Zaloguj się do konta

Jesienne zawody wędkarskie Ublik 13-14 września 2014

Jesienne wyjazdowe zawody wędkarskie na Ublik już za nami, zapraszamy do relacji z imprezy autorstwa kolegi Janka:


Wakacje minęły w tym roku błyskawicznie. Pewnego wieczoru zajrzałem na naszą stronę klubu i znalazłem informacje o wrześniowym wyjeździe na Mazury nad jezioro Ublik. Sprawdziłem termin, czy nie koliduje z innymi prywatnymi wydarzeniami i w sobotę pobiegłem do Michała zapisać się na wyjazd. Na początku września, zastanowiłem się, jak najlepiej przygotować się do tej imprezy. Sobotnie zawody spinningowe. Sprzęt mam, sztuczne przynęty też. Jedyne, co można by tutaj poprawić, to przygotować się do łowienia metodą bocznego troku. Jednak moje stare spinningowe przyzwyczajenia są tak silne, że znów rezygnuje z próby podjęcia tego wyzwania. Na Mazurach trzeba polować na duże szczupaki, czyli wobler, guma, obrotówka lub wahadłówka. Boczny trok jest metoda skuteczną, co udowadniają wszyscy, z którymi ostatnio miałem okazje pływać, ale to nie dla mnie. Niedziela – zawody spławikowe. Po ostatnim braku sukcesów, podejmuje istotne decyzje taktyczne. Zmieniam wędziska, rezygnuje z mojej spławikówki z kołowrotkiem na rzecz bata. W swoich zapasach mam piękną bolonkę 8 metrów. Do tego lekki zestaw ze spławikiem z kolca jeżozwierza. Ważnym elementem przygotowania była myśl, że tym razem rezygnuje z używanej zanęty karpiowej na rzecz płociowej.


We wtorek przed wyjazdem następuje niespodziewana zmian moich planów, muszę wyjechać służbowo na dwa dni do Opola. W takim razie na piątek musze wziąć urlop, aby zdążyć spakować się przed wyjazdem. W czwartek wieczorem wracam samochodem do Warszawy w strugach deszczu. Jak mile zaskoczyła mnie pogoda w piątek rano, gdy za oknem ujrzałem niebieskie niebo i słońce. Idę do sklepu Michała, zrobić ostatnie wędkarskie zakupy. Tym razem jest to żywa przynęta – białe i czerwone robaczki, zanęta na płocie oraz okoniowy wobler (niestety nie ma takiego jak ja lubię, czyli z duża płetwa z przodu). Sprawdzam na internetowej stronie klubu plan wyjazdu. W oczy rzuca się cyfra 15, czyli spotkanie o godzinie piętnastej. Pakuje spokojnie sprzęt, jedzenie i ubranie. Jem obiad i pakuję rzeczy do samochodu. Za pięć trzecia wyjeżdżamy z Natolina na miejsce zbiórki. Wjeżdżając na parking przed Leclerc, widzę stojący autokar i uczestników wyjazdu. Gdy wychodzę z samochodu witam się z Prezesem Darkiem, jednak jego mina nie wróży nic dobrego. Po chwili słyszę czekamy jeszcze tylko na Grześka, a jest dwie stacje metra od nas. Zajmuję miejsce w autokarze. Po chwili przyjeżdża Grzesiek i możemy ruszać przez Warszawę w stronę wielkiej przygody.


