałem się z tym uporać.
Dookoła wszędzie panowała cisza, słyszeliśmy tylko małe gejzery które wystrzeliwały ponad szarą tafle jeziora, nad wodą unosiła się mgła która podkreślała i nadawała złowieszczy wygląd całemu otoczeniu.
Jak długo to jeszcze potrwa, zadawałem sobie pytanie przechodząc wokół korony cierniowej zbudowanej dookoła naszej polany, kilkakrotnie uszczypałem się w przedramię czy to aby prawda że znajdujemy się w takim miejscu. Nie potrafiłem sobie wytłumaczyć jak to się stało że wszystko dookoła uległo takim przeobrażeniom, przecież to jest dwudziesty pierwszy wiek, a czas magii i czarownic minął bezpowrotnie.
Wszyscy byliśmy na zewnątrz, tylko dziewczyny siedziały w środku.
Edyta o czymś rozmawiała z młodszą córką która nadal miała poplamione dłonie i spodenki, a wielokrotne próby zmycia tych plam spełzły na niczym, Ola i Mija w skupieniu im się przysłuchiwały nie wiedząc co o tym wszystkim mają myśleć.
Na ich twarzach również malował się strach, próbowały go zatuszować za wszelką cenę ale nic z tego im nie wychodziło, nie potrafiły go ukryć, na każdy głośniejszy odgłos reagowały bardzo nerwowo. Wśród nas też odczuwaliśmy nerwową atmosferę, nie potrafiliśmy znaleźć sobie miejsca, spoglądając w kierunku gdzie zniknęli nasi kompani, czy aby nic im się nie stało ? to były częste pytania które najczęściej się powtarzały.
Ola zaparzyła kawę którą z wielką rozkoszą sączyliśmy małymi łykami, smakowała nam tak bardzo że niektórzy wyjadali nawet fusy, nie zastanawiając się nad tym co robią, byli tak tym zajęci że nie dosłyszeli nawet cichych krzyków z kierunku gdzie zniknęli nasi koledzy idąc po pomoc.
Stanęliśmy jak wryci nasłuchując czy czasami się nie przesłyszeliśmy, podchodziliśmy ostrożnie do barykady z krzaków i gałęzi, staraliśmy się wyłuskać każdy dźwięk, który wydał nam się znajomy, nawet dziewczyny wyszły widząc jakieś zamieszanie, pytając się co się stało ?
Nie umieliśmy nic konkretnego odpowiedzieć, po za tym że coś słyszeliśmy w oddali, patrzyły na nas z nadzieją że to może nadeszła już oczekiwana pomoc.
Wszyscy prawie przygotowali się do odparcia stada małp, trzymając w pogotowiu co kto miał, i tak uzbrojeni w kije , maczetę i kilka noży zebraliśmy się w miejscu skąd dochodziły jakieś krzyki.
Zapomniałem o swoim widelcu byłem zbyt zajęty obserwacją otoczenia, spoglądałem również na twarze moich towarzyszy, były skupione i wpatrzone przed siebie.
Niektórzy próbowali się powolutku krok po kroku wycofywać w stronę przyczepy, lecz na drodze stanęły im dziewczyny a widząc ich wzrok lekko się zaczerwienili i zaniechali swych zamiarów, po czym dołączyli do reszty chłopaków.
Teraz już wszyscy patrzyliśmy w jednym kierunku będąc w całkowitym pogotowiu na dalsze wydarzenia, staliśmy w wielkim napięciu wsłuchując się w każdy odgłos, chwilami docierały do nas jakieś odgłosy których nie potrafiliśmy odróżnić do kogo one należą.
Patrzyliśmy w wielkim napięciu przed siebie, aż zauważyliśmy jak w oddali poruszają się krzaki i usłyszeliśmy już wyraźne czyjeś rozmowy.
- to nasi wracają - krzyknął Janek i podszedł do gałęzi aby zrobić im przejście do obozu, inni poszli jego śladem, teraz dostrzegliśmy wyraźnie Czesia i Zbyszka jak przedzierali się przez ostatnie metry, idąc powoli i niosąc coś w dłoniach.
Patrzyliśmy uważnie gdzie pozostali i wtedy ukazała nam się pozostała dwójka, Perwer i Grzegorz którzy również trzymali coś w dłoniach, gdy byli już bliżej dostrzegliśmy że to coś co oni dźwigali, to były zwykłe prowizoryczne nosze.
Wszyscy byli zaskoczeni tym zwrotem sytuacji, co takiego się stało ?
Teraz dopiero dotarło do nas że na tych noszach ktoś leży, ktoś kto jest bardzo wycieńczony i wystraszony, nie potrafił wypowiedzieć nawet jednego słowa, nie widać było ran na jego ciele, które całe drżało.
Ktoś przyniósł natychmiast czysty ręcznik, aby obmyć mu zabrudzoną twarz, nie wiedzieliśmy o nim nic, dopóki nie dojdzie do siebie i opowie sam co tak naprawdę się stało i jak się znalazł nad jeziorem.
Dziewczyny zrobiły prowizoryczne posłanie na którym położyły nieznajomego człowieka, próbował wstać kilkakrotnie o własnych siłach, ale jakoś mu to nie wychodziło.
-niech się Pan położy, poradziła Mija - tak będzie dla Pana lepiej.
Nieznajomy jakby chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedział jak ? czuliśmy że chwile grozy które myśmy przeżywali tutaj wspólnie dzisiejszej nocy, on ją z nami dzielił, tylko musiał przeżyć ją sam nad jeziorem, a przeżycia i strach nie pozwalały mu jeszcze na wykrztuszenie chociażby jednego słowa, współczuliśmy mu bardzo.................
Sam wspominam z przerażeniem chwilę w której to się wszystko zaczęło, dobrze ze nie byłem sam, bo nie wiem jak by to się dla mnie zakończyło.
Nie widzieliśmy żadnych obrażeń czy ran na jego ciele, uznaliśmy że bardziej był tym wszystkim przestraszony niż obolały, a była kwestia czasu gdy dojdzie do siebie i wtedy będziemy mieć z nim lepszy kontakt.
Po godzinie czasu usłyszeliśmy po raz pierwszy jak się odezwał, a mówił cicho i spokojnie.
Najpierw jednak przywitaliśmy się z nieznajomym mężczyzną .
- co tu się stało tej nocy, chciałem właśnie do was iść, gdy nagle coś dziwnego się działo - powiedział nieznajomy próbując usiąść na kocu.
- w zasadzie sami nie wiemy co tak naprawdę się stało - powiedział Zbyszek(kowal) i zaczął opowiadać historię dzisiejszej nocy, podczas gdy robił przerwę inni wchodzili mu w słowo i dopowiadali resztę.
- powiedz nam skąd się tutaj wziąłeś i skąd wiedziałeś że tutaj jesteśmy, zapytała Ola, patrząc nieznajomemu w oczy.
Skądś Cię znam - powiedział Niutek i bacznie mu się przyglądał.
Nieznajomy spojrzał na Niutka potem na resztę grupy z lekkim uśmiechem i wreszcie wykrztusił z siebie.
- mam na imię Andrzej, a poznaliśmy się na wędkuje.pl, czyli portalowy ZanderHunter, dowiedziałem się tego wszystkiego od............i zaczał kaszleć, kaszlał tak długo, że nawet zapomnieliśmy o co go pytaliśmy, a gdy przestał, spojrzał na nas i powoli zaczął dokładnie opowiadać.
Zaczął od tego jak mu nawaliło auto i to już na terenie gospodarki, więc zostawił tam samochód i szedł do nas w nocy pieszo, tak że nie mogliśmy go zobaczyć po drugiej stronie brzegu a On widział nas i nasze ognisko a wszystko zaczęło się gdy mijał ostatni zakręt i był na ostatniej prostej do naszego obozowiska - dodał na zakończenie.
Wtedy dla nas było już wszystko jasne, teraz zrozumieliśmy jego historię a tym bardziej rozpoznawaliśmy już jego twarz, mimo iż w awatarze jest w czapce.
Wreszcie usiadł wygodnie i powoli zaczął nam opowiadać od samego początku aż do momentu gdy go chłopcy znaleźli, a my siedząc na kocach wsłuchaliśmy się w jego opowiadanie tak bardzo że nie zauważyliśmy kiedy chłopaki wyruszyli ponownie w poszukiwaniu pomocy.
Słuchaliśmy w milczeniu co miał nam do powiedzenia , a każde jego słowo staraliśmy się zapamiętać jak najdłużej.
Andrzej nie szczędził nam dokładnych szczegółów, opowiadał jak w transie, a my w milczeniu wpatrzeni i zasłuchani w jego opowiadania, wyobrażaliśmy sobie jak bardzo musiał się bać będąc sam w tym nieprzyjaznym otoczeniu.
Wreszcie gdy skończył opowiadać ktoś zapytał - a czy coś Cię atakowało w nocy lub nad ranem ? jakieś małpy lub inne zwierzęta.
Andrzej zdziwiony spojrzał na nas, a my poczuliśmy się trochę zagubieni tym dziwnym pytaniem.
- nie, a o co chodzi z tym atakowaniem - spytał spokojnie.
Spojrzeliśmy na siebie jakby nigdy nic i odruchowo większość z nas odpowiedziała - nie nie, o nic nie chodzi.

