( Opowieść tą dedykuję kolegom Zbyszkowi i Mirkowi, którzy to, opisując swoje niecodzienne przygody, zachęcili do wspomnień . ) .................................................................................................... Historia, którą chcę opowiedzieć, wydarzyła się pół wieku temu, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem. - Było to rzeczywiście bardzo dawno. Bo i miasto, domy i ulice wyglądały zupełnie inaczej niż dziś. Śmiem twierdzić, że nawet powietrze inaczej pachniało. Zieleń była bardzej zielona i niebo błękitniejsze.
Posiadacze radia, raczeni byli wielogodzinnymi przemówieniami Władysława Gomułki: - Jak to nasz dzielny proletariat, idąc za przykładem bochaterskich towarzyszy radzieckich, śmiało rusza do walki o Plan Pięcioletni.
........................( Piszę o tym, by przybliżyć troszkę klimat tamtych czasów, tym co urodzili się nieco później) .................. Ludzie często mówią, że z okresu dzieciństwa najbardziej pamięta się zapachy i kolory. - Ale pamięta się również doskonale, zdarzenia wypełnione emocjami. - Im większe, im mocniejsze przeżycia, tym wyraźniej się zapisują się w pamięci. ............... Muszę tu na wstępie powiedzieć kilka słów o Piotrku, który stał się głównym inicjatorem. - Jak się później okazało, - niebezpiecznej eskapady. Nie bez powodu wskazuję na niego palcem, jako głównego winowajcę. Bo to on właśnie był nosicielem tej zakaźnej choroby pt. –,, Ryby” Tak ! Tak ! To wszystko przez niego ! - To od niego się zaraziłem i tak mi zostało po dziś dzień ! Ten człowiek nie potrafił o niczym innym mówić: - Tylko ryby i ryby ! Mało tego. - On wprost czatował na innych chłopaków, by pogadać o rybach. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że był dla nas prawdziwym utrapieniem ! Często wręcz unikaliśmy spotkania z nim, bo brakowało nam już wymówek. - Jednak jego namolność i tak w końcu zwyciężyła i wpadliśmy w nałóg po uszy ! - No i zaczęło się. Ja oczywiście swoje pierwsze kroki stawiałem łowiąc w małej rzeczce przepływającej przez mój ogród. Pamiętam swój pierwszy żałosny kijek, wystrugany z wierzby, haczyk z ,,teksa” i do tego parę metrów szewskiej dratwy napuszczonej woskiem. O żyłce nikomu się nawet nie śniło wtedy , a co dopiero o kołowrotku ! Ale o dziwo , rybki dało się łowić ! - Piotrek jako najstarszy i doświadczony, pomagał nam w ulepszaniu naszych wędzisk. Ale tak naprawdę ! - W posiadanie prawdziwego wędziska, wszedłem drogą handlu wymiennego z moim cygańskim rówieśnikiem i przyjacielem. – Griszą !. Za ten ,,cygański kij” oddałem jeden ze swych największych skarbów, którym był nóż z wygrawerowanym napisem ,, U.S. ARMY.” - ojcowską pamiątkę z czasów wojny i służby w armii amerykańskiej. Tak oto, zostałem dumnym posiadaczem najlepszej na świecie wędki z prawdziwej leszczyny ! .....A nasza, sześcioosobowa wędkarska drużyna, co raz to częściej dzielnie wyruszała na łowy. Oczywiście ! - W myśl zasady, - im większa woda - tym większa ryba ! ....... Wkrótce celem naszych wypraw stała się ,, Cegielnia” - Był to dość spory staw. - Zalane dawne wyrobisko