Jak wygrać z wielką rybą
użytkownik 22602
2009-12-07
Kiedy zaczynamy nasze szczęśliwe wędkarskie godziny, musimy być dobrze przygotowani.
Uzbrajając spining, najpierw sprawdzamy ostatni odcinek żyłki po ostatnim łowieniu. Ostatni metr jest zazwyczaj całkiem zniszczony - szczególnie w miejscu gdzie dotykała przelotka szczytowa. Po odcięciu wiążemy węzeł. Staramy się to robić powoli. Zaciskając gwałtownie powodujemy, ze żyłka na węzle od razu ulegnie znacznemu osłabieniu. Parę razy szarpiemy z wyczuciem, czy węzeł jest wytrzymały. Teraz czas na sprawdzenie hamulca. Bardzo ważne ! Jeżeli będzie on ścisnięty, w czasie zacięcia ryby możemy nawet wyrwać jej przynętę z pyska. Jesli będzie za luzny - ryby nie zatniemy wcale.
Teraz możemy zacząć łowić.
Jeżeli nadejdzie ten nasz szczęśliwy dzień, i w naszą przynętę uderzy duży szczupak - możemy nawet nie poczuć że to ryba. Ja takie pobicia pamiętam jak lekko przesuwający się zaczep. Teraz czeka nas najcięższy moment walki. Często szczupak macha pyskiem, chcąc pozbyć się 'niespodzianki'. Jak mu się to nie udaje - rozpoczyna pierwszy, najsilniejszy odjazd. W tym momencie nie próbujmy nawet go powstrzymać 'na siłę'. Nawet gruba żyłka lub plecionka może tego nie wytrzymać. Widziałem wiele razy, jak dwukilowe 'pistolety' rwały zestawy wedkarzom, którzy 'na chama' wyrywali je z wody w pierwszych chwilach walki. Pierwsza jazda szczupaka może być nawet na kilkadziesiąt metrów. Całą pracę w walce z rybą wykona wędka, którą trzymamy oczywiście ukośnie skierowaną do góry /nigdy poziomo, tak jak nieraz widywałem u innych/. I nigdy nie chwytamy reką za blank wędki powyżej dolnika. Taki manewr może skończyć się pęknięciem.
Nasz przeciwnik zatrzymuje się po pierwszym odjezdzie. Zaczynamy podciągać go spiningiem, 'pompować', podkręcając odzyskiwaną żyłkę. I czekamy na następny atak. Już od tego momentu zwracamy uwagę czy szczupak nie zrobi 'świecy'. To jego ulubione salto może zakończyć się wytrząśnięciem przynęty z pyska. Jest na to sposób. Jeżeli ryba ma chęć iść do wierzchu - my wędkę kładziemy na bok, poziomo do lustra wody. I ściągamy z wyczuciem rybę w naszym kierunku. Jakoś to pomaga. W czasie walki nieraz przekładam spining raz na jedną, raz na drugą stronę, czasem bardzo szybko. To trochę przypomina szermierkę...
Nasz przeciwnik w miarę upływu czasu traci siły. Jeżeli przetrzymaliśmy te pierwsze chwile - nasze szanse rosną. Ryba może wykonać nawet wiele odjazdów. Cały czas pozwalamy jej na to, oczywiście starając się żeby nie szła zbyt głęboko, może wtedy wejść w zaczepy. Ale - nieraz udało mi się i z takiej sytuacji wyjść zwycięsko. Szczupak słabnie - zaczyna 'chodzić' coraz bliżej powierzchni. Powoli nadchodzi wspaniała chwila, ze go zobaczymy. Ale nie traćcie czujności...To przebiegły przeciwnik. Świetnie potrafi udawać zmęczonego, aby już niedaleko łodzi, lub brzegu wykonać jeszcze jeden, desperacki skok. Cały czas musimy być na to gotowi. Hamulec lekko luzujemy, oczywiście pamiętamy o linie kotwicy, jeżeli jesteśmy na łodzi /kotwicę najlepiej ściągnąć do łódki, niejedna wielka ryba z niej 'skorzystała'../
Zmęczona ryba prawie zawsze wypuszcza bąble powietrza. Jeżeli naprawdę ma dość - wykłada się na bok. To jest chwila naszego triumfu! Prawdziwie zmęczoną rybę podbierzemy bez problemu nawet ręką. Kilkadziesiąt szczupaków i okoni w tym roku podbierałem ręką, bez rekawicy.
Teraz - miarka, waga i ....papa ! Rybę ostrożnie zanurzamy w wodzie. No i oczywiście - pocieszamy naszego kolegę, o ile nam towarzyszy. Jeżeli poszarzał na twarzy - parę chwil wesołej rozmowy rozładuje nastrój. Teraz jego kolej, prawda?
Jeśli chodzi o sandacze - tu sprawa jest prostsza. Ten osobnik ma skromniejszy repertuar. Po zacięciu 'chodzi' przy dnie i tam próbuje odjazdów. Nie są one ani gwałtowne ani silne. Kręci sie wkoło, nigdy nie próbuje wyskoczyć z wody, i raczej szybko słabnie. Jeśli idzie do powierzchni, to oznaka że nadchodzi koniec walki.
Okoń z kolei ma duży zapas siły, wykonuje wszystkie możliwe manewry. Potrząsa łbem, miota sie na wszystkie strony. Ma kruchy pyszczek, dlatego szczególnie ostrożnie staramy się go zmęczyć.
Nie jestem łowcą sumów, ale chcę wam przypomnieć walkę jakiej byłem świadkiem, na Zegrzu. Toczył ją na łodzi znany wędkarz. Byłem blisko, widziałem że miał sprzęt na grubą rybę. Przynętą był spory, czerwony ripper . Po zacięciu spiningista niezwykle ostro kontrował parcie tej bestii. Kij giął się do samego dolnika, aż trzeszczał. Wydawało mi się, że łowca zbyt forsownie prowadził tą walkę. Trwało to około dziesięciu minut. Wiem - sum chętnie znajdzie jakiś zaczep, i to może być koniec. Ale - jest jakiś złoty środek - i spróbujmy go wyczuć. Sumisko z czasem zaprzestało odpływania, a zaczął krążyć wokół łodzi, oczywiście przy dnie. W międzyczasie dopłyneli znajomi i spięli się łódkami. Chyba był to błąd - łódz pojedyncza z walczącym wędkarzem działała trochę jak amortyzator. Dwie łodzie - plus pięciu ludzi - zrobiło się ponad pół tony. Sum słabł. Powoli i majestatycznie zataczał kręgi wokół spiętych łódek. Pod powierzchnią zamajaczył jasny kształt - miał około dwóch metrów. Był olbrzymi. Wielu wędkarzy w łodziach patrzyło w napięciu /niejeden z zawiścią - to było wyczuwalne po głupawych docinkach/. Sum majestatycznie kontynuował swój spacer. I nagle - pyk.! Wyprostowana wędka. To był zaskakujący koniec widowiska.
Pękł hak w dżigu. Sprzęt wyglądał na niezniszczalny...A tu - nie wytrzymało coś, co raczej wytrzymać powinno. Opisałem to zdarzenie, ponieważ uważam że filozofia zwycięskiej walki nie jest związana tak bardzo ze sprzętem. Olbrzymie ryby udawało sie niejednemu z nas pokonać po kilkugodzinnej wojnie, nawet kończąc zmagania ze strzaskanym spiningiem....
Najważniejsze jest to, co zrobi człowiek. Czy nie poniosą go rozdygotane nerwy. Bo to spokój i opanowanie są najlepszym sprzymierzeńcem w końcowym sukcesie.