Jezioro Lusowskie - grudniowy spinning
Ryszard Pluciński (troc)
2013-12-12
1 grudnia 2013- dałem się namówić pomimo parszywej pogody na grudniowy spinning na jeziorze Lusowskim. Skoro świt ładujemy się do samochodu prowokatora tej wyprawy, niespokojnej duszy- kolegi a zarazem sąsiada Marka, po drodze dołącza do nas kol. Wiesław. Tak na wszelki wypadek zabieram ze sobą dwa spinningi- jeden na sztywno oraz moją niezastąpioną wklejankę. Od początku wyprawy wszystko okazało się być w poprzek- począwszy od wiatru, który jak tylko mógł przeszkadzał nawet w najprostszym zarzuceniu przynęty, spinningistów było co niemiara- zaczęliśmy od strony Lusowa czyli północno- zachodniego brzegu jeziora, obłowiliśmy pomosty które akurat nie były zajęte- efekty zerowe, przetestowałem cały arsenał przynęt- tych typowo szczupakowych oraz okoniowych. Z biegiem czasu wędkarzy było coraz mniej- być może dzięki wzmagającemu się wiatrowi czy też braku najmniejszego chociażby skubnięcia, w drodze powrotnej obłowiliśmy pozostałe pomosty- efekty do przewidzenia czyli nic. Po około dwugodzinnym biczowaniu wody- zmiana strategii- przenosimy się na południowy brzeg gdzie, jak widzimy woda tak jakby spokojniejsza i wiatr słabszy. I faktycznie- dużo osłoniętej przestrzeni, chociaż miejsca do spinningowania zdecydowanie mniej, zdecydowanie inny charakter dna oraz podwodnej roślinności- rozdzieliliśmy się, koledzy udali się w kierunku południowym, ja za nimi lecz z zamiarem penetracji przybrzeżnej płycizny, nieliczne przerwy pomiędzy drzewami wyglądały zachęcająco, może paprochy okoniowe- wbrew porze roku- przyniosą efekty? Brzeg praktycznie bezludny nie licząc amatora szczupaka który wytrwale pilnował swoich żywcówek oraz chłopaka, tak na oko dwunastolatka który z niepozornym spinningiem zaciekle przedzierał się przez nadbrzeżne chaszcze aby dotrzeć do wody i upolować swoją zdobycz. Chwilę porozmawiałem ze smykiem- nieczęsto zdarza się taki małolat o tej porze roku sam na rybach. Jak się okazało rodzice wyrazili zgodę na samodzielną wyprawę tym bardziej, że mieszkał niedaleko. Minęło może pół godziny, koledzy minęli mnie wracając do samochodu, niestety bez wyników. Pora i na mnie. Wracając widzę, że wcześniej poznany dwunastolatek coś tam majstruje przy zestawie- gdy mnie spostrzegł pochwalił się swoją zdobyczą- około 25 cm okonek, pięknie wybarwiony, dwa kolejne spięte… Nutka zazdrości czy też zażenowania- czegoś nie wiem? Głupie uczucie, a ten się jeszcze chwali, że wczoraj przyniósł do domu siedem takich samych. Znajomość łowiska, szczęście, większa wiedza? Trzech dorosłych facetów a efekty żadne, fakt faktem, że łowiska również nie znaliśmy a może powinnyśmy się uczyć od naszych dzieci i wnuków a nie odwrotnie? Ja się poddaję, w tym roku to już pewnie nie będzie czasu ani ochoty na spinning… Jezioro Lusowskie - grudniowy spinning