Kamienna opaska - łowisko boleni.
Piotr Zygmunt (barrakuda81)
2017-09-04
Piękne i gorące lato praktycznie mamy już za sobą. Niby to dopiero początek września ale wystarczy wyjrzeć za okno by uzmysłowić sobie że na upragnione chyba przez wszystkich „babie lato” przyjdzie nam niestety trochę poczekać… Jeszcze zbyt wcześnie żeby uganiać się za szczupakiem, okoniem ,sandaczem. Jeszcze nie teraz, nie teraz! Jesień będzie wystarczająco długa aby się znudzić a póki co z nadzieją i optymizmem śledzę długoterminowe prognozy pogody bo ciepły koniec lata to niemal gwarancja spełnienia wędkarskiego marzenia jakim jest stoczenie zwycięskiego pojedynku z królem wiślanych opasek – nieuchwytnym, dużym boleniem! Ryba której poświęciłem większość czasu tego lata, która sprawiła że każde niemal wolne popołudnie i wieczór spędzałem nad rzeką stała się obsesją… Nie bez powodu. Ci którzy próbowali łowić bolenia z pewnością znają to uczucie – jak to cholernie wciąga, jak uzależnia, jak sprawia że każda inna rzecz schodzi na dalszy plan i przestaje się liczyć. Pokazał się! Obok następny… Byle dorzucić! Może się skusi… Wobler przemyka tuż obok miejsca gdzie zaatakował drapieżnik rozcinając wodę. Potężny rozbryzg na powierzchni i tępy „siadający” ciężar na kiju a po chwili gwałtowny odjazd! Znacie to? Jeśli tak to nie ma czego tłumaczyć… Gratuluję - jesteście uzależnieni!
Porad i artykułów na temat połowu naszego wspaniałego „karpiowatego łososia” jest mnóstwo. Trudno byłoby dołożyć coś nowego bo na ten temat napisano i powiedziano już bardzo wiele ale żadne gadanie nie zastąpi praktyki. To ryba która potrafi nauczyć pokory, jest diabelnie spostrzegawcza i może doprowadzić wędkarza do szewskiej pasji. Każdy kto łowi bolenie zna „ten ból” z pewnością z autopsji… Jest w tym jakiś urok bo jak smakowałby sukces który przyszedł zbyt łatwo? Czy jego wymiar nie zdewaluowałby się w naszych oczach?
Wiślana opaska – idealny poligon.
Bardzo wiele jest opracowań na temat polowania na Rapę na główkach, ostrogach ale zdecydowanie mniej osób podejmuje temat opasek czy dzikich burt które są miejscami trudniejszymi dla wędkarza ale kto wie czy nie bardziej zasobnymi. Łowić bolenie na opaskach uczyłem się długo i wciąż się uczę. Obserwuję zachowania ryb, ich reakcje na przynęty, sposób podania i prowadzenia w danych warunkach. To było konieczne ponieważ typowych główek na moim odcinku Wisły po prostu nie ma. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć że nie żałuję bo czas poświęcony na poznanie łowisk nie był czasem straconym. Wiele wyjazdów zakończonych „na zero” w końcu zaowocowało sukcesami. Ryby łowiłem coraz bardziej regularnie i w sposób powtarzalny. Nie były to może potwory ale każda ryba cieszy. Najczęstszym łupem padają tu bolenie w przedziale 55 - 65 cm czyli standard. Tych ryb jest naprawdę dużo i potrafią już dać wędkarzowi niemało satysfakcji – zapewniam! Większe oczywiście są … W tym sezonie miałem zaszczyt trzy razy przegrać z rybami które byłyby ukoronowaniem moich starań. Raz zawiodła mocna jak sto diabłów kotwica chyba VMC w Thrillu ( nie sądziłem że boleń da radę to rozgiąć! ), raz ryba się zwyczajnie wypięła a w kolejnym przypadku również spadła po wyciągnięciu kilkudziesięciu metrów linki na kiju wygiętym chyba razem z korkiem rękojeści… Może gdybym zabrał „pięćdziesiątkę” z plecionką finał byłby inny? Można tylko gdybać. Z drugiej strony to łowienie nie może być toporne…
Zasady walki
