Grudniowe potyczki
Mirosław Klimczak (Zander51)
2012-12-13
Lodowaty grudniowy wiatr, przenikał mnie nie raz przez wszelką materię jaką na sobie miałem i nie raz doprowadzał mnie do „łzów”. Bywało tak, że nie chciało się otworzyć oczu, bo przy zamkniętych powiekach było cieplej…
Ale brały ryby. I to duże. Przegrałem kilka pojedynków z dużymi rybami z różnych powodów, ale adrenalina dawała tyle ciepła, że następnego dnia znowu myślałem , by „gonić króliczka”. Jednak rozsądek czasami brał górę i odpuszczałem sobie. Aż do czasu, gdy kupiłem kombinezon. Nie wiem, czy jest pływający, czy jeszcze mnie utrzyma, bo ja przecież rosnę i nie chciałbym tego sprawdzać. Dla mnie jego największa zaleta, to ochrona przed wiatrem. Po prostu rewelka. Przypominam sobie ubiegły rok, gdy wybraliśmy się z kolegami na jezioro łowić spod lodu. Wiał silny wiatr. Po godzinie koledzy pouciekali w zaciszną zatoczkę pod lasem i rozpalali ognisko a ja zostałem sam na środku jeziora. I łowiłem duże okonie. Wiatru w zasadzie nie czułem. Tylko wtedy, gdy musiałem zdejmować rękawiczki. I tu jest porada dla wędkarzy. Kombinezon na łowienie w zimnych porach roku jest niezbędny. Kosztuje jak dobry kołowrotek, czy kij, ale jest niezbędny. Gra toczy się o nasze zdrowie…
Grudniowe wędkowanie ma też swój inny, nazwałbym to towarzyski charakter. O ile latem mijamy się tylko na łodziach wymieniając kilka uwag, tak teraz obowiązkowe jest wspólne ognisko, kiełbaska, łyk ciepłej kawy, czy coś jeszcze mocniejszego. I jest czas porozmawiać, wymienić uwagi i spostrzeżenia, co jest dobrą i darmową lekcją wędkowania. I bardzo zbliża towarzysko. W ten sposób poznałem kilku fajnych ludzi z innego koła i teraz latem umawiamy się na wspólne zasiadki. Poznałem też bardzo fajnych i kompetentnych ludzi z 'warszawki' . Przyjechali z dużą łodzią, pogadaliśmy sobie, wypiliśmy co nieco... A teraz Edek, który ma z nimi kontakt łowi z nimi wielkie szczupaki na jeziorze na martwą rybkę...
Co się tyczy samego wędkowania, to trzeba uważać na obmarzającą plecionkę. Niestety, to jest jej największa wada. Nasiąka wodą, obmarza i przykleja się do szczytówki. Trzeba cały czas kontrolować sytuację. Ja raz zagapiłem się i połamałem szczytówkę. Plecionka momentalnie przymarzła do szczytówki i przy wymachu przynęta nie poleciała a szczytówka pękła. No i prowadzić przynętę jak najwolniej. Trzeba często robić przerwy w zwijaniu, podrywać przynętę z dna i pozwolić jej opadać. Na takie zachowanie przynęty drapieżnik zareaguje. Przy jednostajnym prowadzeniu „dupy nie ruszy”.
Dziwili się koledzy, że ja łowię a oni nie. Zabrałem ich kilka razy na łódkę, pokazałem jakim szlakiem pływam i też zaczęli łowić. Prawda koledzy z 'Klenia' ? :)
No i ta cisza o tej porze roku nad wodą. Poezja…