Przez Warszawę jedzie się nam ciężko, piękna pogoda powoduje, że w piątek trasy wyjazdowe ze stolicy są zakorkowane. Po przekroczeniu Wisły mostem Gdańskim, pilotowanie przekazujemy Adamowi. Ten prowadzi nas wąskim ulicami koło cmentarza Bródnowskiego, dalej Głębocką i uliczkami Pragi i Marek, aż wypadamy na trasę do Wyszkowa na światłach przy wyjeździe z Marek. Za nami został wielki sznur samochodów, które minęliśmy dzięki tej nawigacji. Autokar zatrzymuje się dwa razy, pierwszy raz przed Wyszkowem, a potem w Kolnie. W środku pojazdu atmosfera radosna, jak to na wyjeździe. Chwile rozmawiam z Darkiem. Prezes wskazuję, że na stronie klubowej był komunikat, iż planowany wyjazd był wyznaczony na godzinę 15-ta, a zbiórka miała być od 14:30. Trudno, trzeba posypać głowę popiołem, powiedzieć przepraszam za spóźnienie. Potem jeszcze rozmawiamy o sprawach klubowych i związkowych. Dowiaduje się, że połączenie okręgów płockiego i warszawskiego nie przebiegło, tak jak było planowane. Wody stojące zostały udostępnione do wspólnego wędkowania przez okręg płocki bez problemu, ale na odcinki rzeczne, trzeba organizować nowe przetargi na użytkowanie. W pewnym momencie z tyłu autobusu wybuch radości. Po chwili okazuje się, że Adam wygrał w zakładach bukmacherskich ładną sumkę, za zakład warty 2 zł. W czasie jazdy dostajemy informacje, w którym domku śpimy i z kim dzielimy domek. Tym razem zostałem skierowany do domku nr 3, a los przydzielił za towarzyszy szwagrów Darka i Grzesia. Jak dowiedziałem się wieczorem, Darek dołączył właśnie w tych dniach do szacownego grona dziadków. Jego córka uszczęśliwiła go piękną wnusią Zuzanną. Grzesiek przy okazji spotkania i rozmowy ze mną, prostuje, że nazwanie go debiutantem w czerwcowej relacji jest lekkim nadużyciem. Jest w kole i jeździ z nami już kilka lat.
Gdy przyjeżdżamy do Ośrodka Politechniki, na zewnątrz już jest ciemno, ale wieczór pogodny i ciepły. W świetle latarki Darek z Sylwkiem rozdają klucze. Zabieram swoje rzeczy i idę do mieszkanka. Tam już krząta się Grzesiek. Domek składa się z dwóch pokoi, dwuosobowego mniejszego oraz większego przechodniego. Do tego łazienka z prysznicem, ubikacją i ciepła wodą. Jest także kuchnia z lodówką, kuchenką gazową, czajnikiem i potrzebnymi naczyniami. Zaraz włączam lodówkę i chowam robaczki, aby dotrwały do niedzieli. Z Grześkiem ustalamy, że szwagrowie biorą pokój z dwoma łózkami. Rozpakowuje swoje pakunki, a Grzesiek idzie szukać swojego Darka i reszty swojego ekwipunku. Po dłuższym czasie przychodzą już obaj lokatorzy, ale po odłożeniu sprzętu w domku znów wychodzą jeszcze dalej szukać swoich rzeczy.
Gdy wracają siadamy przy stole do wieczornej rozmowy. Pora robi się już późna, gdy do drzwi puka Darek z Justyną. Jest to rutynowy obchód prezesa, sprawdzający, czy nie ma jakiś problemów. Wizyta była krótka, ale na koniec Darek zwraca uwagę, abyśmy zabrali klucz tkwiący w zamku na zewnątrz drzwi. Czas spać, bo jutro o szóstej odprawa. Nastawiam budzik na 5:20. 


