Jesienne okoniobranie
Maciej n (enem)
2009-10-20
Chociaż tych ostatnich z roku na rok ubywa ze względu na wszędobylskie bobry, z którymi spotkanie nie należy do jakiejś wyjątkowej rzadkości. Wystarczy letnim wieczorem siedzieć cicho nad wędką a prędzej czy później mamy bobra w swoim łowisku, za rybę nie ręczę ale bóbr będzie na 100% ;) Przez całe wakacje nie byłem w moim „raju na ziemi”. Dla niezorientowanych wędkarzy wyjaśniam, że na początku lipca rzekę spotkała prawdziwa katastrofa – przyducha(jak przynajmniej donoszą oficjalne wyjaśnienia). Pamiętam wyjazd rozpoznawczy gdzieś ok. 10 lipca. Rzeka przypominała brunatny, błotnisty ściek, pełen martwych, rozkładających się ryb. Z daleka było „czuć” tą wodę. Jednak optymistycznym jest że życie potrafiło się obronić i teraz już wierzę że za jakiś czas wszystko wróci do normy.
Pierwszy kontrolny wypad z lekkim okoniowym spinningiem zrobiłem w połowie września. Zero, wędkarzy, zero wydeptanych miejscówek, prawie zerowe nadzieje że coś się uczepi. Jednak kilka rzutów paproszkiem i jest okonek! A jednak, myślę sobie. Nie było szaleństwa, 3-4 okonki podczas 2 godzinnych wypadów nad rzekę, jednak dla kogoś kto widział rzekę kilka tygodni wcześniej to i tak prawie nie do uwierzenia.
Wczoraj tj. 19 października również postanowiłem wyskoczyć nad rzekę. Wody trochę więcej po ostatnich deszczach i śniegach ;) Nie nastraja to optymistycznie. Razem z Kamą – moim wędkarskim czworonożnym towarzyszem obrzucamy rozlewisko w Karpiu. Tzn. ja obrzucam, psa bardziej od ryb interesują myszy, żaby i bociany ;) Pogoda ładna, ciepło bez wiatru i bez brań. Przenoszę się nad rzekę. Godzina chodzenia, zmiany paprochów, różne sprawdzone sposoby i zero rezultatów. Dochodzę do mojego najlepszego miejsca które mnie nie zawodzi. Myślę, jak nie tu to nigdzie. Rzut i lekkie skubnięcie. Powtórka i to samo. Delikatny zaczep czy branie? Wiecie jak to jest, jeśli się już ma kilka tysięcy rzutów w ręku to potrafimy odróżnić branie od stuknięcia w cokolwiek w wodzie. Trzeci rzut w to samo miejsce, puknięcie, zacięcie i… hol :)
Nie, nie wyobrażajcie sobie że był to medalowy garbus którego musiałem holować przez pól godziny. Co najwyżej niewielki okonek który po pól minucie pozował do zdjęcia. Z nowym zapałem wracam do łowienia. Następny rzut i w to samo miejsce i jest kolejny pasiasty. Tym razem większy. Następny, twister w wódę, opad, dno, poderwanie, opad i branie. Tym razem opór o wiele większy na brzegu ląduje kolejny okoń, tym razem taki ze 30 cm. Może to nie wiele ale jak na „okaleczony” Nurzec to i tak sporo. Kolejne rzuty i kolejne ryby. Po zaczepie, zerwaniu twistera i tym samym sporym zamieszaniu w wodzie brania ustają. Idę kawałek dalej ale bez brań. Po kilkudziesięciu minutach wracam i zabawa zaczyna się od nowa.
W pewnym momencie opór ryby jest wyraźnie większy. To może być ładna sztuka. Największy okoń jakiego złapałem na Nurcu miał 38 cm, ten na pewno jest też spory. Delikatnie bez pośpiechu holuję rybę, jest kilka metrów ode mnie ale jeszcze się nie pokazał. Wreszcie jest, ale ale, coś z nim nie tak. Wydłużony kształt, złoto zielone błyski w wodzie, szczupak. Właściwie nie myślałem że go wyholuję. Licząc na spotkanie ze szczupłym moją żyłkę 0.16 kończę cieniutką plecionką, na wędkowanie w tegorocznym Nurcu już z niej zrezygnowałem. Paproch głęboko w paszczy, wiec na szczupaczych ząbkach goła żyłka.
Ale jednak się udało. Nie myślcie, że to był wielki okaz, może jakieś 0.5 kg, ale i tak sprawił wiele radości bo, właściwie miałem nadzieję że jakieś szczupaki przetrwały ale od lipca nie udało mi się z żadnym „spotkać”. Nie słyszałem również aby ktoś ze znajomych wędkarzy go złowił. W sumie tego dnia złowiłem 15 okoni i 1 szczupaka. Oczywiście wszystkie rybki całe i zdrowe wróciły do wody.