Jest taki kraj-Mongolia

/ 14 komentarzy / 27 zdjęć


Jest taki kraj, w którym wciąż jeszcze większość ziemi nie należy do nikogo, praktycznie nie ma dróg a średnie zaludnienie wynosi 1 człowiek na 2 km2 (przy czym połowa mieszkańców żyje w stolicy). 99% wód jest tam nieskazitelnie czysta a powietrze zanieczyszczają jedynie okresowe pożary stepów. Nic dziwnego, że ta „ziemia obiecana” jest częstym celem wypraw wędkarskich dla wszystkich, których nie odstraszają niewygody podróży i brak zaplecza turystycznego. Ten kraj to -

Mongolia

Po raz pierwszy byłem w Mongolii z grupą przyjaciół w 2002 roku. Spaliśmy wtedy w namiotach i żywiliśmy we własnym zakresie. Mimo spartańskich warunków wrażenia były bardzo pozytywne i już wtedy wiedziałem, że prędzej czy później muszę pojechać do Mongolii raz jeszcze. 
Tym razem postanowiliśmy z kolegami ograniczyć trudy wyprawy do minimum i skorzystać z oferty czeskiego biura turystyki wędkarskiej „INGOL” Organizator kusił dobrymi warunkami zakwaterowania, całodniowym wyżywieniem i opieką profesjonalnego przewodnika na miejscu. Trzeba przyznać, że co do tych spraw nie mieliśmy zastrzeżeń. Oglądając zdjęcia ogromnych lipieni i tajmieni na stronie internetowej firmy, spodziewaliśmy się co prawda większych okazów ryb ale i tak w sumie byliśmy zadowoleni.
Pierwszą część wyprawy (4 dni) spędziliśmy w dalekim Ałtaju nad rzeką Chowd, która łączy jeziora Chomon i Churgan (2100 m.npm). Do granicy z Rosją i Chinami jest stamtąd bardzo blisko – ot wydaje się, że wystarczy tylko przeskoczyć ośnieżone szczyty widoczne na horyzoncie.
Łowiliśmy tam lipienie oraz mongolskie osmany podobne do okoni nilowych.
Druga, dwutygodniowa część wyprawy wymagała długiej podróży do odległego o ponad tysiąc kilometrów somonu Tsagaan Uur i dalej do wędkarskiego obozu nad rzeką Uur. Rzeka ta jest słynna z wielkich tajmieni, jakie jeszcze w ubiegłym roku złowili tu goście Ingola. Kilka z nich przekroczyło granicę 150 cm! Apetyty na wielkie emocje były więc duże.

Już na początku koledzy, którzy są miłośnikami wędkarstwa muchowego ostrzyli sobie zęby na słynne -

Ałtajskie lipienie

Na terenie Mongolii występują aż cztery gatunki lipieni. Są to – lipień arktyczny (Thymallus arcticus arcticus – Pallas, 1776), chubsugulski (Thymallus arcticus nigrescens, Dorogostaisky, 1923), amurski (Thymallus arcticus grubei – Dybowski, 1869) i mongolski (Thymallus brevirostris – Kessler, 1879). Ucieszyła nas wiadomość, że w rzece Chowd występuje właśnie lipień mongolski, który osiąga największe rozmiary ze wszystkich wymienionych. Podręczniki podają, że może on dorastać do 70 cm długości. Już rzut oka na ogromna paszczę sugeruje skład diety tego wodnego bandyty. Lepiej uważać przy odczepianiu z haczyka złowionego okazu. Zakrzywione do tyłu, ostre zęby bardziej przypominają zęby dużego pstrąga niż drobne ząbki lipienia europejskiego. Nic więc dziwnego, że najskuteczniejszymi przynętami muchowymi okazały się streamery. Należało je tylko podać na super ciężkim sznurze tuż przy dnie. Szybko też stwierdziliśmy, że streamerom nie ustępują wcale niewielkie woblery. Trzeba było nimi łowić podobnie jak streamerem – w poprzek nurtu. Wyjątkowych okazów nie udało się nam niestety złowić. Liczne hole sztuk w granicach 45 - 51 cm w przepięknej, surowej scenerii gór Ałtaju i tak przyniosły wiele niezapomnianych przeżyć. Informacje o złowionych w tych okolicach lipieni o długości ponad 70 cm całkowicie się potwierdziły. Niestety wygląda na to, że amatorzy pobicia rekordu świata w lipieniu powinni się nieco pospieszyć. Nasi mongolscy opiekunowie pochwalili się zdjęciami od których niektórzy z nas o mały włos nie dostali zawału serca. Kilka z nich pokazywało całe sterty ogromnych lipieni o długości 60 – 80 cm, z których kilka z całą pewnością przekraczało 90 cm, złowionych i oczywiście zabitych w okresie tarła. Bez skrępowania namawiano nas na wizytę w innym terminie. Mniej więcej w połowie maja kiedy ryby te ciągną na tarło z jednego jeziora do drugiego i dalej w górę rzeki, jej nurty są pełne potężnych i łatwych do złowienia lipieni. Oczywiście nie znaczy to, że całkiem już nie ma po co tam jechać. Przy sprzyjających okolicznościach, z całą pewnością można tu trafić na okaz w granicach 70 cm i więcej. Praktyki odławiania i zabijania ryb na tarle prowadzone konsekwentnie przez wiele lat muszą jednak doprowadzić w końcu do całkowitego wyniszczenia populacji tych klejnotów mongolskiej przyrody.

