I tak to się zaczęło...

/ 3 komentarzy / 4 zdjęć


 Czasem z uśmiechem wracam do szczenięcych lat, kiedy to zaczęła się moja przygoda z wędkarstwem.. Wspominam swoje pierwsze wypady nad małą rzeczkę Pokrzywiankę, swój pierwszy "sprzęt" najczęściej składający się z leszczynowego kijka, kawałka żyłki grubej jak niemal palec i spławika z piórka... Kijki te strugałem z kory, czasem malowałem czym się dało, czy dodawałem wypasione przelotki z drucika:) Później doszedł jeszcze blaszany, mały kołowrotek przypominający nieco muchowy, który dostałem od kolegi, a który chodził tak tępo, że ręce wysiadały- ten to dopiero podrasował mój zestaw! Nie chwaląc się, miałem do tego wszystkiego jeszcze 2 czy 3 haczyki i kilka śrucin - bogactwo! :)
No i poszło... Każdą wolną chwilę starałem się spędzać nad wodą, szczególnie w wakacje, jeśli tylko czas i obowiązki pozwalały. Wyjątkowy urok miały dla mnie wieczory (dalej mają!), zachód słońca, zapach kwiatów, przybrzeżnych roślin, świergot ptactwa, zieleń dookoła, błogi spokój i ta moja mała samotnia nad brzegiem rzeki, gdzie na betonowych pozostałościach starej młyńskiej zapory siedziałem z tym moim kijkiem, pudełkiem dżdżownic, w krótkich spodenkach i z otwartą gębą. Wyczekiwałem, kiedy na mojego tłuściutkiego robaka połasi się jakiś kiełb, płotka czy strzebla, których było wtedy zatrzęsienie, a może przy odrobinie szczęścia nawet okoń...? Okonia uznawałem wówczas za niemal postrach rzeki! Nieraz podpatrywałem z wypiekami na twarzy jego wściekłe ataki na drobnicę, która rozbryzgiwała się na wszystkie strony w popłochu. Tak, okoń to był dla mnie prawie najgroźniejszy drapieżca... Prawie, bo był ktoś jeszcze.
Kiedyś, jak zwykle siedząc na tym pamiętnym betonie zauważyłem coś, co odcisnęło piętno na moim całym "wędkarstwie". Był ciepły, letni wieczór, słońce powoli chowało się za drzewami, a nad lustrem wody zaczęła unosić się delikatna mgiełka. Stan rzeki niski, jak zwykle o tej porze roku, ale woda niczym kryształ i do tego ta piękna, zapadająca powoli cisza... Tak, to był jeden z tych wieczorów, których piękno jest w stanie docenić tylko człowiek, dla którego wędkarstwo to coś o wiele więcej, niż hobby. Obserwowałem wtedy kółka na tafli rzeki i mój spławiczek, który zaczął nagle nerwowo podskakiwać... Nie ma na co czekać! Szybkie zacięcie i coś mam! Holując zdobycz, która okazała się mega płotką wielkości wskazującego palca, zsunąłem się lekko z mojego stanowiska i w momencie, gdy miałem ją tuż, tuż pod powierzchnią wody jakiś ciemny, podłużny cień pojawił się znikąd tuż pod moją płoteczką( która ewidentnie nie miała wówczas łatwego dnia) i uderzył jak piorun, chybiając o milimetry oraz powodując małe tsunami na leniwie płynącej rzeczce! Zobaczyłem tylko w tym ułamku sekundy cętkowany bok i biały brzuch, który "zawinął" tuż pod lustrem wody i jak szybko się zjawił, tak szybko zniknął... Stałem nad brzegiem jak sparaliżowany, nieświadomy płotki schodzącej właśnie na zawał serca wskutek intensywnych przeżyć. Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę był on... Ów niemal mityczny, nieuchwytny i groźny drapieżca, z którym nigdy nawet nie marzyłem  się spotkać oko w oko. Pamiętam jak kumple mi nie wierzyli, że widziałem taką "bestię" na własne oczy i to gdzie?W tej naszej "zwykłej" rzeczce ? :)