Noc jest bardzo ciepła i niestety krótka. Rano budzik daje o sobie znać. Wstajemy, toaleta i jakaś drobna przekąska. Idziemy nad wodę, na spotkanie przed zawodami. Witamy się z resztą uczestników, niektórzy przyjechali jeszcze później niż autokar, własnymi pojazdami. Odprawa przebiega bardzo sprawnie. Sędzia Jacek przypomina kilka zasad. Potem jeszcze główne informacje dla zawodników - wymiar ochronny na szczupaka 50 i na okonia 18 cm. Można zabrać tylko dwa szczupaki, czyli trzeci musi być dostarczony żywy do miary sędziego. Wypływamy o 7 rano i wędkujemy do 14-tej. Sędzia czeka na ryby do 14:30. Zaczynamy rozdawać karty startowe, zgłaszać pary i losować łódki. Dość wysoka pozycja na liście uczestników, pozwala mnie na zgłoszenie, że szukam partnera. Zgłasza się Waldek. Uścisk dłoni i losuję łódką bez numeru. Jak się okazuje jest to mały lekki bączek. Ale tutaj znów uśmiecha się do nas los. Grzegorz jest tylko sam, a wylosował dużą płaskodenną łódź wędkarską. Proponuje wymianę, na którą przystajemy z ochotą. W rozmowie z Jackiem przypominamy sobie, jak na jednych z pierwszych zawodów koła do takiego bączka posadzili dwie osoby (w tym sędziego) słusznej wagi. Zawody odbywały się na akwenie z dużą falą. Burta wystawała parę centymetrów nad lustro wody i każda większa falka wpadała do środka. Po paru minutach sędzia zawyrokował, że życie mu milsze niż pływanie w takich warunkach pomiędzy zawodnikami. Myśmy z Waldkiem dzięki życzliwości Grzegorza, uniknęli podobnej sytuacji. Nasza nowa łódka była obszerna, stabilna, dobrze oprzyrządowana. I co najważniejsza szczelna.
Waldek był odpowiednio przygotowany do zawodów, miał silnik, akumulator i echosondę. Pakujemy cały ten sprzęt na wózek koło jego domku (nr 6) i jedziemy do łódki. Potem jeszcze wyprawa po sprzęt wędkarski i możemy powoli szykować się do wypłynięcia. Przy wyjścia z domku ustalamy w swoim gronie, że kluczyk będziemy wieszali na gaśnicy, która wisiała na ganku domku. Zajmujemy miejsce w łódce, Waldek na tyle przy silniku, a ja z przodu przy linkach z ciężarkami. Odpinając kłódkę, zwracam uwagę, że wygląda jak nowa. Odbijamy od pomostu i po chwili sędzia daje znak do rozpoczęcia zawodów. Silniki wchodzą na najwyższe obroty i część łódek rozpływa się w kierunku przesmyku. Ale są też załogi tradycyjne, czyli korzystające z siły mięśni, miedzy innymi moi współlokatorzy - Darek z Grześkiem. My pomału dojeżdżamy do zatoki. Waldek rzuca na przemian uzbrojoną ciężką gumą i lekkim bocznym trokiem. Ja ma ciężką obrotówkę i małego woblera. Słońce świeci, bardzo lekki wiaterek pozwala nam na wędkowanie bez rzucania cumy. Obserwuję wodę, ale na niej nie widać oznak życia. Patrzymy na echosondę, tam też nie widać wielu ryb. Za to cały czas prawie płaskie dno, bez kamieni a w głębszych miejscach brak roślin. Płynąc wzdłuż brzegu obserwujemy wyszukując także miejsce, gdzie jutro będzie można wędkować ze spławikiem. W jednym miejscu na wodzie pojawiają się bąbelki powietrza, znak buszowania po dnie leszczy. Jednak na echosondzie nie widzimy żerujących ryb. Dalej szukamy dobrego miejsca, gdzieś blisko trzcin i roślinności wodnej. Co chwila zatrzymujemy się w miejscach, które wyglądają dokładnie tak jak opisane są w podręczniku spinningisty jeziorowego pewne szczupacze miejscówki. Zmieniamy i modyfikujemy swoje zestawy, ale rezultatu nie ma.