Warunkiem zacięcia bolenia jest jego zaskoczenie. Ten truizm powtarzany jak mantra przez wielu wędkarzy traktowany jest z przymrużeniem oka. To wielki błąd. Owszem, zdarza się że ryba walnie pod nogami gdy stoimy jak „świeca” w ogóle się nie kryjąc ale z takim podejściem nie wróżyłbym nikomu regularnych sukcesów. Warunkiem bezapelacyjnie numer jeden powodzenia polowania na opasce jest bycie niewidzialnym. Zwłaszcza na niżówce gdy odsłonięte kamienie umocnień tworzą ciągnącą się przez setki metrów „plażę”. Nie ma tu zbyt wielu opcji ukrycia i kamuflażu ale wystarczy poruszać się powoli, jak leniwiec na drzewie – bez gwałtownych ruchów i tuż przy ziemi! Ja przemieszczam się najczęściej kilka metrów od krawędzi wody przyklejony do nawisu traw ponad kamieniami. W połączeniu z maskującym kolorem ubrania daje to dobre efekty. Łowić najlepiej w pozycji kucznej ale to bardzo niewygodne więc polecam maleńki składany stołeczek. Ja zamiast tego wykorzystałem kamienie opaski i ułożyłem sobie co kilkadziesiąt metrów prowizoryczne „taborety” między którymi przemieszczam się. Jeśli z kamieni wyrastają jakieś badyla, nad głową wiszą gałęzie krzaków to warto je wykorzystać. Jednym słowem wszystko w czym możemy się schować jest naszą bronią. Jak najmniej zbędnych ruchów! Ryby często atakują tuż pod nogami bo na głębokiej opasce drobnica niemal wyłazi na brzeg. Każda wyrwa w brzegu, zatoczka jest potencjalnym „hot spotem”. Tu gdzie łowię najczęściej już przy brzegu woda sięga paru metrów i mocno ciągnie a bolenie atakują nieraz dosłownie pół metra od kamieni. Precyzyjne podanie przynęty na odległość kilkudziesięciu metrów kiedy wieje choćby lekki wiatr jest bardzo trudne i bywa bolesne dla naszych woblerów. Nie zliczę ile razy moja przynęta spadała z łoskotem na głazy rykoszetując… To się potrafi odbić na kieszeni . Taką próbę wytrzymuje jednak mój wiślany numer jeden czyli sławny Thrill od Salmo. Moje „dreszczyki” są niezniszczalne – wielki plus dla producenta za pancerny lakier. Wracając do tematu precyzyjna prezentacja woblera tuż przy kamieniach to warunek sukcesu. Nie ważne czy ściągamy wabik z prądem czy pod prąd. Byleby nie rzucać rybie prosto na głowę ale przerzucić natychmiast miejsce ataku bo za 10 sekund już jej tam nie będzie. Nie każda przynęta się do tego nada ale ta którą opisałem powyżej doskonale się sprawdzi. Gdy ryby są aktywne i widać to po ich atakach tylko takie prowadzenie przynosi brania. Wszelkie ściąganie kilka metrów od brzegu nie wzbudza ich zainteresowania bowiem wyłuskują wszystko to co w panice ucieka wzdłuż brzegu lub wciska się między kamienie. Kiedy ataki ustają należy przynętę podać nieco głębiej i dalej od brzegu. Rapy są w pogotowiu i nie przepuszczą zbłąkanej rybce. Rzuty w poprzek nurtu sprawdzają mi się tylko tam gdzie przy-opaskowa rynna graniczy z przykosą wzdłużną. To dlatego że środek rynny jest głęboki ale przy spadzie przykosy boleń także lubi się przyczaić i czasem wystrzeli… Problem pojawia się w bezwietrzny zmierzch kiedy po ciepłym dniu nie ma żadnego ruchu na wodzie. „Moje” opaskowe bolenie zmieniają strategię wraz z zachodem słońca. Nazywam to „porą leniwca”. Uklejki odchodzą od brzegu żeby wyłapywać rojące się teraz owady a rapy to wykorzystują… Podpływają od dołu po cichu i zasysają spokojnie niczego nieświadomą drobnicę. Są wtedy bardzo trudne do złowienia. Już nie ganiają jak rekiny wzdłuż kamiennej opaski, teraz spokojnie ucztują kilka lub kilkanaście metrów od brzegu. Łowienie „ekspresem” jest nieefektywne bo drapieżniki choć są i żerują tu w dużej liczbie ignorują szybko przemykającą przynętę .Polują na upatrzoną, stojącą przy powierzchni i zajętą zbieraniem robactwa rybkę. Wszelka nienaturalność w przynęcie prowadzonej powoli na wysoko uniesionym kiju jest natychmiast zauważana. Nie działa nawet popper choć jego użycie w nurcie jest trudne to przy odrobinie praktyki da się naśladować uklejkę zbierająca muchy. Niestety nawet mój ulubiony Skitter Pop Rapali w takiej sytuacji jest bezradny że o klasycznych woblerach już nie wspomnę a szkoda bo właśnie teraz pokazują się bolenie tak duże że odgłosy ich ataków można śmiało pomylić z żerującym sumem… Pozostaje odpuścić lub czekać na noc.
