Karasiowy sezon
Tomek Franek (sajanin7)
2011-01-13
Jeziorko Górzno (Górznickie) jest niewielkie, ale o dużej presji wędkarskiej. Powierzchnia zwierciadła wynosi 24, 5 ha, Głębokość średnia: 3, 1 m. W sezonie jest tu kąpielisko strzeżone. Położone dosyć malowniczo w lasku. Od strony południowej gdzie znajduje się Sanatorium dla dzieci MSWiA jest duży spad z sporymi wąwozami, które wyrzeźbiła woda spływająca z pobliskich pól. Wtedy to jeszcze znałem te piękne karasie z opowieści miejscowych, więc żeby niczego nie przegapić to było wiele tygodni wyczekiwania. Już pod koniec lutego meldowałem się na wodzie, bo jak każdy pamięta zimę mieliśmy w owym roku bardzo przyjazną dla nas wędkarzy.
Starałem się wykorzystywać każdy wolny marcowy słoneczny dzień, różne miejsca przeważnie blisko jeszcze suchych szeleszczących, zeszłorocznych trzcin, najlepiej w osłoniętych od wiatru zatoczkach. Czasem łowiłem z marszu, czasem po kilku dniach nęcenia dotowaną kukurydzą, pszenicą, zanętą własnej roboty. Ale „tylko” spora płoć się zdarzała czasami jakiś większy krąpik i leszczyk. „Tylko”, bo jak na początek marca to każdą rybą się cieszyłem. Dodam, że jako pierwszy chyba zacząłem łowić, bo przez kilka moich wypadów to z wędką nikogo nie widziałem....., ale za to ludzi, którzy na zwiady przyjeżdżali i ciągle tylko te pytanie...”Panie, a bierze już coś” ( w domyśle chodziło prawie wszystkim o karasie!!) Takich to miałem ze 4 dziennie. Sytuacja tak trwała aż do początku kwietnia wtedy jezioro przypominało ciszę przed burzą! Pojawiało się coraz więcej wędkarzy, ale to i tak tylko garstka tego, co było 2 tygodnie później. I wreszcie w ostatnią niedzielę marca pojechałem po obiedzie z moją (wtedy jeszcze) dziewczyną dziś już żoną na mały rekreacyjny odpoczynek przy kiju oczywiście. Słoneczko już ładnie grzało, więc urobiłem trochę zanęty i rozwinąłem bata. Ponieważ nie byłem sam wybrałem na miejscówkę główny pomost na plaży i zanęciłem w pograniczu starych trzcin, które są bardzo blisko. Miałem zamiar poćwiczyć z karpikami, które tu wpuścili ubiegłej jesieni. I tak też było już 15 min po zarzuceniu miałem pierwsze golce po 34, 36, 37 cm, które po dosyć spokojnej walce wracały całe i zdrowe do wody. Postanowiłem zmienić przynętę z kukurydzy na 3 białe robaki i rzuciłem. Już po chwili spławik delikatnie się przynurza i spokojnie odjeżdża pod wodę, zacinam!! i jest coś, ale nie karp… ryba idzie przy dnie na metrowej wodzie. Bardzo mocno walczy i zawraca. Już w duszy mam nadzieje, że to on, pierwszy zwiastun „sezonu”. I jak się ucieszyłem, gdy przy powierzchni zobaczyłem lśniącego w słońcu karasia. Moja dziewczyna sprawnym delikatnym ruchem podebrała go, bo dobrze wiedziała jak ja na niego czekałem!! Seria zdjęć pomiary i tradycyjnie pierwsza ryba do wody. I w tym momencie usłyszałem, jak że kochany głos mojej podekscytowanej Irminy...”Zaczęło się” i od tego momentu już dochodziły mnie informacje o łapanych karasiach. Rozchodziła się ona szybciej niż kulisy M-Jak miłość..;-) Karasie grupowały się w kilku miejscach i właśnie tam robiły się kolejki żeby je połowić! Już po tygodniu żeby znaleźć dobre miejsce to trzeba było nawet dzień wcześniej wieczorem już stać, aby nikt się nie wepchnął, co często „czynili poławiacze mięsa” Nie jedną nieprzespaną zimną noc z przymrozkami nad ranem spędziłem z Irminą na brzegu, aby tylko wybronić miejsce. Ona pilnowała w samochodzie, bo powiem szczerze, że różne rzeczy tam się wyrabiały, więc miałem trochę obawy o zazdrosnych miejscowych. Podczas tych obfitych połowów, a łowiłem nawet do 20 karasi od 0,5 do 1,7 kg!! Sprawdzała się najlepiej metoda gruntowa, koszyczek lub sprężyna z białym czerwonym robakiem i kukurydzą. Na spławik oczywiście też można było połowić, ale z mocną odległościówką. Podczas zasiadek spotkałem niespodziewanie swojego kolegę Adama z pobliskiej miejscowości Świerczyny, który podobnie jak ja fascynuje się wyrośniętymi karasiami. Wcześniej poznaliśmy się na stawach w niedalekiej miejscowości Garzyn gdzie karasie do 0,5 kg wydawały mam się wtedy jeszcze ogromne. Ucieszeni tym spotkaniem wspólnie zaczęliśmy organizować wyprawy. Co pozwoliło nam częściej zdobyć łowisko. I nie ważne czy na spławik, czy koszyczek albo też sprężyna, ważne żeby był biały z czerwonym lub kukurydzą na haczyku i blisko trzcin. Dodam, że tylko w miejscach gdzie się grupowały!!