gliny. ,, Teren zakazany” - Matka by mnie chyba zabiła, gdyby się dowiedziała, że tam chodzę ! - Dziś wiem, że miała by rację i lanie na pewno by mi się należało ! Miejsce rzeczywiście niebezpieczne i do tego własność prywatna ! - Cóż ? - Zakazany owoc kusi nabardziej ! A na dokładkę, - krążące opowieści o wielkich zielonych linach, karpiach jak okręty i spaśnych japońcach, pobudzały naszą wyobraźnię! A mój zaczarowany w cygańskim ogniu kij, aż rwał się do walki ! - Ale jak się tam dostać niepostrzeżenie i nie narazić się na ryzyko przyłapania ? ....Wrota do raju ukazał znów Grisza, wyłudzając przy okazji, kolejny mój skarb................. - Ścieżka wiodła poprzez łąki, wzdłuż strumyka wijącego się wśród wysokich traw i żółtych kaczeńców, znikając na koniec pośród trzcin i tataraków, porastających skraj nieprzebytych bagien...............- Grisza szedł przodem, dzierżąc w ręce solidny kij. Ściszonym głosem komentował niebezpieczne miejsca, objaśniając punkty oriętacyjne i właściwą drogę. Po raz pierwszy znalazłem się w tak tajemniczym i nieznanym wcześniej świecie ! Ścieżka uginała się pod nogami jak gąbka. A wysoko nad głową, zamykał się zielony las tataraków i trzciny..... Gdy zacząłem już wątpić, że kiedykolwiek z tamtąd wyjdziemy. – Grisza nagle się zatrzymał. - Kiwnął na mnie głową i szepnął: – Tutaj..... Palcem na ustach nakazał ciszę i rochylił kijem trzciny. - Oczom moim ukazało się ogromne, lekko zmrużone od wiatru, lustro legendarnego jeziora ! - ,,Ciegielnia” ! Właścicielem był Rataj. - Miejscowy rolnik. Już sam widok tego ,,olbrzyma” - budził respekt ! I nikt z nas, na pewno, nie chciałby się dostać w jego ogromne, żylaste łapska... Dziś, gdy wspominam, widzę tę potężną, kościstą postać. I obraz ten, nieodparcie kojarzy mi się z westernowym wizerunkiem pioniera – zdobywcy ,,Dzikiego Zachodu” w spodniach na szelkach, kraciastej koszuli i filcowym kapeluszu. - Staw znajdował się dokładnie na wprost bramy wjazdowej do gospodarstwa. Każdy przyzna, że siadanie tam z wędką, bez zgody gospodarza i łowienie pod jego nosem, urągało wszelkim wszelkim zasadom i zakrawało wręcz na bezczelność ! Nic więc dziwnego, że Rataja krew zalewała, widząc na swoim stawie intruzów z wędkami ! - Wybiegał z domu. Stawał w bramie i krzykiem usiłował przepędzić chuliganów. Krzykiem ? Co ja mówię ? - To grzmiało jak grom z nieba, aż ziemia się trzęsła ! – Na ten ryk, jak ranionego dzikiego zwierza, milkło ptactwo, i wszelkie żywe stworzenie czmychało gdzie pieprz rośnie. Nawet pies na łańcuchu, z podtulonym ogonem, skowycząc uciekał do budy ! ..... Wkrótce okazało się, że i ryby w stawie reagują na głos swego pana. .....