Słów kilka o sprzęcie…
Przygotowanie sprzętowe to rzecz indywidualnych preferencji, zasobności kieszeni i fantazji. Nie warto jednak przesadzać z mocą sprzętu. Osobiście używam najczęściej blisko trzymetrowego kija ( poczciwy Diaflex od Robinsona ) o cw. w przedziale 7 – 22 gram zamiennie z mocniejszym kijem „do 30 gram”. Kołowrotek z dużym przełożeniem w rozmiarze 4000 i żyłka 0.20 lub 0.22 mm. Nie stosuję plecionek do łowienia boleni. Po pierwsze za dużo tu ostrych kamieni a po drugie wynika to z moich preferencji. Co do przynęt preferuję woblery. Każdy ma swoje ulubione a o moich napisałem powyżej. Warto wspomnieć o „Spiricie” A. Lipińskiego czy o „Sniperze” z oferty Hegemona. To także świetne przynęty. Należy pamiętać o wyregulowaniu hamulca tak by oddawał linkę z odpowiednią siłą bo jeśli rapa uderzy pod nogami na „krótkim dyszlu” musimy przyjąć ta siłę. Zacięcie na ogół nie jest konieczne bo ryba zapina się sama czego warunkiem są perfekcyjnie ostre kotwice.
Podsumowując opaskowe bolenie to nie ryby dla każdego. Nie dlatego że są wybitnie trudne do złowienia ale zwyczajnie nie każdy będzie gotowy na poświęcenie im czasu, zaangażowania. To ryby które potrafią się uczyć i czasem tylko odprowadzają przynętę nie atakując być może przez bolesne wspomnienie ostrej kotwiczki. Wymagają od wędkarza czegoś więcej niż rzucania i zwijania. To jest wojna! Wojna nerwów. To podchodzenie i tropienie przeciwnika nieraz na kolanach w błocie lub z drętwiejącymi nogami od ciągłego poruszania się „w parterze”. Każdy hałas , każdy błąd to porażka. Serce wali jak młot parowy kiedy zjawiają się przy brzegu. Niczym orki atakujące uchatki u wybrzeży Patagonii w mikroskali… Jeden celny rzut, perfekcyjne prowadzenie tuż przy kamieniach i być może kij za chwilę wygnie się „w cyrylicę”! W silnym nurcie każda walka jest trudniejsza. Pamiętam hol ryby siedemdziesięciocentymetrowej który trwał dobre dziesięć minut a przecież nie był to żaden okaz! One mają parę i duszę prawdziwego wojownika. Doceni to każdy kto podejmie trud pokonania opaskowego bolenia. Do takiej ryby nabiera się szacunku nawet jeśli nie jest okazem swego rodzaju. Najlepiej dać temu wyraz obdarowując przebiegłego przeciwnika wolnością po emocjonującym holu. Będzie po co tu wracać, znowu się uczyć żeby nadążyć za srebrną torpedą która jest i oby na zawsze pozostała symbolem naszych wspaniałych wielkich rzek.