Koniec części VII

Klepiący od rzeczy Miru57..................

Ps. Wszystkie osoby występujące w tej histori są autentyczne, a czas i miejsce proszę przyjąć z przymrużeniem oka :)

Opinie (6)

użytkownik

ZanderHunter Andrzej, a ja się sprzeczałem w kwesti 'noży' że niby nie są na wyprawach wędkarskich, aż takie potrzebne, myliłem się sorry. [2013-01-02 18:30]

niutek40

Mirku całe szczęście, że miałeś ten widelec. od razu poczułem się pewniej,co tam maczeta, ale widelec, to jest jednak coś !Andrzeju taka mała prośba,nie rób zdjęcia do awataru w czapce. Czapka bardzo zmienia;) [2013-01-02 18:46]

Kowal73

:):):):):) [2013-01-02 19:06]

CZzesio

......pała za dezerterancję ;/ Ekipa ratunkowa w drodze .... ZanderHunter na noszach .....a Mirek dezerteruje ... pała i tyle ;)) [2013-01-02 22:26]

ZanderHunter

O choinka moi drodzy!...prawie wszystkie zdjęcia mam w czapkach może ze względu na moją bujną czuprynę...:) w takim razie będę musiał cosik wysmyczyć...:) a Grześ i Darek mają u mnie duuuuuże piwo że mnie musieli nieść taki kawał...zresztą Wy wszyscy zasłużyliście...:)SUPER opowiadanko Mirku...może kiedyś przyjdzie ten czas że Wszyscy się razem spotkamy...jadąc na nie oby mi się tylko auto nie zepsuło...:) Pozdrawiam. [2013-01-02 22:30]

zbynio5o

A gdzie jest Zbynio ? Może bidnego małpy se używają a Wy kawusia i tam takie....ratować chłopa !!! [2013-01-02 23:05]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…