
Na wstępie proszę o wyrozumiałość. To mój pierwszy wpis na portalu. Zaznaczam, że odnosi sie do treści już niejako historycznych. Dla mnie na pewno...
Zaczynała sie właśnie ostatnia dekada PRL-u (to, że ostatnia nikt wówczas nie wiedział). Wówczas to jako nieopierzony jeszcze gołowąs mieszkałem w miejscowości leżącej nad rzeką Okrzejką nieopodal mostu nad tą rzeką przy trasie warszawa -Lublin (Żabianka). Wówczas rzeka ta wygladała diametrialnie inaczej niż dzisiaj. Meandrowała malowniczo wśród łąk. Szerokości około 10 metrów, głębokość oscylowała pomiędzy 30 cm a głęboczkami nawet do 3 metrów. Rzeka miejscami porastała roślinnością wodną, miejscami zaś była od niej wolna. Uciąg też był bardzo różny, od bardzo leniwego do znacznego w przewężeniach i przy naturalnych przeszkodach wodnych. Wodę (czystą zresztą niezmiernie) zamieszkiwały liczne i piękne ryby. Łowiło się tam piękne okonie, szczupaki, płocie, szczególnie śliczne liny, jazie i szczególnie zapadłe mi w pamięć jelce. Nie brakowało raków - tych szlachetnych-ogromnych. Ówczesna Okrzejka w okolicy wzmiankowanego mostu szczególnie obfitowała w ogromną ilość ślicznych jelców. Znalazły one na tym odcinku szczególnie dobre siedlisko gdyż około 100 metrów poniżej mostu znajdowało się rozlewisko -uroczysko połączone z nurtem. Wyjaśnię, że na rozlewisku biło kilkadziesiat źródeł znacznie obniżając temperaturę wody w lato, zimą zaś żródła powodowały, że nigdy ta część rzeki nie zamarzała. Wkoło żródeł znajdowało się zaś klasyczne bagnisko. Jelce dorastały tam do 30 cm i były w doskonałej kondycji. A jak żerowały!!! Łowiło się je z powierzchni na skórkę od chleba, żywe muchy, koniki polne a nawet na stonkę ziemniaczaną. Brania były róznorodne: od lekkiego zassania z powierzchni po agresywny atak na przynętę. Czasem gdy skórka chleba namiękła powoli tonęła i wtedy branie można było obserwować jedynie odjazdem żyłki. Emocji było co niemiara, brania były efektowne a w związku z rewelacyjną kondycją ryb hol był emocjonujący, wynik zaś rzadko kończył sie wyholowaniem ryby. Wiosną ryby te brały również na larwy chruścika popularnie zwane kłódką. Ileż to wspomnień mam związanych z tą rybą....
EPILOG
Około 1987 roku 'mądrzy ludzie' postanowili poprawić naturę i 'pogłębić' rzekę... Efekt - wyrwano wszystkie drzewa z brzegu rzeki, wszystkie karpy wyciągnięto na brzeg, wielkimi koparami zniszczono całą wodną roślinność. Powstał klasyczny martwy rów. Dodatkowo ogromnymi masami gruntu zasypano uroczysko razem ze wszystkimi żródłami. Klasyczne barbarzyństwo. W ciągu roku znikły wszystkie jelce i większość innych ryb. Obecnie nie ma po co jechać nad Okrzejkę, mimo, że trochę sie samoistnie odbudowała. Niemniej wiekszość ryb nigdy już tam nie powróciła. Moje jelce niestety również....
Yarpen
Ps. Na hałdach piachu wybranego z rzeki w okolicy uroczyska znajdowałem później wielkie ilości żużlu pohutniczego oraz resztek ceramiki z ciekawym ornamentem paskowym. W powiązaniu z faktem, że w okolicy znajduje się miejscowość Ruda (ok. kilometr) miałem wrażenie, że musiało być tu kiedyś osiedle hutnicze. Potwierdziła moje przypuszczenie konsultacja z archeologami z UW (w czasie moich późniejszych studiów historycznych). Stwierdzili, że ceramika pochodzi z przełomu X-XI wieku n.e. Taka ciekawostka...ale moim jelcom to w niczym nie pomogło....
Autor tekstu: Paweł Grudniak