O kolejnym przedstawicielu mongolskiej ichtiofauny słyszeliśmy wiele legend. Z wyglądu nieco przypomina okonia nilowego. Wielka morda, gruby kark i złotozielone boki, to -

Osman

Pełna nazwa tego drapieżnika to osman ałtajski (Oreoleuciscus potanini, Kessler, 1879). Występuje on w głębokich i czystych jeziorach i rzekach Azji. Poszukiwania osmanów w jeziorze Homon oraz Hurgan przyniosły tylko jedną niewielką rybę złowioną na streamera. Nasi mongolscy przewodnicy złowili co prawda dwa większe egzemplarze (5-6 kg) ale przy użyciu martwej ryby. My postanowiliśmy łowić sportowo – spinning i mucha. Poszukiwania stada drapieżników na dużym, nieznanym i bardzo głębokim jeziorze bez echosondy i z niewielkiego pontonu nie mogły oczywiście przynieść dużo lepszych rezultatów. Poznanie choćby powierzchowne tak dużych zbiorników wymaga wielu miesięcy badań. Mongołowie znali oczywiście jedynie miejsca, w których ryby grupowały się przed tarłem czyli dobre w maju a nie we wrześniu. Dopiero ostatniego dnia pobytu znaleźliśmy sposób i miejsce połowu osmanów. Ryby zgrupowane były w niewielkich stadach, w rzece, niedaleko jej ujścia do jeziora. Właściwie woda była w tych miejscach prawie stojąca. Dzięki temu można było wejść daleko w nurt wykorzystując ciepłe, nieprzemakalne spodnie. Dopiero kiedy woda sięgała po pachy można było dosięgnąć osmanów, które kręciły się w okolicach wielkich kęp roślinności porastającej dno rzeki Howd. Mieliśmy kilka godzin niezłej zabawy co chwila zacinając i holując te wspaniałe i silne ryby. Kilka razy holowało na raz trzech i czterech z nas! Koledzy łowili na streamery a niżej podpisany oczywiści na woblery. Większość osmanów była średniej wielkości – 50 – 60 cm długości. Dwa największe 75 i 78 cm (6 – 7 kg) złowiłem na wobler. Hol takiego byczka na żyłce 0,20 mm to już nie przelewki! Żałowaliśmy, że nie wymyśliliśmy tego wcześniej. Można było przecież spróbować podpłynąć do ryb od strony środka rzeki pontonem. Rzeka miała w tym miejscu ok. 2 km szerokości więc mimo sporych wysiłków łowiliśmy właściwie z brzegu. Jestem pewien, że z pontonu można było znaleźć naprawdę duże i sprytne okazy bliżej środka nurtu. Osmany dorastają przecież do metra i więcej długości! Bardzo możliwe, że kręciły się tak również wielkie lipienie.
Realizację tych planów musieliśmy jednak odłożyć na przyszłość. Następnego dnia bowiem wyruszaliśmy nad rzekę Uur w poszukiwaniu ryb, które są najczęstszym celem wędkarzy w Mongolii.
Pierwszą z nich, pospolitą również w rzekach Syberii jest –

Lenok (Brachmystax Lenok, Pallas, 1773)

