Kapryśny lin
Maciej Sobecki (xerinus)
2013-01-17
W końcu budzik zadzwonił. Szybka pobudka, poranna kawa, pakowanie i nadeszła 4.00. Jestem u wujka, biorę wędki i zanętę. Właśnie, co tam mój wujek pomieszał. Więc tak, zawsze bierze zanętę karaś , lin, dodaje otręby, kaszkę kukurydzianą, pszenicę, pęczak, śrutę kukurydzianą. Tak napakowany wyruszam moim rowerem na łachy Wiślane. Około godz. 5.00 jestem na łowisku. Wybieram sobie miejsce niedaleko trzcin, z rozsądnym odstępem od siedzącego już znajomego pana Zdzisława. Dodaję do zanęty trochę kukurydzy i wrzucam pierwsze kule. Zakładam na jedną wędkę kukurydzę, na drugą czerwonego robaka i czekam na upragniony odjazd spławika. Godzina 7.00 pan Zdzisław holuje pierwszego lina.Ja po niedługim czasie urywam dwa haki i pożyczam od znajomego.
Jak brań nie było , tak nie ma. Mówię do pana Zdzisława:
- I co jeden i koniec?
- No jeden się trafił i cisza.
- A na co wziął?
- Na stare mady. Takie wpół czarne.
- No ja też mam stare , spróbuję.
Zakładam dwie stare mady i trzecią ściskam, tak, żeby wypływał sok. Po około dziesięciu minutach , widzę jak spławik odjeżdża. Jeszcze chwilkę, połknij i cięcie. Wędka bardzo dobrze zamortyzowała mocne zacięcie i siedzi, muruje do dna, próbuje go zatrzymać przed zaczepami, spiął się. Nie mogłem go odciągnąć.
- Panie Zdzisławie, rzeczywiście te stare masy działają, a na kukurydzę, ani na robaki nie chciał
- No widzisz, trzeba próbować, tylko zawsze musisz tą jedną zdusić
- Szkoda tylko, że się spiął
- No szkoda
Zakładam następną porcję mad i zarzucam wędkę w bliźniacze miejsce. Po niedługim czas odjazd spławika i mocne zacięcie. Ten jest większy. Muszę cię mieć. Kołowrotek gra piękną melodię, która nagle przerodziła się w strzał. Nowa żyłka 0,18 nie wytrzymała.
-Spiął się, ale ten był duży
- Mi też parę dużych tu już poszło
W międzyczasie pan Zdzisław holuje na brzeg drugiego i trzeciego Lina. Ma on miejsce, w którym nie ma tych wszystkich zaczepów. Do trzech razy sztuka. Zarzucam wędkę w to samo miejsce i czekam. Po około piętnastu minutach spławik majestatycznym tempem odjeżdża. Pewnie zacinam i siedzi. Kołowrotek znowu gra piękną symfonię, tym razem wiem jak go odprowadzić. Muruje do dna, ale sprawnie pompuję go na powierzchnię, już jest mój, podbierak do ręki i jeszcze jeden odjazd. Kieruje się w zaczepy, czuję ze go tracę, przytrzymuję go i ustępuje. Ściągam go pod brzeg i wyślizgiem ląduje na brzegu. Co za radość, nie za duży, ale cieszy oko. W końcu złowiłem upragnionego Lina.
Więcej brań nie było. Składam sprzęt i pełen euforii wracam z pięknej nadwiślanej scenerii do domu. Cała rodzina szczęśliwa, wujek gratuluje mi pięknego połowu.
Jak widać nie zawsze Lin bierze , na to co zostało napisane w podręcznikach itd. W wędkarstwie trzeba kierować się zasadą, według której: nie ma żadnych zasad. Stare mady, które zawsze wywalałem, okazały się fenomenalną przynętą na Lina. Za rok, spróbuję tego sposobu jeszcze raz.