Po dwóch godzina Waldek ma pierwszego okonia. Jednak nawet go nie mierzy, tylko delikatnie wypuszcza do wody. Jest sukces, ale na razie nie mamy się, z czego cieszyć. Przepływamy pod drugi brzeg. Wędkując szukamy wąskiego przesmyku łączącego oba jeziora. Nie znajdujemy tego połączenia, ale za to Waldek łowi dwa kolejne okonki i wreszcie jest okoń, którego można mierzyć – ponad 22 cm. Siatka z rybą zostaje tryumfalnie przytroczona do boku łódki. Spotykamy kolegów, ale i u nich wyniki też są słabe. Próbuję wahadłówkę, zmieniam woblery, dobieram kolory gumek. W czasie jednego z moich rzutów, opada kabłąk kołowrotka i ciężka guma leci daleko ze świstem powietrza. Patrzę z niedowierzaniem, że taka dobra plecionka, a tak łatwo strzeliła. Pocieszam się, dobrze, że była to tylko sama guma, a nie dwukilowy szczupak uczepiony na niej. Powoli zaczynamy drogę powrotną w stronę przystani. Waldek łowi drugiego wymiarowego okonia i wypuszcza trzy lub cztery mniejsze okonki do wody. Ja nie miałem żadnego kontaktu z rybą. Dopływamy do szerokiego przesmyku pomiędzy zatokami. Na echosondzie pojawiają się ryby. Zaczynamy sprawdzać otoczenie i badać dno. Miejsce wygląda ciekawie. Można zakotwiczyć na 3-4 metrach a łowić na spadzie w okolicy 5-7 metrów. Dno wygląda czysto, bez zaczepów. Za nami ścian lasu, a drzewa po drugiej stronie jeziora chronią na wypadek silniejszego wiatru. Dobiega czas końca zawodów. Słychać sygnał sędziego, a i moja komórka alarmuje. Koniec. Waldek ma dwa okonie, a ja tego dnia jestem bez ryby. Płyniemy do przystani. Waldek zanosi ryby do miary. Ja mogę obejrzę, siatkę konkurencji – szczupak i dwa piękne po około 35-40 cm okonie. Jest jeszcze jeden zgłoszony szczupak, nawet większy, ale w pojedynkę nie zapewni zwycięstwa. Zabieramy wędki i umawiamy się z Waldkiem na 17-tą na wypłynięcie do zanęcenia miejsca na jutro. Wracam do domku. Trzeba coś zjeść, potem kąpiel. Teraz można przygotować sprzęt na jutro. Darek z Grześkiem szykują sobie ciepły obiad. A potem w ramach relaksu idą do lasu na grzyby.