Zwany on jest również pstrągiem syberyjskim. Ma z nim rzeczywiście nieco wspólnego jeśli chodzi o ubarwienie ciała. Brązowozłote, nakrapiane ciemnymi plamkami ciało i charakterystyczne różowobordowe plamy na bokach. Od pstrągów odróżnia go przede wszystkim inna budowa pyska. Większość pstrągów ma pysk końcowy a lenok dolny – podobnie jak lipień. Bardziej do lipienia niż pstrąga podobne są też zwyczaje lenoka. Nie jest aż tak drapieżny i lubi towarzystwo osobników swojego gatunku. Jeśli trafimy na jednego – możemy być pewni, że w pobliżu jest co najmniej kilka podobnej wielkości. Zwykle łupem wędkarzy padają lenoki o masie 1 – 2 kg. Literatura podaje jednak, że ryba ta może dorastać do długości 80 cm i masy 6 kg. Na rzece Uur trafiliśmy nieco pechowo na opadającą po wielkich deszczach wodę. Pierwsze kilka dni pobytu przeznaczyliśmy więc na poszukiwania rozproszonych w wielu miejscach ryb. Szybko też zauważyliśmy, że lenoki trzymały się wtedy spokojniejszych miejsc z umiarkowanym nurtem lub wręcz martwych odnóg rzeki o stojącej wodzie. Można je tam było dość łatwo skusić zarówno na sztuczną muchę jak i woblery i obrotówki. Wieczorami wspaniałej zabawy dostarczało łowienie ich na suchą muszkę. W miarę opadania wody trzeba było się jednak starać coraz bardziej. W ciągu 10 dni poziom wody obniżył się o około 70 cm. Ryby zrobiły się płochliwe, aż w końcu trzeba było podchodzić je na kolanach! Oczywiście działo się tak w miejscach do których mieli dojście „wędkarze” mongolscy. Z małpią zręcznością rzucali oni sporymi obrotówkami „z ręki” – bez wykorzystania wędki! Spotkaliśmy kilku łowiących tak Mongołów w wieku między 10 a 40 lat. Niestety rozmowa z nimi na temat catch&release nie miała oczywiście sensu! W czasie kilku zorganizowanych przez gospodarzy spływów pontonem w dół rzeki trafiliśmy na miejsca w których lenoki brały prawie na wszystko jak oszalałe. Powód był oczywisty – było ich tam o wiele więcej i nie były przepłoszone.
Szczególnie wspaniale wspominamy całodniową wycieczkę na dopływ Uur – rzekę Arig. Trzeba przyznać, że nasi przewodnicy znali Arig jak własną kieszeń. Wiedzieli nawet jak należy podać muchę aby zaraz było branie. Najskuteczniejsze okazały się tam bardzo ciężkie nimfy i średniej wielkości streamery. Z uwagi na silny w większości miejsc nurt wszędzie właściwie należało posługiwać się bardzo ciężkimi linkami muchowymi (fly lines). Przepiękne otoczenie rzeki i krystalicznie jej czysta woda dosłownie zapierały dech w piersiach!
Połowy lenoków na rzece Uur nie były oszałamiające. Łowiliśmy po kilka do kilkunastu sztuk dziennie na osobę. Powód był najczęściej prosty – używaliśmy dość dużych woblerów. Naszym głównym celem nie był bowiem lenok. Każdy z nas marzył o złowieniu króla mongolskich rzek, którym bez wątpienia jest –

