Kiepski sezon ?
Mirosław Klimczak (Zander51)
2012-10-26
Dopadło mnie całkowite zwątpienie. Ale i Zibi nie łowi sandaczy na swoim Poraju, czyli jest nas co najmniej dwóch rozczarowanych sezonem. Chodzą mi po głowie różne teorie ( nawet spiskowe ), że ktoś, albo coś naszym sandaczom wyrządziło krzywdę. Łyna to rzeka graniczna i ryby mogą się przemieszczać swobodnie. Mogą spłynąć do Ruskich i nie wrócić. Od przystani do granicy mam 6 km wody do łowienia. A potem zaczynają się „Dzikie Pola”…
Od kiedy odkryłem „Eldorado” na pasie granicznym zaczęła się masówka wycieczek naszych wędkarzy i ruskiej „rybałki.”. Ruscy siaty stawiali pod same słupy graniczne, że przy dalszym rzucie moje gumy grzęzły w ich pułapkach. Podpłynąć nie mogłem, by je uwolnić, więc straty moje były spore. Rysio został kiedyś w październikowe popołudnie i widział jak ruscy dwa razy łodzią obracali, bo nie mogli zapakować wszystkich sandaczy na raz… Nawet nie dziwiło mnie to specjalnie, bo dla nich wędkarstwo to abstrakcja. Liczy się tylko sandaczowe mięso i to w dziesiątkach kilogramów. Nikt ich nie kontroluje, nikt ich nie karze…
Zajechałem kiedyś do Komendanta placówki Straży Granicznej i opowiedziałem mu co się tam dzieje. Że w zasadzie kończę sezon, bo skoro nie mogę tam łowić, to łowienie straciło dla mnie sens. Nie jestem już młody chart, co to macha po 10 godzin i wszystkie gumy sprawdzi . Minęły te czasy bezpowrotnie… Dla mnie złowienie sandacza w 30-50 rzutach ( moja dzienna norma ), to od kilku lat szczyt marzeń . Nie trafię, to wracam, bo potem zaczynają się bóle kręgosłupa i łokcia. Nie wierzę już w drapieżniki z Eldorado…
Nie byłem na Łynie chyba z miesiąc. Byłem zajęty trochę remontem w domu, ale przede wszystkim zniechęcenie sezonem nie ciągnęło mnie nad wodę. Miałem wolny dzień i prognoza pogody była obiecująca. Miało nie wiać a to dla mnie najważniejsze, bo łódki prowadzić przy silnym wietrze nie mogę tak jak chcę.
Popłynąłem „po swojemu” , jak dawniej, czyli , by być na granicy jeszcze po ciemku. Cumuję "na oko", bo nic nie widać. Ale przecież łowię tu od 12-tu lat. Znam każdy krzaczek, drzewo i kępę trzcin. Zaraz...jednak czegoś mi tutaj brak w tym krajobrazie. Na wprost słupka granicznego stało drzewo. Znam je dobrze, bo kilka moich ozdób tam wisiało. A i szczytówkę raz połamałem siłując się jak idiota zamiast ciągnąć za plecionkę. Na tym drzewie przybity był trójkąt ostrzegawczy ( polski znak drogowy). Jeżeli ktoś go przekroczył, to odzywał się czerwony telefon u komendanta w Kętrzynie...
Nie bardzo wiem jak precyzyjnie rzucić, gdy tego drzewa nie widzę. Setki rzutów po ciemku i gumy spadały tam gdzie trzeba, czyli tuż za pasem trzcin. A tu lipa... Oki, będę rzucał ostrożnie póki się nie rozjaśni. Ale czym rzucać ? Wszystkie łowne gumy w tym sezonie są do dupy przecież. Chwila... mam przecież trzy Jankesy od p. Czesi. Prosiłem o nr 6 a zamówiła numer 4. Zakochana w tym wieku ? Ale Jankes ma to coś , co mają Mannsy, czyli charakterystyczną pracę ogonka. No i sumowi spodobał się rozmiar nr 6. Jeszcze na czwórki nie łowiłem, jeszcze się nie rozczarowałem, bo nie miałem okazji. To ich debiut...
Zbroję bialutkiego Jankesa główką 15 g. Tu 5-6 metrów i uciąg średni. Pierwszy rzut delikatny i guma spada prosto w rynnę. Szoruję po dnie, ale bez efektu. Zdecydowanie rzut za krótki. Muszę trafić za oczerety i podbiciami sprowadzać ją po stoku. Raz , dwa , trzy i...guma nie opada. Tnę instynktownie. Jaxon Prestige wygina się w końcu. Zapomniałem jak pracuje mój ulubiony kij. Co za widok...
Ryba idzie spokojnie przy dnie. Na 100 % niezły sandacz. Luzuję hamulec prawie do zera. Kciukiem blokuję szpulę. Nie wiem jak jest zapięty. Pod burtą łodzi szarpie się ostatni raz często schodząc z haka. Ale nie tym razem ... W czwartym rzucie prowadzę Jankesa przy powalonym drzewie. Jest już płaska rynna i tylko w tym miejscu może być atak. I jest...
Spływam pod brzeg za tablicę z napisem Granica Państwa. Teraz to mnie mogą... Czuję dziwną lekkość. Łokieć mnie nie boli, ani kręgosłup nie dokucza. Czyżby to tak krótko wszystko trwało ? Uśmiecham się do siebie. Trzeci raz w tym roku chyba. Pierwszy uśmiech był jak złowiłem na Heniowej wodzie szczupaka dla jego żony. Pierwszy raz tam byłem i szczupaczek 2,60 kg. Drugi raz przy życiowej rybie, czyli sumie. No i dzisiaj...
Rozwidniło się wyraźnie, ale dla mnie to już koniec łowienia. Korci mnie pomachać jeszcze, ale nie będę kaleczył ryb dla zabawy. Zobaczę, czy są grzybki...
Oczywiście moja stara Nokia padła i nie mam czym zrobić fotek. Kiedyś głowy bym sobie nie zawracał fotkami,ale teraz inne czasy. Kto ma fotki z rybami to wielki wędkarz. Innym się nie wierzy. I młodzi nie mogą pojąć, że 10-15 lat temu nie było aparatów cyfrowych, telefonów z kamerkami i zrobienie zdjęcia z rybą było trudniejsze od złowienia powiedzmy metrowego szczupaka. A teraz mamy internet i możemy swoje sukcesy wędkarskie pokazać całemu światu. Gdybym to ja przewidział...