    Szczupak. Od tego zdarzenia nie liczyło się dla mnie nic innego, tylko to, jak znów go zobaczyć, a najlepiej na końcu mojego zestawu... Tony artykułów, które kiedyś były przede wszystkim na papierze, nie jak dziś, na monitorze, porady autorytetów, zdjęcia, zasłyszane legendy i wszystko, co mogłem wtedy dorwać na jego temat choćby w szkolnej bibliotece. Szczególnie jeden termin przykuł moją uwagę - spinning... Całkiem nowa dla mnie metoda! Te wszystkie piękne przynęty udające rybki, błyszczące wędki, kołowrotki z prawdziwym hamulcem! To zawładnęło moim młodzieńczym umysłem... Spławiki smutno odeszły do lamusa, a zaczęło się struganie woblerków, których kilka sentymentalnie trzymam do dziś:) Malowane pisakami, że sterem z kawałka plastiku, uzbrojone w ogromne jak u Titanica  kotwice :) Zaczęła się też gonitwa pomysłów jak by tu dopaść centkowanego drapieżnika...? Przyszedł koniec lat 90-tych, miałem wtedy może 10-11 lat i zdarzył się prawie cud... Od starszej siostry i (przyszłego jeszcze wtedy) szwagra dostałem najprawdziwszą, składaną wędkę i to z kołowrotkiem i żyłką! Teleskop od Mikado był dla mnie wtedy szczytem marzeń i technologii i również mam go do dzisiejszego dnia. Już wiedziałem, że nie wrócę więcej do spławika, że od teraz tylko ten spinning... Uprosiłem najpierw babcię o wsparcie finansowe, a później mamę, żeby zamówiła mi telefonicznie kilka obrotówek z oferty zamieszczonej na ostatniej stronie jednego z czasopism wędkarskich. Mama chcąc sprawić mi radość, zadzwoniła i zamówiła biedna sama nie za bardzo wiedząc, co właściwie zamawia :) Po wiekach oczekiwania wreszcie przyszły pocztą. Całe 5 sztuk błystek obrotowych firmy KNAPP w różnych kolorach i rozmiarach. Jak to pracowało w wodzie, jak cudownie się mieniło, połyskiwało i drgało na końcu zestawu... Nie do opisania! Może co niektórym się wydawać, że nie było się czym jarać, że to nic niezwykłego, ale wtedy dla mnie, jako dziesięciolatka to było naprawdę coś  pięknego w czasach, gdy nie było takiego dostępu do sprzętu jak dziś i gdy każda przynęta to był prawdziwy skarb, a nie po prostu jedna z miliona, walająca się w którymś z rzędu pudełku...Tęsknię swoją drogą do dziś za tymi czasami, gdy firmy, loga, cały ten szpan i ta bezsensowna pogoń za parametrami i świecącymi napisami na blankach była na drugim planie, dalej nawet... Liczyło się tylko samo w sobie wędkowanie i ta piękna przyroda wokół! Taka mała dygresja. Wracając jednak do tematu-pamiętam, że gdy dostałem wreszcie te wiróweczki w swoje ręce trwała niestety zima i na pierwsze testy  przyszło mi czekać aż do maja... Z bananem na mordce maszerowałem nad wodę i z drżeniem rąk wiązałem te cudeńka do żyłki, potem pierwszy rzut, potem dziesiąty, setny i następny.
    Wirówek tych już dawno nie ma, upłynęły lata, ludzie zniszczyli moją ukochaną rzeczkę, zamieniając ją w cuchnący, płytki ściek, ja mieszkam masę kilometrów dalej, a międzyczasie mój arsenał przynęt i wszelakiego ustrojstwa urósł do chorych rozmiarów (i cały czas rośnie!). Jednak nieustannie od tamtej pory mimo mojej wędkarskiej "ewolucji" niezmiennie szczupak pozostał numerem jeden... Pamiętam doskonale swojego pierwszego złowionego na spinning - nie miał metra, tylko z 30cm może, ale dla mnie był najpiękniejszy. Dał mi emocje, jakich nie sposób zapomnieć i radość, której nie sposób przecenić.
Na moim koncie od tego czasu przybyło masę szczupaków, trafiały się małe i naprawdę duże ryby, ale tamten był i zawsze będzie wyjątkowy, wymarzony i wyczekany... Zwróciłem mu wolność nie dlatego, że nie miał wymiaru, że bym się nim i tak nie najadł, czy inny tego typu trywialny powód, ale dlatego, że te ryby są według mnie zbyt piękne, żeby je zabijać... Zrobiłem tak wtedy, gdy C&R nie było jeszcze modne, a ten termin był mi zupełnie obcy i robię tak do dziś z rybami każdego rozmiaru czy się komuś to podoba czy nie. Nie oblepię się cały transparentami "złów i wypuść", ani nie będę tu prowadził krucjaty, czy propagandy wypuszczania absolutnie każdej ryby itd, bo nie o tym ten tekst, ale proszę jedynie o to, żeby je szanować, ponieważ coraz mniej ich w naszych wodach, a tylko my, wędkarze jesteśmy w stanie ten stan rzeczy odwrócić zaczynając dobre zmiany od samych siebie.
  Pozdrawiam wszystkich zarażonych tą nieuleczalną pasją, która tak jak u mnie, raz zaszczepiona w dzieciństwie, siedzi głęboko i za nic nie da się wyplenić

