Szczęśliwa zatoka - zdjęcia, foto - 2 zdjęć
Dzień, 29 lipiec 2020 na długo pozostanie w mojej pamięci. Nawet nie spodziewałem się, że będzie to moja zasiadka życia. Parę dni wcześniej poprzedzający wyjazd wykonałem kilka telefonów do kolegów z Carppabu, którzy od paru dni byli już na łowisku. Kolega Janusz poinformował mnie, że właśnie wrócił z ryb „bez piku i zero brań”. Jakiś leszczyk, lub linek jednym słowem całkowite bezrybie. Arek, mój kumpel od naszych karpiowych łowów, usilnie namawia mnie na wyjazd: a nóż coś się wydarzy”, zagaduje. Na rybach nie byłem ponad dwa lata – sprawy rodzinne mnie zatrzymywały.
Umawiamy się na 27 lipca, poniedziałek o 8 rano. Przyjeżdża po mnie, pomimo wcześniejszych upałów 30oC. Od rana Pada deszcz, mglisto, niemiło – nie nastraja mnie to optymistycznie. Pakujemy do samochodu moje manele karpiowe. Mimo pogody pod psem, wyjeżdżamy bo przecież już dwa lata nie byłem na rybach. Droga mija nam szybko na rozmowie o karpiach i łowiskach. Na miejscu jesteśmy już po godzinie 10. Cały czas pada deszcz. Idziemy przywitać się z kolegami, którzy są na łowisku. Podczas rozmowy miny nam rzedną, bo od kilku dni nie ma brań. Wszechobecny upał też nie pomaga.
W planie mieliśmy łowić na stanowisku nr 1 ale jest zajęte więc wybieram 7. Idziemy do samochodu i rozmawiamy o niedoli karpiarza. Koło południa wreszcie przestaje padać. Wynosimy z auta nasze klamoty. Stawiamy namioty i resztę sprzętu. Parzę kawę – dziś smakuje wybornie. Omawiamy taktykę łowienia: Arek decyduje się łowić na otwartej wodzie w odległości 100m a ja będę obławiał zatokę po prawej stronie odległą 40 m na spadzie. Wszystko ustalone i pogoda się poprawia, wychodzi słońce co automatycznie poprawia mój humor! Arek stawia markera a ja wsypuję do wiaderka kukurydzę, konopie, pelett i dosypuję orzecha tygrysiego. Tak mieszając karpiowe papu zastanawiam się czy menu przypadnie rybką do smaku. Zanęcam zatokę na środek i wzdłuż trzcin na obszarze 20m. Wreszcie przyszedł czas na zestawy. Jedną wędkę stawiam metr prze wejściem do zatoki, na spadzie, a na włos zakładam orzech tygrysi plus pływającą kukurydzę. Pierwszy zestaw gotowy! Na drugi zakładam dwa orzechy plus pływająca kukurydza, zestaw krytycznie wybalansowany. Kładę go wzdłuż trzcin w odległości 4m od pierwszej wędki. Włączam sygnalizatory i siadamy pod parasole bo upał co raz większy. Międzyczasie przyjeżdża kolega Janusz i rozpoczyna się rozmowa o naszej dzisiejszej taktyce łowienia. Trochę narzekania na upał bo jak nie komentować tych 30st. Do wieczora nic się nie dzieje, noc mija szybko i bez piku. Rano kolejna kawa i z kubkiem w ręku obserwuje zatokę. Widzę oznaki żerowania ryb, pochylają się trzciny, woda wiruje a bomble wydobywające się z dna przyśpieszają moje bicie serca.
Kolega obok komentuje, że jest dobrze i ryby żerują. Świt, kubek gorącej kawy i widok żerujących ryb – to mój zestaw marzeń na karpiowaniu. Wędki milczą ale to jeszcze nie problem. Koło południa na prawej wędce melduje się prawie kilogramowy lin – jest dobrze jak na ten upał i bezrybie. Podczas późnego obiadu mam branie. Podniesienie wędki i czuje opór. Jakoś dziwnie walczy a pod brzegiem widzę ślicznego, złotego leszcza, podbierak i na matę. Jest piękny! Szybkie wypięcie i w dobrej kondycji odpływa. Nie jest jednak dane mi dokończyć obiadu bo po paru minutach mam następne branie i wiem, że mam następnego leszcza. To lustrzane odbicie pierwszego. Do popołudnia dołowiłem jeszcze kilka dużych leszczy i około 5 kg karpia. Późnym popołudniem zastanawiam się czy donęcić zatokę. Przygotowując zanętę słyszę głos kolegi, że skoro mam w łowisku duże leszcze to w nocy może być ciekawie, a i ja mam taką nadzieję. Mija wieczór i noc. O świcie postanawiam donęcić samymi orzechami. Czuję, że ten dzień też będzie upalny. Na wodzie sama drobnica a i ona znika z czasem. Mija poranek i trzeba nam się schować do cienia – chociaż pod pod parasolami też „Sahara”. Popołudnie mija leniwie. Naglę słyszę: „Marek masz branie”. Dobiegam do wędki, podnoszę i siedzi. Czuję, że to coś dużego. Na dzień dobry wyciąga grubo ponad 100m żyłki i płynie wzdłuż trzcin, hamulec gra najpiękniejszą melodię a ja nie mogę nic zrobić. Wędka wygięta do granic możliwości i nagle odbija na otwartą wodę. Czuję uderzenia na kiju i muruje do dna. Proszę niebosa oby się nie wypięła. Pot mnie oblewa, ale czuję, ze powoli ryba słabnie i nie robi już długich odjazdów. Próbuję delikatnie podnieść ją do powierzchni ale nic z tego, dalej muruje do dna. Trwa to wieczność a ręce powoli odmawiają posłuszeństwa Nie zauważyłem nawet, że kilku kolegów już mam za plecami. Słyszę głos Grześka: „Marek, spokojnie, jest już słaby i z pewnością ma dwójkę z przodu”. Myślę sobie oby teraz w ostatniej fazie holu nie popełnić żadnego błędu. Nagle pod powierzchnią pokazuje się olbrzym – to karp! Podbierak już w wodzie, zaczynam powoli go wprowadzać do niego i jest!!! Uf, całe powietrze zeszło ze mnie. Szybka wypinka z haka i na matę. Koledzy polewają karpia wodą. Następuje ważenie. Waga wskazuje 27,50 kg. Kilka szybkich fotek, „buzi i do wody”. Koledzy gratulują okazu a do mnie nie dociera nic, kompletnie nic. Wydaje mi się, że to tylko sen, piękny sen karpiarza. Siadam w w fotelu, zapalam papierosa, biorę kilka łyków kawy. Po chwili, bardzo długiej chwili dociera do mnie, że pobiłem swój rekord życiowy. Magiczne 27,50kg! Pytam Arka, o godzinę. Okazuje się, że 14. Niby ktoś by powiedział to tylko 30min, ale dla mnie jakże szczęśliwych minut.
Oby więcej takich zasiadek i brań to będę najszczęśliwszym karpiarzem na Ziemi. Cóż, pozostaje mi jedynie życzyć i wam drodzy koledzy wędkarze, abyście doświadczyli takich emocji jak ja!
P.S. Arek dzięki za wspaniałe szaszłyki!
Autor tekstu: Marek
skalpel | |
---|---|
a zjadłby takiego szaszłyka.... super wpisik i zapewne emocjonujący wypad nad wodę. Życzę samych sukcesów, wędkarskich jak i smakowych. Pozdrowienia (2020-08-20 12:30) | |
zbych51 | |
Lepszy byłby tytuł szczęśliwa siódemka - gratuluję - ładna sztuka)) (2020-08-21 15:33) | |
hakon | |
fajny wpis dobrze się czyta i gratuluje rybki (2020-08-21 18:13) | |