Taki sezon niestety trwa ok. 3-4 tygodni potem duże karasie przepadają i tylko czasem się słyszy o jakieś złapanej sztuce. Gdy już tak się stało i karasie przestawały brać postanowiłem się przenieść na mój ukryty i niedostępny z brzegu pomościk gdzie miałem całkowity spokój i nikt tam mnie już nie niepokoił. A byłem już dobrze wymęczony tymi nocnymi czuwaniami. Miałem teraz tylko już ochotę na ciche spokojne wędkowanie i eksperymentowanie. Postanowiłem też poeksperymentować i tym razem przygotowałem zestawy spławikowe. Ponęciłem tradycyjnie kilka dni gotowanymi ziarnami kukurydzy, pszenicy, grochu i zanętą własnej produkcji z krojonymi czerwonymi robakami. Doświadczony zachowaniem tych ryb zanęciłem 2 miejsca 1 na pograniczu trzcin, drugie kilkanaście metrów w głąb jeziora. Zasiadkę zacząłem tuż przed wschodem słońca zestawy poleciały do wody i łyk kawy z termosu i wygodnie rozsiadłem się na pomoście. Mogłem się spokojnie rozkoszować budzącą się wiosenną przyrodą. Fascynujące tańce perkozów umilały mi czas. Z dala tylko dochodziły mnie głosy niezadowolenia tłoczących się na brzegach wędkarzy, którzy to z kwitkiem odchodzili z wody, bo niestety sezon karasiowy się już zakończył. U mnie na spławiczkach trochę się działo to raz spora płoć, krąp, leszcze piękne okazy wzdręgi. Nawet się karpik trafił z jeziora. Przy trzcinie sama drobnica. Pewnie spowodowane to, że woda już opadła. Ogólnie to udana zasiadka teście się ucieszą z połowu zresztą cała rodzina to amatorzy ryb. Zaraz po ładnym karpiu miałem kolejne branie, bardzo delikatne skubania, małe przynurzenie i powolny odjazd. Pewien, że to karp zacinam i napotykam na spory opór ostre zwroty. Kołowrotek pięknie zagrał aż para perkozów przerwała rytuał godowy, aby popatrzeć.Ryba zaczęła pikować, szamot w wodzie straszny. Zawróciło to uwagę innych, którzy dotychczas nie zdawali sobie sprawy z mojej obecności. Po kilkunastu minutach delikatnego holu (żyłka główna 14) podbieram pięknego „złotego dla mnie ” karasia. Już wiem, że jest to moja rekordowa ryba!!! Ważył 2,74 kg i mierzył 48 cm. Jak że pięknie się dla mnie zakończył ten sezon.
Teraz, gdy jeszcze styczniowy mróz ostro trzyma i pojawiają się pierwsze odwilże już się znowu przygotowuje do kolejnego sezonu. Co rusz sięgam pamięciom wstecz lub zdzwaniam się z Adamem i analizujemy to raz jeszcze, aby i w tym roku móc poczuć ten pierwszy „opór po zacięciu”, który będzie zwiastunem kolejnego sezonu karasiowego na naszych pobliskich jeziorach, w których to sezon na te piękne waleczne ryby zwieńczy nam zimowe przygotowania, analizy i wyczekiwanie.
Takich sezonów z ulubionymi rybami wam życzę, oby trwały jak najdłużej. Dodam jeszcze, że pozostały czas też się za karasiami uganiam, ale to już inna historia z karasiem w tle...