( do dziś nie potrafię sobie w żaden sposób tego zjawiska wytłumaczyć )....... Ławice drobnicy czyniły taki rumor w trzcinach, jakby chciały się nawzajem pozabijać. A nieruchome dotychczas, topolowe spławiki, natychmiast znikały pod wodę z takim impetem, że kije wypadały z podpórek. Ale nie było czasu na żadne zacięcie i hol : - Trzeba było czym przędzej uciekać aby nie dać się złapać Ratajowi ! Więc wędki w wodę ! I biegiem w trzciny ! Na bagna ! ......... Bagna były drogą odwrotu i jednocześnie naszym bezpiecznym azylem. Wiedzieliśmy dobrze, że tam Rataj za nami się nie puści. – Był po prostu zbyt wielki i zbyt ciężki. - Nie dałby rady iść za nami po uginającym się pod nogami torfowym dywanie. Liczyliśmy również, że wychodzące na łąki przejście przez bagna, nie jest mu znane. - Było tam wiele krzyżujących się ścieżek i rozgałęzień prowadzących do nikąd. Prawdziwy labirynt ! Właściwy szlak nie był oznakowany i w kilku miejscach, sprawiał wrażenie, że nagle się urywa. - Trzeba było przeskakiwać po pływających wysepkach, z jednej na drugą, by znów wejść na w miarę pewniejszy grunt. - Tak ! Tego przejścia przez bagna nie znał nikt ! Jedynie my i Cyganie, których konie pasły się na pobliskich błoniach ! ......Mieliśmy już dwie rzeczy: - Rozbudzone marzenia o wielkiej rybie i drogę do ,,Eldorado”. Brakowało nam jedynie sukcesu ! A nasza wiara w powodzenie topniała z dnia na dzień, - zwłaszcza po powrotach z kolejnej nieudanej wyprawy. ....Pewnego dnia, wracając ze szkoły, zauważyłem na moście Piotrka. Od razu poznałem, że na mnie czeka ! Znałem już na pamięć jego tekst powitalny i byłem pewien jak zabrzmi jego pierwsze zdanie. Tym razem pomyliłem się ! – Bo Piotrek zamiast zapytać rutynowo: - Maciek ! Czy masz czas ? Od razu walnął: - Mam plan ! . .........Plan był rzeczywiście szatański ! Chyba sam biblijny władca piekieł, nie wymyśliłby nic bardziej perfidnego ! W skrócie, plan polegał na tym, że skoro grubsze ryby nie chcą normalnie brać, a reagują jedynie na ryk właściciela, - więc fakt ten trzeba wykorzystać i potraktować jako formę wabienia grubej ryby ! Technicznie polegało to na zmianie naszej wcześniejszej miejscówki, która była wybrana, jakoby z obawy, w nawiększej odległości od pojawiającego się w bramie Rataja. Piotrek stwierdził, że trzeba nasze miejsce zasiadki przenieść na groblę dzielącą jezioro od bagien i postawić kije dokładnie przy samym wejściu na naszą tajemną ścieżkę. Tym sposobem, pomimo że dystans do siedziby Rataja się zmniejszył, zyskiwało się wiecej czasu. - Rataj miał do pokonania co najmniej połowę długości jeziora , a my zaledwie dwa metry by zniknąć w trzcinach. Plan zakładał, że zanim Rataj zdąży ruszyć w naszym kierunku i pokonać dzielący nas dystans, zdążymy zaciąć, wyholować i dać dyla na bagna ! Popołudniu zrobiliśmy wojenną naradę z resztą drużyny. I następnego dnia dziarsko, aczkolwiek z duszą na ramieniu, rzuszyliśmy do boju ! - Okazało się, że Piotrek miał rację ! - Naszym łupem zaczęły nareszcie padać wymarzone ciężkie liny i opasłe japońce ! A pan Rataj nie miał na nas sposobu ! ....Euforia jednak nie trwała długo: - Któregoś wczesnego ranka, wybraliśmy się we trzech, by znów zagrać Ratajowi na nosie. Nad jeziorem ścieliła się jeszcze poranna mgła. A w powietrzu czuć było rybą ! Spławiki raz po raz, lekko się poruszały zwiastując żerującą rybę i czekające nas emocje. ......Mijały kolejne minuty..... Nagle powietrzem targnął potężny huk ! ... Pach !.... Pach ! ... O mało ze strachu nie wpadłem do wody ! - Patrzę ! - A tam, - w otwartej bramie stoi w rozkroku Rataj i przeładowuje dymiącą jeszcze dubeltówkę ! - W nogi ! Krzyknął Piotr, dając nura w trzciny. Za nim, na czworaka, Heniek. Mnie zeszło nieco dłużej, bo żal mi było porzucić mój drogocenny kij. ....Pach ! ....Pach ! Zagrzmiały nad głową kolejne strzały ! Zanim wskoczyłem w trzciny , na ścieżce wiodącej przez bagna nikogo już nie było. - Zostałem sam..... Pędzony strachem, puściłem się biegiem po ruzhuśtanej ścieżce, by dogonić swych towarzyszy. Serce waliło młotem ! Do oczu cisnęły się łzy. Nogi wydawały się ciężkie jak z ołowiu. A w głowie tylko jedna, rozpaczliwa myśl ! - Jak najprędzej wydostać się z tych przeklętych bagien, bez końca ! ... Gardło ściskała żałość .. W oczach strach . ....Po raz pierwszy w życiu czułem się tak podle ! ...Moi najlepsi koledzy .....żaden nie poczekał .... Myśli się kłębią i krzyczą ... Prędzej ! ...Prędzej ! ....I nagle .... nogi zostały z tyłu ... runąłem na twarz ...dłonią przecieram oczy zaklejone zieloną rzęsą ...próbuję wstać ... nie mogę Boże ! ....Nie mogę się ruszyć ! ...Czarny ...lodowaty chłód ....trzyma moje nogi ... centymetr... po centymetrze ... powoli ....ciągnie w dół ! Rozpaczliwie szukam rękami by czegokolwiek się chwycić ...ale za daleko... nie sięgnę. ....Wokół tylko tafla zielonej, ochydnej rzęsy, która zaczyna sięgać mi już do ramion. ... Próbuję wołać ... w odpowiedzi tylko martwa, zielona cisza ........ Jezu ! ....Ja już nie mam nóg ! ....Nie czuję nóg ! .... Na ostatnim skrawku błękitu, ponad czubkami tataraków, jaskółki śmigają zajęte swoimi sprawami..... Wodzę za nimi proszącym wzrokiem ....Jaskółko ! .....Jaskółeczko ! ...Ratuj ! .... a słońce co raz wyżej i wyżej ... i wszystko toczy się dalej ....i normalnie ....i po swojemu ....i beze mnie... Przed oczami przewijają się obrazy, jak błyskawice ..... mama czekająca w drzwiach domu ...gdzie ten Maciek ? .... przecież tyle jeszcze do zrobienia ! ..............Nagle poczułem na karku ucisk jakiegoś twardego przedmiotu ! A raczej pchnięcie ! - Zupełnie jakby mi ktoś przystawił do karku lufę karabinu ! - Rataj ! Pomyśłałem ! .... Dopadł mnie ! ... Zdrętwiałem i przymknąłem oczy w oczekiwaniu na sąd ostateczny. .... Trzymaj ! - Słyszę znajomy głos. ....No ! ... Łap się kija ! – Powtórzył ten sam głos. - Otworzyłem oczy i powoli odwróciłem głowę.....Grisza ! ... Kochany Grisza ! Skąd on się tu wziął ? ... Zjawił się jak duch ! ...Dobry Duch ! .... Trzymaj kij i nie ruszaj się ! - Rozkazał. Nie ruszaj się ! ... Zaraz wrócę ! ...Tylko się nie ruszaj ! .... Zagwizdał na palcach i zniknął ........Zupełnie nie rozumiałem o co mu chodzi ? ....Jednak po minucie wrócił! – Tak, jak obiecał ! Obwiązał mi rzemieniem ręce wokół kija i cmoknął dwa razy. Nagle poczułem, jak jakaś przeogromna, nadprzyrodzona siła wyciąga mnie z czarnej topieli ! .....Byłem uratowany ! ... Człap ....człap ....człap .... cygańska kobyła wywlokła mnie z bagna. ....Na rzemieniu ! ....Zupełnie jak prosiaka z chlewa ! – Ale za to, prosto na zalane słońcen i złocistymi kaczeńcami łąki. .......Jeśli ktoś nie wie jak wygląda niebo ? ....To właśnie tak ! .....To właśne tak wygląda ! .............A wirujące w błękitach jaskółki.....to...spełniające...ludzką...prośbę...anioły................................................................................Gdy jakieś dziesięć lat później