Po swoim posiłku zabieram się za parzenie płatków owsianych, które będą najlepszym klejem i wypełniaczem mojej zanęty. Dodaję kukurydzę, trochę owoców, białe robaczki. Pakowuje resztę składników zanętowych do torby. Przygotowuję pustą butelkę plastikową, torebkę plastikową i kawałek starej plecionki. Z tych rzeczy, po znalezieniu kamienia, zrobimy pływający marker naszego łowiska. Wystawiam torbę na ganek, zamykam drzwi na klucz i idę go powiesić na gaśnicy. Robię to jednak niezręcznie i klucz wypada z rąk i wpada pomiędzy deski podłogi na ganku domku. No musze podnieść podłogę, aby dostać się po klucz. Niestety nie jest to proste, bo podłoga jest połączona w jedną całość i do tego przybita w kilku miejscach do konstrukcji domku. Schodzę ze schodków, aby dostać się przez podmurówkę. I tu też spotyka mnie rozczarowanie. Podmurówka jest wykonana solidnie z ceglanego murku i nie ma możliwości dostania się do środka. Kładę się na deskach i obserwuję, gdzie leża klucze. Widzę je jakieś 70 cm poniżej podłogi w śmieciach z liści, pajęczyn i kurzu. Ponieważ dziś zawody spinningowe, jedyną możliwością odzyskania tych kluczy wydaje się złowienie ich na błystkę. Ale w torbie nie mam nic z potrzebnych rzeczy. Idę do sąsiadów z domu obok Jurka i Stasia, ale ich nie ma, pewnie pływają za szczupakiem. Na szczęcie spotykam innych kolegów, którzy pożyczają pudełko z błystkami i żyłką. Teraz zaczynają się prawdziwe zawody, trzeba złowić klucze. Wybieram średnią obrotówkę oraz przyponową żyłkę. Podchodzę błystką z jednej strony, z drugiej, zarzucam w lewo, prawo, a klucze spokojnie leżą i nie chcą rzucić się na tak piękną obrotówkę. Zmienia miejsce, ale tutaj jeszcze trudniej zbliżyć się do kluczy. Nagle jest opór, lekko zacinam i powoli podciągam do góry. Nie są to upragnione klucze, ale cienki drut. Po chwili wyciągam go w całości pomiędzy deskami podłogi. Już wiem, że nie byłem pierwszy, któremu klucze wpadły w to miejsce. Zwijam żyłkę, odczepiam błystkę i oddaję pudełko z podziękowaniem właścicielowi. Bardzo pomocne narzędzie. Biegnę na przystań przeprosić Waldka, który na mnie czekał w łódce. Aby nie tracić czasu zajął się wyważaniem swojego zestawy spławikowego. Powinien jeszcze na mnie poczekać, bo ja musze w pierwszej kolejności odzyskać klucze. Wracam na swoją podłogę, robię haczyk na końcu drutu i precyzyjnie naprowadzam na leżące klucze. Najpierw przesunął się klucz, potem zawieszka, aż w końcu haczyk trafił w dobre miejsce i klucze podniosły się z ziemi. Podnoszę je teraz do góry i delikatnie przeprowadzam pomiędzy deskami podłogi. Mam klucze w ręku. Otrzepuje je z kurzu i pajęczyn. Odwieszam na gaśnicę, a klucze znów spadają na podłogę. Jednak staram się je złapać w locie. Nie udaje się, ale dzięki próbom złapania, klucze lądują pod podłoga, ale na murku podmurówki, jakieś 10 cm poniżej podłogi. Nabrana rutyna w operowaniu drutem przynosi efekt i klucze wypływają spod podłogi. Tym razem wieszam je na gaśnicy, łapię torbę i biegnę na przystań. Wsiadam do łódki, wyjmuję klucz i nie mogę otworzyć kłódki. Nowa kłódka zacięła się. Po paru minutach schodzę na ląd, staram się znaleźć kogoś (czytaj Sylwka), kto mógłby mnie pomóc. Na szczęście znów dostaję pomoc w postaci dobrej rady – idź do recepcji, ta kłódka to też ich problem. Znajduję recepcję i panią w środku. Po wysłuchaniu mojej relacji, prosi, aby poszedł na pomost, to zaraz przyjdzie pomoc. Zjawia się młody chłopak, który próbuje walczyć z kłódką, ale jego diagnoza jest prosta, trzeba przeciąć łańcuch. Trudno poczekam jeszcze chwilę. Tym razem zjawia się chłopak z ojcem trzymającym młotek. Też najpierw próba z kluczykiem, a potem odpowiednie ustawienie kłódki i uderzenie młotkiem, po drugiej próbie zatrzask kłódki odskakuje. Tata stwierdza, płyńcie teraz bez kłódki, a wieczorem dam wam nową. Waldek patrzy na zegarek i pyta czy zdążymy wrócić na wieczorne spotkanie przy grillu. Przecież mamy tylko zanęcić i wracamy. Odbijamy od brzegu i Waldek stawia fundamentalne pytanie, dokąd płyniemy? Mamy dwa miejsca do wyboru, ale tym razem decyzja ma być po mojej stronie. Wybieram przesmyk. Płyniemy, po drodze mijamy łódkę Darka i Grzesia, którzy już nęcą na przesmyku, ale od strony zatoki. Waldek, trochę z wyrzutem wypomina, że to pewnie ja im to miejsce zdradziłem. Na pewno dałem im do tego wskazówki, bo oni nie korzystali z echosondy, więc opisałem, gdzie widzieliśmy ryby. My płyniemy na drugą stronę cypla. Gdy już jesteśmy na miejscu, przypominam sobie, że miałem jeszcze znaleźć i zabrać kamień do obciążenia naszego pływającego markera. Waldek wybawia nas kłopotu, wyjmując ze swoje siatki na ryby ciężarek. Mocuję ciężarek do plecionki, owijam drugi koniec linki na pustej butelce. Ustawiamy łódkę, równolegle do brzegu i spuszczamy marker do wody. Marker pokazuje miejsce, gdzie jutro powinien być środek burty naszej łódki. Zaczynamy nęcić wybrany obszar łowiska. Niedaleko nas ustawia swoją łódkę załoga Andrzeja. Jednak oni ustawiają łódkę prostopadle do brzegu i w takiej odległości, że zarzucają wędki w stronę spadku dna. Ich znacznik stanowi pięciolitrowa butla na wodę. Z na przedłużeniu osi naszej łódki widać także, jak swoje stanowisko przygotowuje załoga Sylwka. Czas wracać na przystań, ale po drodze na echosondzie obserwujemy rejonie w naszego łowiska duże skupisko ryb. Jutro na pewno będzie dobrze. Wpadam do domku. Wysłuchuję szybkiej opowieści o grzybobraniu. Darek z Grzesiem wyszli z ośrodka i zaczęli szukać lasu. Według miejscowych las miał być za parę metrów. Po przejściu dwóch kilometrów przez chaszcze i krzaki, strudzeni zawrócili do domu. Byli na grzybach, ale lasu nie znaleźli. Pewnie to taki pechowy dzień, bo przecież to był 13-ty.