Tajmień

Tajmień (Hucho taimen, Pallas, 1773) to ryba legenda. Dla wielu mistyczny niemal ślad dawnej potęgi nieskażonej przyrody Azji. Największy przedstawiciel łososiowatych na świecie. Literatura podaje maksymalną długość tajmienia jako 160 cm. Wiele przekazów wskazuje jednak, że może on dorastać do wiele większych rozmiarów. Największy w miarę udokumentowany okaz to ryba złowiona w roku 1943 w rzece Kotuy. Przy długości 210 cm ważyła ona 105 kg. Kilka lat temu w jeziorze Chubsuguł złowiono w sieć tajmienia o długości 178 cm. Również na wędkę w ostatnich latach łowi się sporo ryb w granicach 140 – 160 cm jednak ich liczba z roku na rok gwałtownie maleje. Oficjalnym rekordem świata jest okaz o masie 41.95 kg złowiony w rzece Keta w Rosji. Coraz mniej jest niedostępnych miejsc. Wszędzie da się dolecieć śmigłowcem. Tajmienie są co prawda długowieczne i silne. Największe okazy są ponadto niełatwe do złowienia. Mimo, że większość złowionych na wędkę okazów jest wypuszczana, sporo z nich i tak nie przeżywa forsownego holu i następującej później sesji fotograficznej. Kto chce mieć więc szansę na złowienie „króla” niech lepiej planuje wyprawę jak najszybciej.
Na cel naszej wyprawy wybraliśmy rzekę Uur ponieważ w ostatnich latach goście firmy „Ingol” złowili tam kilka ogromnych okazów w tym tylko w roku 2007 dwie ryby po 152 cm!
Z takim potworem jednak nie dane nam było się tym razem spotkać. Bez wątpienia jednak ciągle można tam złowić tej wielkości tajmienia. Jak zwykle jest to po części sprawa zarówno doświadczenia jak i szczęścia. Szczęścia do pogody, stanu rzeki oraz po prostu do ryb. Najlepszy okres, tak jak na innych rzekach to początek i koniec sezonu. My trafiliśmy nie najlepiej. Jak wspominałem woda była zbyt wysoka i mętna a temperatury powietrza zbyt wysokie (10 – 25*C). Najlepiej, jeśli rankiem przez dłuższy czas utrzymują się przy brzegu tafle lodu po mroźnej nocy a woda jest niska i bardzo czysta. Mimo trudności nasza grupa złowiła 32 tajmienie z których największy (złowiony na zachętę pierwszego dnia) mierzył 123 cm. Niestety rzeka Uur nie bardzo nadaje się do połowów na muche. Jest po prostu za duża i za szybka a przy tym poziomie wody zbyt mało czytelna dla wędkarza. Tylko jeden okaz tajmienia dał się więc złowiona streamera. Zgodnie z przewidywaniami najskuteczniejsze okazały się woblery w kolorze pstrąga. Niespodzianką była pierwsza, największa ryba, która wzięła w ujściu niewielkiego dopływu na tonącą imitację pstrąga o długości zaledwie 7 cm! Większość tajmieni złowiliśmy na jednoczęściowe i łamane (jointed) „pstrągi” o długości 13 cm. Większość łowców tajmieni wie, że świetną przynętą na tego drapieżnika są wszelkie imitacje gryzoni (myszy, szczurów, susłów) prowadzone wolno po powierzchni. W ten sposób łowi się głównie wieczorem. Tajmień to w swoim otoczeniu drapieżnik ostateczny. Nie przepuści żadnemu stworzeniu, które zmieści się w jego wielkiej paszczy. Atrakcyjność ofiar poruszających się po powierzchni jest dodatkowo większa, gdyż drapieżnik ocenia je jako dużo łatwiejsze kąski niż np ryby. Łatwo to zrozumieć – mysz płynąca po powierzchni rzeki jest absolutnie bezbronna w konfrontacji z pełnymi wielkich zębów szczękami tajmienia. Wykorzystując tą wiedzę postanowiłem sprawdzić jak drapieżniki te będą reagowały na duże przynęty powierzchniowe skonstruowane do połowy szczupaków i amerykańskich muskie. Okazało się to strzałem w przysłowiową dziesiątkę! Pierwszy tajmień wziął w ujściu dopływu o nazwie Ulran praktycznie na stojącej wodzie. Przynętą był Salmo Turbo Jack. O łowieniu na przynęty powierzchniowe pisałem w numerze 4/2008 naszego ulubionego pisma. Turbo Jack to prop-bait. Tylna jego