na festiwalu w Opolu, Stan Borys śpiewał swoją ,,Jaskółkę uwięzioną” - cały drżałem ! - Dygotałem jak osika na wietrze i do oczu cisnęły się łzy. – Zupełnie jak wtedy, tam na tej świetlistej łące, gdy siedziałem nad strumykiem. - Uratowany i przerażony.... Szczęśłiwy, mokry i ziębnięty. .... Grisza w doskonałym humorze, naigrywał się ze mnie, robiąc uwagi na temat mojej nieudolności. Zaśmiewał się z mojego wyglądu. A mnie wcale do śmiechu nie było ! Myślałem teraz tylko o jednym: - Jak ja teraz w domu się pokażę ? Przecież byłem cały umazany w czarnym, śmierdzącym błocie ! Mało tego, nie mogłem ustać na nogach ! Nie czułem ich ! Grisza znęcał się nadal nade mną ! - Zanosząc się ze śmiechu, kopniakiem zepchnął mnie do stumyka. Umyj się ! – Wołał. ... Po chwili jednak, widząc że sobie nie radzę, - przestał się wyśmiewać. Musisz się umyć! Rzekł. - Bo Karo cię takiego śmierdzącego nie powiezie ! Spojrzałem na pasącego się obok konia i chyba zrozumiałem w czym rzecz. Cóż ? – Koledzy mnie opuścili. A ja teraz byłem całkowicie zdany na łaskę Cygana i jego kobyłę. Do cygańskiego obozowiska było około kilometra. ....Wozy stały w podkowę pod wielkimi topolami. ....Pośrodku dymiło ognisko z wiszącym na łańcuchach kotłem. .....Matka Griszy zajęła się moim ubraniem, a jego siostry dzielnie obierały mnie z pijawek. Gorąca kąpiel i ciepła strawa, przywróciła mi władzę w nogach. ....Mogłem teraz, jak gdyby nigdy nic, spokojnie wrócić do domu ! Moja przygoda pozostała do dzisiejszego dnia tajemnicą. – Nikt, nigdy nie usłyszał o tym, co mi się przydarzyło, - ani moi koledzy, ani rodzina. .... Był to ostatni rok, zanim władze zabroniły Cyganom koczowniczego trybu życia. Rozdano im dowody osobiste i powpisywano nazwiska, których przedtem nie mieli. Rodzina Griszy osiedliła się na mojej ulicy. I jeszcze przez wiele lat byłem serdecznym bywalcem w ich domu. ....Kilka lat temu, będąc na urlopie w Polsce, trafiłem na pogrzeb młodej Cyganki. Okazało się, że była to siostrzenica Griszy, która utonęła w Rio Grande podczas obławy na przeprawiających się nielegalnie z Meksyku do Stanów. Podczas rozmowy z jednym z Cyganów, nie omieszkałem zapytać o Griszę. Ale niebardzo chciał o nim mówić. Dowiedziałem się jedynie, że zmarł gdzieś w Niemczech i tam został pochowany. Znając nieco cygańskie obyczaje, wydaję mi się to dość dziwne ? Hmm... Pewnie nigdy się nie dowiem, co tak naprawdę się z nim stało ? .....Dla mnie, Grisza ciągle żyje we wspomnieniach szczęśliwego dzieciństwa. I niech tak zostanie ! I pewnie prawdą jest, - że prawdziwych Cyganów już nie ma ! ..............Wierzę jednak, że jego dusza szybuje gdzieś w przestworzach, zaklęta w ,,czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru”................................... Jaskółka - o imieniu Grisza .