Spotkanie przy grillu odbyło się w sali e=mc2 budynku flagowego ośrodka. Karkówka, kiełbasa, kaszanka i kiszka z ziemniaków, do tego pieczywo i ogóreczki oraz piwo. Duże stoły pozwalały prowadzić rozmowy w szerokim gronie. Ja zwyczajowa dołączam do biesiadującego wokół Darka zespołu „carservice”. Już wiem, ze zawody spinningowe wygrał przedstawiciel z tego grona. Dosiada się też do nas Adam, który zaczął opowiadać o swoich przygotowaniach do ślubu. Nasze rozmowy tym razem kierują się na tory rodziny. Potem znów schodzimy na temat pracy. Tym razem rozmów o rybach było niewiele. Spotkanie zaczyna się zawężać do coraz mniejszych grup. Czas wracać do domu, bo jutro znów o szóstej odprawa. Noc ciepła, idę jeszcze na pomost, porozmawiać z siedzącym kolegą przy gruntowych wędkach. Wracam do domu, myję się i kładę do łóżka. Darek z Grzegorzem już też są w łóżku. Chwilę rozmawiamy. Potem sprawdzam wynik meczu siatkówki. Polska gra z Irakiem i jest dobrze prowadzimy 2:0. Zaglądam na relację z meczu ligowego Legia –Śląsk, też jest dobrze 3:1. Po chwili jednak coś zacina się grze Polaków, a Śląsk trafia na 3:2. W końcówce meczu piłkarskiego Legia podwyższa na 4:2 i gdy wydaje się, ze już nie będzie emocji, Śląsk strzela na 4:3. Na szczęście wreszcie koniec meczu. Za to siatkarze prowadzą już tylko 2:1 i w czwartym secie też przegrywają. Zamykam relację w połowie seta, aby spokojnie zasnąć.


