Józek


W Cybowie, na jeziorze Mąkowarskim miałem swoją górkę, na której zawsze czaiły się dorodne pasiaki. Kiedyś z kolegami z pracy łowiliśmy na ostatnim lodzie. Lód był gruby, popękany, ale niebezpiecznie kruchy, przy brzegach był bardzo cienki, rano można było na niego wejść, gorzej było z powrotem przejść na brzeg. Okonie nie chciały współpracować, nawet na mojej górce, wiec postanowiliśmy przenieść się bliżej brzegu na płotki. Jeden z moich kolegów ,który był z nami umówiony na ryby, nie dojechał, kumple żartowali, że wystraszył się lodu albo za dużo wypił, był dzień po wypłacie. Łowiliśmy plotki, jedna za druga, już mi się znudziły, postanowiłem spróbować połowic jednak okonie.

Odszedłem w stronę górki z podlodówką ,z blaszką na końcu, resztę maneli zostawiłem przy kolegach . Miałem wrócić za godzinę .Minąłem cypel, mojego towarzystwa już nie widziałem, wykułem dziurę pierzchnią i próbuję coś łowić. Nie bardzo mi szło, tym bardziej że moją uwagę zwrócił facet idący zygzakiem po lodzie. Był dosyć daleko, ale wydawał mi się znajomy .Po około piętnastu minutach gość w płaszczu i garniturze pyta się mnie, czy coś bierze. Nie wierzę oczom, Józek pijany, wyciąga z aktówki butelkę wódki i proponuje wypicie kielicha. Okazuje się, że nad ranem wrócił z dancingu, nie zdążył na pociąg, którym mieliśmy razem jechać, zamówił taksówkę i przyjechał ze Stargardu ponad 60 km na ryby. Odmówiłem picia wódki, jemu też z trudem odradziłem, lód był niebezpieczny, a on w takim stanie. Uparł się jednak, żebym wykuł dziurę, on mi pokaże gdzie.

Chciałem zabrać go jak najszybciej do znajomych i zakończyć wędkowanie, ale on się upierał z wykuciem choćby jednej dziury. Wybiłem otwór dla świętego spokoju, Józek się uspokoił, wpuściłem blaszkę na dno i delikatnie podniosłem. Zapaliliśmy po papierosie i nagle poczułem takie szarpnięcie wędką, że papieros wypadł mi z ust. Próbowałem podciągnąć rybę jak najszybciej do góry, ale ta stawiała potężny opór. W myślach widziałem ładnego szczupaka, sieję, albo miętusa w dziurze, ale okazało się, że z otworu wynurzył się pysk pięknego okonia. Po wyciągnięciu go na lód wpuściłem błystkę z powrotem do przerębli, ledwo ją ruszyłem , a już siedział następny okoń, jeszcze większy od poprzedniego.

Trzeciego, chyba największego ,sądząc po oporze jaki stawiał, nie wyciągnąłem, pękła żyłka, a kolega bardzo to przeżywał. Zakończyłem łowienie, ale nie bardzo wiedziałem jak się zabrać z rybami. Zaczepiłem je na kotwiczkę blaszki i ciągnąłem po bardzo śliskim lodzie. Moje płotkowe towarzystwo jak zobaczyło takie okazy od razu chcieli biegnąć w tamto szczęśliwe miejsce, jakoś im to wybiłem z głów ze względu na stan Józka, zwinęliśmy się i udaliśmy na pociąg. Większy okoń ważył 1,85 kg., mniejszy 1,60.


 


4.8
Oceń
(23 głosów)

 

Józek - opinie i komentarze

skomentuj ten artykuł