jezioro Fullbosjon i Vindommen - wyprawa na duże szczupaki
Sebastian Kowalczyk (Sebastian Kowalczyk)
2013-05-20
Wyjazd ekipy portalu wedkuje.pl w celu łowienia grubych szczupaków planowany był już na koniec kwietnia. Niestety o tej porze roku skandynawskie jeziora skuwał jeszcze gruby lód. Szkoda było patrzeć na obrastające kurzem kartony z przynętami do testowania. A mi się akurat tak chciało szczupaków. Co gorsza wiślane bolenie żerowały niemrawo, więc upolowanie jakiejś zębatej metrówy byłoby niezłym wyjściem z sytuacji. Szukanie ich na Mazowszu, czy gdzie indziej w Polsce, to jak szukanie igły w stogu siana. Nie twierdzę, że ich nie ma. Oczywiście, że są. Ale ja chciałem ich już teraz. Szkoda mi było całego sezonu na uganianie się, za przerażoną wędkarską presją rybą widmo, w naszych, dotkniętych racjonalną gospodarką rybacką, wodach. Całe szczęście dostajemy kolejny termin. Wyboru łowiska pomagają nam dokonać chłopaki z firmy Eventur Fishing. Jedziemy łowić nad jeziora Vindommen i Fullbosjon . Akweny są nowością w ofercie firmy. Presja wędkarska żadna, wiec mamy gwarancję, że przez łowiska nie przewaliły się jeszcze żądne rybiego mięcha tabuny Niemców i Polaków.
11 maja wraz z Maćkiem, Markiem i Darkiem stawiamy się na promowisku w Gdańsku. Kilkunastogodzinną, przyjemną podróż umilamy sobie piciem piwa i grą w karty. Tym prostym rozrywkom towarzyszy nieustanna dyskusja na temat najskuteczniejszych metod połowu szczupaków i najlepszych przynęt. Drugą kwestią sporną było prognozowanie, czy zębacze już się wytarły po przeciągającej się zimie. Jeśli nie, cały pobyt w Szwecji spędzimy nadal grając w karty i pijąc piwo, o ile nie skończy się nam w połowie pobytu. Prognozy nie były zbyt optymistyczne. Dostałem cynk, że jakiś czas temu grupa polaków zjechała ze Szwecji z dwoma niewielkimi szczupakami na koncie. Niestety, ryby to tylko ryby, w Szwecji też można było nie trafić i mieć pecha.
Po, spokojnym rejsie wysiadamy z promu Polferries, w szwedzkim Nynnesham. Dwieście pięćdziesiąt kilometrów jazdy po eleganckich szwedzkich drogach i jesteśmy na miejscu. Kwatera z której rozpościera się widok na malownicze jezioro okazuje się bogato wyposażonym, eleganckim domkiem letniskowym. Zrzucamy graty i zastanawiamy się co robić dalej. Jest godzina dziewiętnasta, a do zmroku zostało jeszcze trochę czasu. To nic, że jestem wykończony po podróży. Olewam rozkładanie ciuchów. Zabieram wędkę, pudełko z przynętami i schodzę nad jezioro. Przy niewielkim drewnianym pomoście, zacumowana jest jedna z naszych łodzi. Brzeg okala pas rachitycznych trzcin. Przygotowany jestem na wszelkie ewentualności, również na łowienie z brzegu. Ponad trzy metrowe wędzisko Parabellum Spin Savageara uzbrojone w kołowrotek Daiwa Lexa pozwoli mi poprowadzić przynętę nad zaroślami. Zaczynam bardzo skromnie. Trzy calowe, wściekle zielone kopytko Relaxa ląduje w zielonej toni daleko od brzegu. Opad, podbicie, puknięcie, pudłuję ale gęba już cieszy mi się od ucha do ucha. Teraz przynętę posyłam nieco bliżej trzcinowiska. Opad, podbicie, puknięcie – siedzi! Parabellum pięknie amortyzuje odjazdy ryby. Po chwili ładny szczupak jest już przy powierzchni. Koledzy widząc zamieszanie z okna kwatery, po chwili są już na dole i robią zdjęcia. Jest pierwszy szczupak, do metra mu jeszcze sporo brakuje, ale ryba w drugim rzucie to jest coś!
Robi się niezły bałagan. Cała ekipa na hejnał ładuje się wraz z manelami na łódkę. O dziwo krypa okazuje się bardzo przestronna i mieści spokojnie całą naszą czwórkę. Do łowienia z łodzi mam przygotowanego króciutkiego Fenwicka Aetosa uzbrojonego w kołowrotek Dragon Fishmaker II. Finezyjna wędeczka jest przeznaczona do łowienia sandaczy. Nie mogłem się powstrzymać i czekać do czerwca, więc zabrałem ja ze sobą. Kotwiczymy kawałek od pomostu i zaczyna się młocka. Szczupaki wyjeżdżają jeden za drugim. Do zmroku, w niespełna godzinę łowimy około czterdziestu sztuk, między sześćdziesiąt, a siedemdziesiąt pięć centymetrów. Wszystkie siedziały w okolicy kilkudziesięciu metrów od naszej kładki. W świetnych humorach kładziemy się spać. Nikt jednak nie spodziewał się, że ta eksplozja brań miała być jedynie rozgrzwką.