Pobudka o 5:30, lekkie śniadanie i czas na odprawę. Jeszcze w przelocie sprawdzam wynik wczorajszej siatkówki. Wygrali. Po drodze idę do domku Waldka, aby zabrać akumulator. Ale Waldka nie ma, a akumulatora nie widzę. Odprawa znów rzeczowa, zabierane ryby mają mieć ponad 15 cm, oczywiście, jeżeli nie maja wymiarów ochronnych. Możemy wypływać już teraz, zaczynamy wędkować o 7:00 a kończymy o 13-tej. Do wagi trzeba spłynąć do 13:30. Na odprawie sprawdzamy listę startową, trochę mniej nas niż na zawodach spinningowych. Idziemy z Waldkiem po silnik i akumulator. Potem zabieramy sprzęt i możemy wypływać. Kierujemy się na nasze miejsce. Zajmujemy swoje stanowisko, wyciągamy nasz marker (trzeba odzyskać ciężarek do siatki Waldka). Nęcimy swoimi specjalnie przygotowanymi zanętami. Załoga Andrzeja przed nami, z boku załoga Sylwka. Zza cypla dochodzi do nas ostra wymiana zdań. Na stanowisku zanęconym przez szwagrów, pojawił się intruz, mimo iż marker wyraźnie pływał po wodzie. Po burzliwej wymianie zdań sytuacja się unormowała. Moim zdaniem, jak mamy zawody towarzyskie, to należy przestrzegać pewnych zasad współżycia. Jeżeli regulamin nie zabrania nam zanęcić swoje stanowiska dzień wcześniej, to oznaczony obszar jest wyraźnym sygnałem dla pozostałych uczestników, że należy szukać innego miejsca. Przecież ktoś, kto pływa na silniku wyprzedzi innych zawodników w dopłynięciu na miejsce.
Ja wyciągam swoją wędkę i rozciągam ją na długość 8 metrów. Przesuwam spławik na około 5 metrów gruntu. Zakładam czerwonego robaczka, bo Waldek zaczyna od białego. Jest sygnał, zarzucamy swoje wędki. Waldek ma pierwsze brania, na nieszczęście są to uklejki, które lądują znów w wodzie. Po chwili i ja mam swoje rybę. Nareszcie jest i uklejka 15 cm, potem płotka. Przymocowuje siatkę do burty, widzę, że i Waldek ma wymiarową płotkę. Za drzew pojawia się słońce. Jego promienie odbiją się od wody i padają prosto w nasze oczy. Patrzymy z zazdrością na sąsiadów Andrzeja i Jacka, oni stoją bokiem i słońce im nie przeszkadza. Teraz uświadamiam sobie, że nie zabrałem kapelusza wędkarskiego. Został w pokoju. Nie będę wracał. Trzeba sobie jakoś poradzić. Znajduję chusteczkę do wycierania rąk. Tym razem przypomina sobie dawne lata. Zawiązuje cztery węzełki na rogach chustki i mam nakrycie głowy. Niestety bez tak potrzebnego daszka. Sprawdzam w torbie, mam paczkę ciasteczek. Zdejmuje plastikowe opakowanie i podkładam pod czapkę z chusteczki. Po uformowaniu mam już daszek. Nie wygląda to pięknie, ale Waldek nie zgłasza zastrzeżeń do mojego wyglądu, więc mogę w tym wędkować dalej. Po pewnym czasie Waldek , gdy mamy już dość zabawy z uklejkami, zmienia przynętę na kukurydzę i ma ładną płotkę. Proszę o kilka ziarenek kukurydzy i też zarzucam. Czekam chwilę i wyciągam płoć. Ryby biorą spokojnie. Waldek wyciąga je częściej niż ja. Obserwuję przez chwile Jacka i Andrzeja, u nich sytuacja podobna. Za to na łódce Sylwka dziwny spokój. Koło jedenastej Waldek ma mocne szarpniecie i po chwili wyciąga okonia 35 cm. Na kukurydzę. Za chwile widzę Andrzej walczy z duża rybą, jak się okazuje to też ładny okoń. Po chwili przerwy Jacek wyciąga ponad 30 cm okonia. W końcu przychodzi kolej i na mnie, tylko chyba zabrakło właściwych wymiarów, bo mój okoń ma tylko 12 cmi i ląduje w wodzie. Waldek zgłasza zapotrzebowanie na kilogramowego leszcza i w końcu go ma. No może nie kilogram, ale leszcz. Ja odpowiadam większym leszczem. Ostatnie pół godziny wędkowania, Waldek zaczyna zarzucą daleko poza nasze dotychczasowe zanęcone stanowisko. Efekty są dobre, a ja ze swoim zestawem bata nie mam szans zmienić odległości. Gdy wyciągam ładna płotkę, taką około 30 cm, płotka spojrzała na mnie a ja na nią i tak wrzuciłem ją do siatki, że przewinęła się po rancie siatki i wpadła do wody. Jak śmiali się koledzy, „bogatemu” to taka płotka do wyniku nie jest potrzebna. I jak się okazało mieli racje. Te czterdzieści deko nie poprawiłoby mojego miejsca.


Koniec zawodów. Zwijamy wędki, podnosimy kotwice i wracamy do przystani. Coś w siatkach jest, wiec trzeba się spieszyć, aby sędzia miał, co ważyć. Daję swój połów, waga przekracza dwa kilogramy, dokładnie 2,05 kg. Waldek ma prawie dwa razy więcej 3,5 kg ryb. Ale najwięcej ryb złowił Sylwek prawie 4 kg (3,95 kg). Waldek będzie drugi. A cała pierwsza szóstka łowiła w pobliżu na terenie przesmyku. Tym razem jednak wystąpiła ciekawa sytuacja, bo największą rybę leszcza zgłosił Krzysztof, ojciec Darka. Był to leszcz 900 g. A sam Krzysztof nie zmieścił się z pierwszej szóste zawodów. Czas pakować sprzęt i sprzątać domek. Dalszy rozkład zajęć na popołudnie o 15 grochówka, potem ogłoszenie wyników i rozdanie nagród. I około 16-tej wyjazd autokaru do Warszawy.
Po gęstej i smacznej grochówce, zbieramy się na polanie przed pomostem. Na ławce pojawiają się puchary i nagrody. Najpierw odrabiamy zaległości jeszcze z mistrzostw spławikowych z kwietnia. Wtedy dwie osoby Jacek i Genio złowiły ryby o takiej samej wadze. Nikt tego nie przewidział, a puchar był tylko jeden. Teraz kolega Jacek Balik odebrał puchar za tamtą rybę (leszcz 200g). Potem rozdanie spinningowych nagród. Tu trzeba wspomnieć o naszych sponsorach, którzy przygotowali nagrody dla pierwszych sześciu osób i za największą rybę na oba dni zawodów. Sponsorami były firma Eride Internetowy Salon Wędkarski oraz firma Spinwal. Firma Eride (www.eride.pl) dla uczestników zawodów oraz wszystkich czytających tę relację (specjalny kod rabatowy: eride10 ) po podaniu kodu przyznaje 10% rabat na towary firmy Mikado.