część zaopatrzona jest w śmigło, które kręcąc się wywołuje na powierzchni sporo zamieszania. W ujściu rzeki Ulran okazało się, że hałasu było akurat tyle, aby skusić do ataku dwa blisko metrowej długości tajmienie w ciągu niespełna 10 minut! Brania były oczywiście bardzo widowiskowe i gwałtowne. Na tą samą przynętę złowiłem również prawie metrowego tajmienia następnego dnia w cudownym dole, który powstał poniżej zniszczonego przez powódź mostu na rzece Uur. Aby dostać się do tego miejsca musiałem obejść ruiny mostu przechodząc przez rzekę. Branie było z tych, których nie zapomina się długo. Już w drugim rzucie, na samym środku dołu w którym wirowała woda rzeki, do chlapiącej przynęty wyszedł tajmień. Tym razem jednak nie było gwałtownego uderzenia. Branie przypominało raczej delikatne zebranie muszki przez pstrąga. Ujrzałem więc łeb drapieżnika, który niemal bezgłośnie „pożarł” moją przynętę na powierzchni. Zaraz potem, po zacięciu, hałasu było oczywiście dużo! Co za przygoda!
Kolejną przynętą powierzchniową, która znakomicie sprawdziła się był Salmo Maas Maruder również opisany we wspomnianym artykule. Jest to przynęta typu „stickbait” poruszająca się po powierzchni stylem „walk-the-dog”. Niedaleko naszego obozu był długi na około 200 m, prosty odcinek rzeki, nazywany przez miejscowych „czarna jama”. Mieszka tam podobno wiele tajmieni w tym dwa o długości ponad 1,5 metra! Czy potrzeba lepszej zachęty aby w takim miejscu spróbować swoich sił? Łowiliśmy tam trzy razy. Za każdym razem wieczorem i w nocy. Pierwszym razem próbowałem kolejny raz Turbo Jacka. Miałem 6 potężnych brań, które w ciemnościach przyprawiają niemal o zawał serca! Niestety żadnej ryby nie udało się skutecznie zaciąć. Kolejnym razem, po obłowieniu połowy „czarnej jamy” i zmarnowaniu kolejnych 3 brań, zacząłem zastanawiać się nad przyczyną niepowodzenia. Doszedłem do wniosku, że może prop-bait, szczególnie tej wielkości, w tak spokojnym miejscu i w ciemności jest za głośny i drapieżniki po prostu w ostatniej chwili rezygnują z ataku. Zmieniłem więc natychmiast przynętę na Maas Marudera. Ślizga się on po powierzchni niczym wąż zostawiając w świetle księżyca za sobą zygzakowaty ślad. Decyzja okazała się słuszna. Po kolejnych kilku rzutach miałem pewne, choć dużo cichsze i spokojniejsze „walnięcie”. Po chwili miałem na brzegu tajmienia o długości 90 cm. Kolejnego wieczora zabrałem w to miejsce 3 kolegów. Początkowo łowili oni na różne przynęty, w tym również na imitację szczura wykonaną z futra. Po moim drugim tajmieniu złowionym na Maas Marudera wszyscy zastosowali oczywiście tą samą przynętę i nie żąłowali swojej decyzji. Udało mi się złowić jeszcze jednego „nocnego bandytę a koledzy dołowili jeszcze trzy ryby – wszystkie o długości między 90 a 105 cm! Pełny sukces! Łowienie na przynęty powierzchniowe okazało się nie tylko skuteczne ale też niezwykle emocjonujące. Przed wyprawą na tajmienie radzę wszystkim zaopatrzyć się w prop-baity i stickbaity i spróbować swoich sił zarówno w nocy, jak i w dzień. Osobiście po krótkich eksperymentach zastosowałem w tym przypadku wędkę o długości 2,8 m z multiplikatorem. Szczególnie podczas używania tak ciężkich przynęt do połowu dużych ryb nie ma sensu upierać się przy tradycyjnym kołowrotku. Używanie grubej plecionki na kołowrotku spinningowym już po kilku godzinach wyraźnie i boleśnie czuć na palcu nabierającym linkę przed rzutem.
Miłą niespodzianką było złowienie podczas jednego z raftingów rzeką Uur kilku ładnych szczupaków. W niepozornej zatoczce wskazanej przez Mongołów złowiliśmy w kilka minut 6 drapieżników o długości 85 – 104 cm! Kilka innych pokazało się ale nie wzięło wolno prowadzonych woblerów.

Niestety

czasy, kiedy Mongołowie nie łowili i nie jedli ryb minęły bezpowrotnie. Nie mają oni co prawda wciąż dostępu do dobrego sprzętu wędkarskiego ale radzą sobie nieźle wyłudzając różne drobiazgi od napotkanych wędkarzy. Nie ma też niestety mowy o wypuszczaniu złowionych ryb ani respektowaniu ochrony w czasie tarła. Są nad wodą od zawsze i cały rok mogą ją obserwować. Dlatego mogą być dla ryb bardzo niebezpieczni.
Biorąc jednak pod uwagę ogrom mongolskich rzek, takich jak np. Uur, nie będzie im oczywiście łatwo wyłowić wszystkich ryb. Gospodarze takich fishing camps jak Ingol nad Uurem, aby nie zniechęcić przyszłych klientów, będą jednak zmuszeni nie tylko do znajdowania nowych łowisk – oddalonych coraz bardziej od siedzib ludzkich. Muszą oni również zacząć radzić sobie z dzikim i niekontrolowanym pozyskiwaniem ryb przez miejscowych. Jeśli tego nie zrozumieją, świetnie funkcjonujący biznes może się bardzo szybko skończyć! Oczywiście droga do celu nie jest łatwa – należy uzmysłowić miejscowej ludności, że ryb nie da się odławiać bez końca. Bez ryb nie będzie turystów ze świata. Bez turystów nie będzie ich Dolarów. Wtedy zostanie tylko jak za dawnych czasów pogoń za tarbaganem po stepie i smętne pieśni śpiewane przy kumysie. Ale może ich taka wizja wcale nie przeraża? W końcu żyli tak przez tysiące lat.
Tak więc lepiej pakujmy wędki i ruszajmy do Mongolii na spotkanie z królem póki czas!

Piotr Piskorski

 


4.8
Oceń
(40 głosów)

 

Jest taki kraj-Mongolia - opinie i komentarze

egzekutoregzekutor
0
za mała skala na ocenę. za opis i zdjęcia moge dac tylko 5.lipień 50 cm u nas to okazy a tam rzeka pelna takich a ta jedna ryba osman podobna ze zdjęcia do samdacza. (2013-04-15 13:29)
u?ytkownik116538u?ytkownik116538
0
Super widoki i ładny wpis. Lipień pierwsza klasa :) (2013-04-15 15:03)
lipa43lipa43
0
Piękne widoki i super opis. ***** :D (2013-04-15 16:15)
kabankaban
0
A ja bez zazdrości a po "polsku" jest znikoma ilość "tych co chcieliby a mogą"... . (2013-04-15 16:47)
w-marcin-59w-marcin-59
0
Jak dla mnie to taka wyprawa to na dzień dzisiejszy to tylko marzenie. Jednak za artykuł piąteczka. (2013-04-15 19:52)
esox61esox61
0
Nic tylko pogratulować wspaniałej wyprawy :))) (2013-04-15 23:57)
Lin1992Lin1992
0
Przeczytałem i normalnie Ci kolego zazdroszczę tak wspaniałej wyprawy i pięknych ryb. Za wpis oczywiście 5 gwiazdek i pozdrawiam. (2013-04-16 06:38)
pawel75pawel75
0
Świetny tekst, wspaniała wyprawa, nic tylko pogratulować i troszkę pozazdrościć oczywiście ! Pozdrawiam i za artykuł oczywiście ***** zostawiam ! (2013-04-16 17:48)
robertoroberto
0
Uwielbiam, naturalne łowiska. 5* (2013-04-16 22:28)
okiem_sandaczaokiem_sandacza
0
Kto by nie chciał się tam znaleźć...***** (2013-04-16 22:51)
tomalegtomaleg
0
Fajna wyprawa i opis ***** Pozdrawiam (2013-04-17 09:29)
tomalegtomaleg
0
Fajna wyprawa i opis ***** Pozdrawiam (2013-04-17 09:30)
Ryszard KunaRyszard Kuna
0
Bardzo fajnie się czytało. Mam podobne przemyślenia odnośnie Mongołów łowiących ryby. Widziałem że są bardzo skuteczni. Byłem w Mongolii w 2008 r. Któregoś dnia widziałem jak Mongoł wracał na rowerze z połowu. Miał wędkę z jakiegoś krzywego patyka, a do ramy przytroczył kilkanaście grubych lenoków. Kilkanaście kilogramów mięsa. Po co mu było tyle? Do karmienia psów? W kilku napotkanych sklepach z artykułami wędkarskimi widziałem sieci. Mongołowie już jedzą ryby. Coraz chętniej. Mongolskimi rybami (rybim mięsem) interesują się też Chińczycy, gustując szczególnie w tajmieniach. Nawet najlepsze rzeki i jeziora można przełowić, to tylko kwestia czasu... (2013-04-26 00:08)
smietana1995smietana1995
0
Super wyprawa. (2013-04-26 17:31)

skomentuj ten artykuł