Licencję na mniejsze jezioro Fullbosjon nad którym stoi nasz domek mamy tylko na wszelki wypadek. Łowiskiem docelowym jest ogromne Vindommen. Właśnie tam zamierzają łowić Marek i Maciek. Ja z Darkiem chcemy jeszcze poszperać w okolicach naszej kwatery. Wypływamy godzinę po świcie. Omijamy naszą zatoczkę. Wczoraj pewnie pokłuliśmy tu wszystko co żyło i miało zęby. Zmieniam taktykę. Zabieram ze sobą zestaw castingowy i ciężkie, duże przynęty. Wędkę Dragon Skinner Cast i multiplikator Team Dragon doradził mi przed wyjazdem Piotr Piskorski. Na prawo od wczorajszego poligonu trafiamy na długi jęzor trzcin, wrzynający się w jezioro. No dnie zalegają ogromne głazy. Ostrożnie wykonuję pierwszy rzut nowym sprzętem. W wodzie ląduje wielki Sweeper Salmo. Przynęta imituje okonia i ma zachęcające pomarańczowo czerwone podbrzusze. Wabik wykonuje dwa ruchy nadające przynęcie charakterystyczny ślizg i czuję jak na wędce zawiesza się coś ciężkiego.
Ryba wyrywa w bok. Niezwykle wytrzymała plecionka Winnera tnie zeszłoroczne trzciny jak brzytwa. Podciągam gada siłowo pod łajbę. Widok szczupaka sprawia, że uginają mi się nogi. Przeciwnik miota wielkim łbem próbując pozbyć się tkwiącej na sztorc w pysku przynęty. Przez moment tracę panowanie nad sobą, nie bardzo wiedząc jak podebrać taką bestię. Całe szczęście, że Darek zapobiegliwie zabrał ze sobą duży podbierak. Przy jego pomocy ładuję rybę w łodzi. Tu jednak nie kończą się problemy. Szczupak demoluje i wywraca wszystko co jest w jego zasięgu, wierzgając razem z podbierakiem na prawo i lewo. Po kilkunastu minutach udaje mi się go uwolnić z podbieraka. Niestety zmuszony jestem odciąć plecionkę i kawał siatki od podbieraka, w którą szczupak owinął się jak baleron. Metrowa miarka zatrzymuje się w połowie ogona. Metr jest przekroczony o jakieś trzy lub cztery centymetry! Własnie po to przyjechałem do Szwecji! Ledwo podnoszę zdobycz do zdjęcia. Szybka sesja, wypięcie przynęty i inhalacja ryby. Po chwili ogromna samica wystrzela jak z procy i niknie w szmaragdowej toni. Muszę się uspokoić i zapalić papierosa. W tym czasie Darek porządkuje rozgardiasz na łodzi. Zmieniam przynętę. Zielony Soft 4 Play Savageara zastępuje zdemolowanego Sweepera.
Kamieniste trzcinowisko daje mi jeszcze dwie duże ryby. Na oko są krótsze od pierwszego, więc nawet ich nie mierzę. Darek również nie próżnuje. Łowi jednak cały czas niewielkimi gumami, co wywabia jedynie mniejsze szczupaki. Do godziny dziesiątej łowimy jeszcze po kilkanaście ryb. W przerwie obiadowej spotykamy się z Maćkiem i Markiem. Na Windommen wyniki nie powalają. Jezioro jest dużo większe, woda chłodniejsza i szczupaki prawdopodobnie się jeszcze nie do końca wytarły. Maciek ma na koncie tylko osiem, a Marek sześć szczupaków. Wszystkie do siedemdziesięciu centymetrów. Po południu zamieniamy się łowiskami. Faktycznie na Windommen jest o wiele mniej brań. Jezioro jest jednak piękne i zróżnicowane. Cała masa wysp, podwodnych górek, płytkich zatoczek i rozległych blatów pobudza wyobraźnię. Według naszego gospodarza te łowisko jest ogólnie bardziej rybodajne, a łowione tu szczupaki znacznie większe. Na dodatek podobno sandaczy i okoni tu jak psów. Zazdroszczę każdemu kto przyjedzie tu łowić w najbliższym czasie. Wieczór spędzamy przy piwku i podsumowujemy dzień. Jezioro Fullbosjon jest niewątpliwie akurat w tej chwili lepszym i prostszym łowiskiem. Do tej pory nie było potrzeby nawet odpalać echosondy. Marek i Maciek również ze świetnymi wynikami obławiali płytką strefę przybrzeżnych trzcinowisk. Dzwonimy do właściciela kwatery aby dostarczył nam pod domek jeszcze jedną łódkę. O świcie czeka na nas gotowa do wypłynięcia.
Rano robimy zamianę partnerów. Nie, to nie to o czym pomyśleliście zboczyluchy. Zamieniamy się miejscami na łodziach. Tym razem wypływam z Markiem a Darek z Maćkiem. Około południa kończą mi się Soft 4 Pleye. Szczupaki szatkują niezwykle łowne gumy jak świeżą kapustę. Podobny los spotyka również miękkie Magic Swimmery Sebile, pozwalające obławiać bezzaczepowo pas trzcin. Niestety nie jest to jedynie przypadłość przynęt silikonowych. Nasze jerki również wyglądają jakby walczyły w Wietnamie. Marek uwielbia łowić wirówkami. W jego rękach dwudziestocztero gramowe wirujące ogonki Spinmada robią prawdziwe spustoszenie wśród szczupaków. W porównaniu do swoich poprzednich wersji są duże, a przy okazji bardzo lekkie. Pozwalają się bez problemu poprowadzić nad roślinnością wodną. To właściwie dopiero drugi dzień łowienia, a na swoim koncie, każdy z nas ma już po kilkadziesiąt ryb.
Odpuszczamy trzcinowiska i zabieramy się za niewielkie wysepki, którymi upstrzone jest jezioro. Szczupaki siedzą głównie między kamieniami przy samym brzegu. Do dużych płytko chodzących jerków Salmo, przynęt Sebile i gum Savageara potrafią się również podnosić z głębokości nawet trzech i czterech metrów. Ryby pojawiają się czasami znikąd. Atakują spod łódki lub płyną za przynętą nawet kilkadziesiąt metrów. Momentami trzeba przynętę zatrzymać lub nadać jej nagłego przyśpieszenia, aby zaciekawiony zębacz zdecydował się na zaatakowanie wabika. Pod wieczór jesteśmy już wykończeni. Bolą gnaty i pocięte plecionkami ręce. Jeśli ktoś myśli, że wypocznie w Szwecji podczas łowienia szczupaków, grubo się myli. No chyba, że przyjedzie tu łowić leszcze na spławik. Można je tu również dostać na niewielkie gumy. Gdy trafiło się stado, brały świetnie.
Nad jeziorem oprócz nas jest jeszcze jedna ekipa z Polski. Artur, Grzesiek i Marcin również świetnie sobie radzą. Łowią głównie na jerki Salmo oraz duże gumy. Kolejny dzień przynosi nam od dwudziestu do trzydziestu szczupaków na głowę. Łowimy trochę krócej, a pływanie przeplatamy łowieniem z brzegu. Wieczór obfituje w ciekawe wydarzenia. Darek z Maćkiem znajdują obiecującą zatoczkę. Maciek wyhacza przy łodzi niewielkiego szczupaka między pięćdziesiąt, a sześćdziesiąt centymetrów. Ryba podczas wypuszczania została natychmiast pożarta przez rybę gabarytów niewielkiego krokodyla. Dobrze, że Maciek nie dostał zębiskami po łapach. Mogłoby skończć się to pobytem w szpitalu i zakładaniem szwów. W tej samej zatoczce Darek ma spotkanie z życiowym szczupakiem. Niestety ogromna gadzina obcina mu Soft 4 Pleya powyżej trzydziesto centymetrowego przyponu. Podobna sytuacja spotyka po kilkunastu minutach Maćka.
Rano ostatniego dnia pobytu wyruszam nad feralną zatoczkę z Maćkiem. Mam nadzieję, że zostało tam coś dla mnie. Wybieram największego woblera Sebile jakiego posiadam i zaczynam szperać nim w przybrzeżnych płyciznach. W czwartym żucie posyłam przynętę w nasłoneczniony, płytki róg trzcinowiska. Wabik spada na wodę z pluskiem. Pierwszemu podciągnięciu towarzyszy wściekłe uderzenie i potężny kocioł na płyciźnie. Ryba nie chce się za szybko poddać. Już ją widzę. Jest gruba i będzie mieć przynajmniej około metra. Po wylądowaniu w łodzi miarka pokazuje dziewięćdziesiąt siedem centymetrów. Tak niewiele brakowało.
Jestem jednak szczęśliwy i spełniony. Szczupak na zdjęciach prezentuje się pięknie. Do obiadu łowimy jedynie szczupaczy standard do osiemdziesięciu centymetrów. Po posiłku odkładam casta i odpoczywam na łodzi łowiąc leciutkim i czułym Fenwikiem na gumy Patriota i Relaxa, w zatoczce koło przystani. Poobiedni relaks, daje mi szesnaście kolejnych ryb. Trafia mi się nawet okonek. Podobno jest ich tu zatrzęsienie, ale jeszcze nie biorą.
Wieczorem pakujemy graty i szykujemy się do porannego wyjazdu. Jeszcze nie opuściliśmy tego miejsca, a już chcielibyśmy tu wrócić. Tyle jeszcze zostało niesprawdzonych zatoczek, wysp i innych ciekawych zakamarków. Za podwodne górki nie zdążyliśmy się nawet zabrać. Przed samym powrotem rozmawiam przez telefon z Łysym Wężem. Bolenie się powoli ruszają na Wiśle. Czyli nie jest tak źle. Jest do czego wracać.