Po odebraniu nagród pamiątkowe zdjęcie dla najlepszych. A w tym roku te zawody mimo pięknej pogody były trudne. Potem czas na wyniki zawodów spławikowych. Tym razem rozdanie zaczynamy od moje osoby (VI miejsce – dyplom i trzy spławiki z szpula żyłki). Wygrał Sylwek (znów z grupy wędkarzy z carservice) przed moim partnerem Waldkiem i Andrzejem. Puchar za największą rybę odbiera Krzysztof. A więc do zdjęcia laureatów wyjątkowo pozuje siedem osób. Na koniec uroczystości jeszcze nagroda specjalna dla Darka (Kotleta), jako zachęta do dalszych starań, bo na razie „za brak wyników na naszych zawodach”.
Już tylko na koniec pamiątkowe zdjęcia wszystkich uczestników, którzy dotrwali do tego momentu i można wracać. Autokar grzeje silnik. Przy wyjeździe z ośrodka mamy drobną przygodę. Otwarty dachowy wywietrznik zaczepia o wiszący przewód elektyczny. Czujny krzyk Jurka i natychmiastowa reakcja Jasia kierowcy, pozwalają na rozwiązanie problemu bez strat. Potem jedziemy już bez większych przygód. Niestety korki na trasie powrotu powodują, ze w domu jesteśmy dopiero koło wpół do dziesiątej. Zabieram rzeczy do samochodu, żegnam się całym towarzystwem i do zobaczenia na kolejnych klubowych wyjazdach. Choć ilość okoni, które miesiąc wcześniej złowili koledzy w Zalewie Zegrzyńskim była imponująca, to jednak niektóre mazurskie okazy pokazały, że warte potrudzić się na taki wyjazd. No i jeszcze jedno, tym razem pogoda była piękna, słoneczna. Trzeba poszukać wśród nieobecnych, kto ściąga deszcz i wiatr. Typujemy pomiędzy Dzikiem a Słoniem.


Autor: Jan Gąsienica-Samek

Wyniki:

Spinning 13.09.2014:
6 miejsce zdobył : Waldemar Tadrzak
5 miejsce zdobył: Dariusz Mazurek
4 miejsce zdobył : Stanisław Pluszczewicz
3 miejsce zdobył : Michał Dąbrowski
2 miejsce zdobył : Jarosław Krejdyner
1 miejsce zdobył : Ryszard Olbrychowski

Największą rybę złowił Jarosław Krejdyner szczupak 60,7 cm

Spławik 14.09.2014:
6 miejsce: Jan Gąsienica Samek
5 miejsce: Jacek Balik
4 miejsce: Jacek Patrzykowski
3 miejsce: Andrzej Stencel
2 miejsce Waldemar Tadrzak
1 miejsce: Sylwester Żaczek

Największą rybą był leszcz o masie 935g złowiony przez kolegę Krzysztofa Stefanka

Wszystkim dziękujemy za wspaniałą zabawę i rywalizacje, a zwycięzcom gratulujemy ich wyników.


Galeria zdjęć z wyjazdu

Opinie (2)

użytkownik

Gratuluję i zazdroszczę fajnego wypadu***** [2014-09-27 14:09]

KREDA76

A ten intruz to nęcił w sobotę rano i w tym miejscu nikogo nie było więc jak się nie jest doinformowanym PANIE JANKU to się nie pisze bzdur. [2014-10-08 22:29]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej