Jaź okupiony pudełkiem z przynętami
Jarosław Urban (minus)
2010-06-16
Nareszcie fajrant, wsiadam w samochód i czym prędzej na ryby. Sprzęt już wczoraj spakowałem do bagażnika żeby nie tracić czasu i niebawem malduję się u kolegi pod domem. Od niego to już spacerek. Jeszcze mała zmiana odzieży z tej – nazwijmy to eleganckiej – na mniej elegancką ale z pewnością wygodniejszą, no może poza woderami.
Jest bardzo ciepłe popołudnie, a w zasadzie wczesny wieczór, bo już po siódmej, kiedy mój przyjaciel holuje jazia po pierwszym rzucie. No ładnie się zaczyna – mówię do siebie stojąc około dwudziestu metrów wyżej. Robimy fotkę i rybka trafia do wody.
W ręku mam swoją nową zabawkę – Mikado Sensei Spin 280, którą dostałem w prezencie urodzinowym od wspomnianego Piotrka – łowcy znad Raduni. Kołowrotek to również upominek urodzinowy od mamy, więc nie można dać ciała i trzeba udowodnić szacownym darczyńcom że było warto i w końcu coś większego na tego „gifta” wyciągnąć. Z Piotrem „Paszczakiem” jak go pieszczotliwie nazywamy w gronie rock’n rollowców zwinęliśmy wspólnie już setki kilometrów żyłki, spinning jednak był przeze mnie używany sporadycznie – zresztą bez spektakularnych sukcesów. On za to zdeklarowany miłośnik drapieżników i miejscowy znawca tego urokliwego odcinka rzeki, podpowiada mi co nieco.
Dzisiaj polujemy na jazie i klenie, co jak wiadomo nie jest proste bo to ryby wymagające i płochliwe, dobór przynęt i sposób ich prowadzenia jest kluczowy dla osiągnięcia sukcesu. Postanawiam użyć kilku małych obrotówek. Radunia w tym miejscu trochę zakręca i zdecydowanie przyśpiesza swój bieg. Jest szybsza i płytsza, można by powiedzieć że ma tu charakter rzeki pstrągowej, a przy małym stanie wody wygląda jak strumień górski w krainie lipienia, jest to jednak krótki odcinek po którym znowu się uspokaja i pogłębia. Dno jest kamieniste i jest tu sporo kryjówek gdzie czają się naprawdę spore okazy kleni, jazi i okoni – zdarzają się również pstrągi.
Rzucam pod przeciwny brzeg aby przynęta spływając łukiem trafiła pod krzaczek rosnący kilka metrów przede mną. Widzę jak stado uklejek w jednym momencie rzuca się do ucieczki spod krzaka, a na mojej wędce czuję miłe szarpanie. Po chwili okoń jest w mojej dłoni. Swoim atakiem na moją błystkę sprowokował uklejki do ucieczki. Nurt w tym miejscu jest bardzo silny więc hol nawet małego okonka sprawia wiele radości. Naprzeciwko mnie pojawia się starszy pan z wąsem niczym Piłsudski. W jednej dłoni dzierży wiaderko, w drugiej bolonkę i na przepływankę kusi klenie truskawką.
My z Piotrem czeszemy bezskutecznie wodę blaszkami i woblerkami a straszy pan z wąsem na naszych oczach wyciąga trzy dorodne klenie i ładuje je żywcem do wiaderka. Ryby raz po raz tłuką ogonami po wiadrze a wąsacz łowi sobie dalej nic sobie z tego nie robiąc. Mógłby je chociaż uśmiercić jeżeli zdecydował się zabrać swój połów do domu. Nie mogąc patrzeć, a tak naprawdę słuchać postanawiamy spróbować szczęścia trochę wyżej. Widać, że drapieżnik żeruje bo co chwilę stada uklei startują do ucieczki przed swoim prześladowcą.
Mam wodery więc wchodzę w pas trzcin okalający jeden z brzegów rzeki i stojąc na ich skraju obławiam okoliczne zarośla ze wszystkich stron. Tu woda jest spokojniejsza i jest znacznie ciszej. Jedynym hałasem jest od czasu do czasu pociąg przejeżdżający mostem kolejowym. Poza tym tylko śpiew ptaków i nasilające się bzyczenie komarów nad uchem. Okazuje się, że w okolicy trzcin nie ma chętnych na moją blaszkę.
Przesuwam się bliżej mostu i stojąc po uda w wodzie rzucam w okolice filara mostu. Tutaj nawet nie trzeba zwijać żyłki, bo nurt powoduje idealną pracę przynęty, jedynie szczytówką koryguję położenie obrotówki. Widzę ją dokładnie i obserwuję jej pracę. Nagle zniknęła a na wędzisku czuję uderzenie. Zacinam i w tym momencie adrenalina uderza mi do głowy z taką siłą jak ryba w przynętę. Wędka wygięta jak parabola, hamulec gra a ja wpatruję się w płytką w tym miejscu rzekę w poszukiwaniu ryby.
Widzę – przewala się kilka razy nie dając za wygraną. Po chwili jednak krok po kroczku jest coraz bliżej mnie. Hol nie jest długi ale dość efektowny dzięki przewrotkom i piruetom jakich ryba próbuje chcąc się uwolnić – ja jej jednak nie daję tej szansy i po chwili jest przy brzegu. Jeszcze jedna próba ucieczki ale idealnie wyregulowany hamulec kołowrotka nie pozwala na zerwanie żyłki. Rybka jest już bezpieczna w moich rękach. Oglądam ją sobie dokładnie i czekam aż Piotrek podejdzie. Ktoś musi mi zrobić zdjęcie z moją zdobyczą.
Wydawało mi się że to kleń ale Paszczak rozwiał moje wątpliwości – to jaź. Robimy zdjęcie i rybka wraca do swojego naturalnego środowiska. Szczęście moje nie ma końca, jaź ma około 40 centymetrów, więc jest powód do radości. Próbujemy jeszcze obłowić okoliczne dołki i krzaczki ale łupem pada jedynie okonek na Piotrka wklejkę koloru moro. Komary mocno dokuczają, żołądek dopomina się kolacji więc czas wracać do domu. Kierujemy się pod dom Piotra – tam zaparkowałem samochód, idąc gadamy oczywiście o rybach.
Zdejmuję wodery , pakuję sprzęt do samochodu i po krótkiej rozmowie odjeżdżam. Uśmiechnięty wracam do domu i opowiadam o mojej zdobyczy. Uśmiech jednak znika z mojej twarzy kiedy okazuje się, że w moim plecaku brakuje pudełka z przynętami. Chwila zastanowienia, i... niestety wiem gdzie się może znajdować – pamiętam, że położyłem je na dachu samochodu kiedy pakowałem sprzęt. Tylko nie to – wszystkie moje woblery, obrotówki i niedawno kupione rippery przepadły. Chwytam za telefon i dzwonię do Piotra – ratuj moje przynęty.
Z nadzieją czekam na informację, że znalazł mój przybornik na podwórku. Telefon dzwoni po kilkunastu minutach i niestety słyszę, że moje pudełko ze swoją zawartością można zbierać na długości około stu metrów wzdłuż drogi krajowej E 75. Znalezione przynęty nie nadają się do niczego, ale wiem na pewno – warto skompletować kolejne pudełko z kolorowymi wabikami na piękne jazie z Raduni.