Karaś w kwietniowe popołudnie
Krzysztof Przybysz (przybysz3020)
2010-04-08
NIE ! to dzwonił mój kuzyn z pytaniem dosłownie wam zacytuje ,, Idziemy dziś gdzieś na rybki '. Ja od razu jak miałem już towarzysza do wędkowania powiedziałem, że ok. za 15 minut jesteś u mnie w domu, obgadamy co i jak. No i ok kuzyn przyszedł i co dalej? Myślimy we dwóch gdzie tu można fajnie połowić, mówię do niego ,, Słuchaj może pójdziemy na michę ? ' Od razu się zgodził. Micha to nasze pobliskie stawy, a tam jest lekka płycizna, gdzie grunt nie przekracza 70 cm, a ryby są naprawdę fajne. Teraz szybko skąd nabierać robaków ? Poszliśmy szybko do sąsiada, który za domem ma gnojownik i nakopaliśmy sobie cały słoik czerwonych robaków, teraz tylko się spakować i można maszerować na ryby.
Wyszliśmy z domu, szliśmy pieszo, ponieważ stawy są nie daleko jakieś 3 km w jedną stronę więc to nie tak źle. Zanim jednak doszliśmy w nasze miejsce połowów spotkała nas jeszcze jedna przeszkoda, kanałek inny z kolei, ale dość głęboki i trudny do pokonania ja odwiedzając już kilka krotnie to miejsce znam i wiem jak przejść. Daliśmy rade po wypłyceniu przejść na drugą stronę , ok teraz tylko 100 m do przejścia i można łowić. Wybrałem naszą najlepszą miejscówkę koło betonowych schodów każdy z nas łowił na jedną wędkę, więc ja wybrałem prawą stronę schodów, a Kuba wybrał lewą stronę schodów.
Powoli się rozwijamy, robaczki na haczyku i zestawy wylądowały w wodzie. No i niestety od godziny 15:45 spławiki jak stały tak , stały, ani jednego drgnięcia, nic, zero kompletnie. Już się martwiłem, że to koniec naszej wyprawy , a jeszcze zaczęło mi burczeć w brzuchu bo nie zdążyłem zjeść obiadu, ale na szczęście kuzyn zabrał naleśniki z serem. No to się najadłem, teraz nie przeszkadzało mi już nic prócz wiatru, który wiał najpierw mocno lecz z zbiegiem czasu się uspokajał, no i w końcu dobiła godzina 18:30. Od godziny 15:45 do godziny 18:30 zero brań żadnej reakcji ryb na przynętę, dosłownie była to jedna wielka katastrofa. Ale patrze spławik kuzyna lekko się przy topił, więc mu mówię, że ma uważać, bo ma branie no i miałem rację. Pierwsza płotka dnia byliśmy uradowani, ponieważ to była nasza honorowa ryba, która zaraz po zdjęciu została wypuszczona do wody. Na następne branie nie trzeba było czekać 5 minut teraz jednak to był mój spławik, branie było szybkie i konkretne. Był to mój pierwszy drapieżnik roku 2010 OKOŃ pięknie ubarwiony okonek, który dostał buziaka i został uwieczniony na zdjęciu i powędrował z powrotem do wody.
Dobiegała godzina 19:30 mówię do kuzyna, że czas raczej się zbierać, bo nie ma większego sensu siedzieć, a po ciemku iść następne 3 km do domu, więc zostawiliśmy nasze zestawy w wodzie, a sami zaczęliśmy się pakować. Wszystko pięknie, aż ku mojemu zdziwieniu moja wędka zaczęła przechylać się na lewą stronę. Patrzę na wodę, spławika nie ma, wiedziałem że ryba jest już na haku, lekkie zacięcie dla pewności i hol pięknego srebrnego karasia, który to był już ostatnią złowioną i uwolnioną rybą tego dnia. Postanowiłem już złożyć wędkę i spokojnie się spakować kuzyn też złożył swoje wędzisko i tak koło godziny 19:50 ruszyliśmy do domu. Po drodze rozmawialiśmy sobie o dniu jutrzejszym czy też sobie urządzimy taki wypadzik, bo nic w domu do roboty nie ma, a po południu można się przejść, bo to w końcu weekend się zaczyna, więc można sobie pójść na rybki.
Dlatego myślę, że jutro w sobotę i w niedziele też uda nam się coś złowić, oczywiście uwiecznię to na zdjęciu. Mam nadzieje, że będzie to już karaś dwa razy taki duży jak ten, a hol będzie pełen emocji. Ten wypad mogę zaliczyć do udanych, bo efekt końcowy był zadowalający - 2 płotki 1 karaś i 1 okoń i to pierwszy okoń w moim sezonie 2010. Czekam teraz na maj, aby złowić pierwszego w sezonie szczupaka, a w tygodniu nadal będę chodził nad nasze stawy, by pisać dla Was nowe artykuły.
Pozdrawiam