Pozdrawiam.
 Połamania kija!

PS: Dodam tylko, że szczupak jest król wody, tak jak lew jest król dżungli! :D

 


4.9
Oceń
(9 głosów)

 

I tak to się zaczęło... - opinie i komentarze

barrakuda81barrakuda81
+1
Akurat dziś coś takiego...To trzeba trafu:-) Dopadł mnie lipcowy wędkarski defetyzm.Bo i tak nie złowię, bo nie bierze , bo woda za wysoka, zbyt zarośnięta, nie ma czasu na ryby i takie tam.Aż tu czytam fantastyczny tekst i wszystko nagle zaczyna wracać na własciwe tory.Przypominam sobie swoje początki, te emocje których dziś już nie czuję,serce w gardle na sama myśl o tajemnicach skrywających się w wodach moich łowisk - widze jak bardzo się w tym zagubiłem i co tracę.Zastanawiam się czy bardziej cieszyły mnie pierwsze ledwo wymiarowe szczupaczki czy okonie dłoniaki na początku przygody z wędkarstwem czy teraz kolejny ,np 50-ty boleń w sezonie... Dziś wędkarstwo ze swym drapieżnym medialno-marketingowym obliczem przypomina pornografię gdzie wszystko masz jak na talerzu a kiedyś była w tym prawdziwa miłość i najpiękniejsze odkrywało sie powoli:-) ***** oczywiście. Pozdr. (2018-07-03 23:15)
Mati23Mati23
+2
Rozumiem Cie doskonale... Lato to jest specyficzna pora szczegolnie dla nas spinningistow, bo powszechny zakwit wod, wysokie temperatury i inne tego typu sprawy skutecznie potrafia zniechecic... Mysle, ze kazdy tak czasem ma ochote p...... c tym wszystkim i wyjechac w Bieszczady :D Ale co zrobic, kiedy nie umiemy bez rybek zyc? :) Pozdrawiam rowniez i dziekuje za dobre slowo. (2018-07-04 12:15)
jelec52jelec52
+1
Pięknie to napisałeś, daję *****. (2018-07-05 20:53)

skomentuj ten artykuł