Kłusownictwo - walka z wiatrakami?
Redakcja wedkuje.pl (redakcja)
2008-05-18
Zamiast mandatów - praca społeczna
Kłusownictwo w Polsce ma już swoją długą historię, a dla większości kłusowników wciąż pozostaje sposobem na życie. Dzieje się tak również dlatego, że przepisy wciąż pozostają u nas jedynie na papierze, a schwytany na gorącym uczynku kłusownik po kilku dniach znowu cieszy się wolnością i śmieje się nam w oczy - mówi Jerzy Biedrzycki z internetowej telewizji „Taaaka Ryba. - Wielokrotnie rozmawiałem z pracownikami straży rybackiej, z którymi nagrywałem filmy dotyczące kłusownictwa. Zgodnie potwierdzają, że na całym świecie obowiązują olbrzymie kary dla kłusowników, u nas są one niewspółmierne do czynu, często również ich egzekwowanie jest prawie żadne. Sądy traktują bowiem takie występki jako czyny o małej szkodliwości społecznej. Pocieszający byłby chociaż fakt, że toczy się u nas jakaś dyskusja wśród odpowiedzialnych organów, trwają prace nad zmianą przepisów, a tu kompletna cisza. Tymczasem jest to naprawdę konieczne. Społeczna Straż Rybacka w obecnej chwili nie dysponuje prawie żadnymi realnymi kompetencjami. Na przykład podczas kontroli wędkarza, jeśli zachowuje się on agresywnie straż ma obowiązek zakończyć kontrolę. Z kolei Państwowa Straż Rybacka nie ma narzędzi do pracy - brakuje łodzi, ludzi itd.
W jaki sposób zmniejszyć problem kłusownictwa? Zdaniem Jerzego Biedrzyckiego jedyną receptą jest zmiana przepisów dotyczących kompetencji straży rybackiej czy wysokości i rodzaju kar. Dzisiaj dzieje się w większości tak, że na kłusowników nakładane są mandaty, ale ponieważ są to głównie osoby bezrobotne, więc mandatów nie płacą, sprawa kończy się umorzeniem sprawy i kółko się zamyka. Moim zdaniem lepszym rozwiązaniem byłyby inne kary – może fizyczne prace w terenie – choćby czyszczenie rzek.
Więcej strażników
Podobnie na problem patrzy Antoni Kustusz rzecznik Polskiego Związku Wędkarskiego, który przekonuje o aktywności PZW na rzecz walki z kłusownictwem. W ubiegłym roku przeznaczyliśmy na ochronę wód ponad 8 mln zł, cały czas wspieramy również działania Społecznej Straży Rybackiej. Tylko w 2007 roku przeprowadziliśmy 35 tys. akcji antykłusowniczych, a nasze kontrole objęły 220 tys. wędkarzy. Skonfiskowaliśmy ponad 5 tys. sieci, 92 agregaty prądotwórcze, a do sądów grodzkich lub prokuratur trafiło 850 spraw – wylicza. Okazuje się jednak, że pomimo takich, wydawałoby się dobrych, wyników w porównaniu z poprzednimi latami skala kłusownictwa wzrosła. Zgodnie z szacunkami Antoniego Kustusza nawet o 20 procent. Kłusownicy intensyfikują działania, nie zapominajmy o ukrytej liczbie tych, których nie udało nam się złapać – tłumaczy statystyki nasz rozmówca.
Tak jak poprzednicy przyznaje natomiast, że jednym ze sposobów na walkę z kłusownictwem jest zmiana przepisów i zaostrzenie kar. Choć jak dodaje, równoległe powinna zwiększyć się możliwość działania Państwowej Straży Rybackiej i nie chodzi tu o uprawnienia, a liczbę strażników. Jeden strażnik powinien przypadać na 1 ha wód. Tymczasem mamy 300 funkcjonariuszy, podczas gdy sam PZW ma w swoich zasobach 220 tys. ha wód. Poza tym niezbędna jest koordynacja działań policji i straży rybackiej. Policja podlega bowiem pod Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, a straż pod Ministerstwo Rolnictwa – brakuje jednego organu, który nadzorowałby działania obu instytucji. Wreszcie trzeba zmienić przepisy, tak aby sprawy dotyczące kłusownictwa nie były, tak jak teraz, w większości umarzane z powodu małej szkodliwości społecznej – podsumowuje rzecznik PZW.
Kłusownictwo z pokolenia na pokolenie
Nieco optymistyczniej na problem kłusownictwa patrzy Andrzej Wołkowski z Towarzystwa Miłośników Parsęty, który przekonuje, że problem kłusownictwa jednak się zmniejsza. Na dowód swoich racji przedstawia wyniki działań z ostatnich kilku lat. W ubiegłym roku członkowie TMP, z pomorskich wód wyłowili bowiem mniej niż 400 sieci, podczas gdy w poprzednich latach było ich nawet 700. W wodach, zdaniem Andrzeja Wołkowskiego, zaobserwować można również mniej uszkodzonych prądem ryb – w ubiegłych latach w wyniku tego okropnego procederu ucierpiała co 5-6 troć, teraz co 15-sta. Zmienia się także sposób uprawiania kłusownictwa, kłusownicy przemierzają np. krótsze odcinki, przez co są mniej uchwytni.
W wielu miejscach, np. na Pomorzu można odnaleźć wioski, w których całe rodziny z pokolenia na pokolenie żyje z kłusownictwa. Wina takiego stanu rzeczy leży po stronie nas samych - społeczeństwa, które przyzwala na takie zdarzenia. Chodzi nie tylko o brak reakcji na kłusowników, ale też popyt na ryby przez nich sprzedawane. Moim zdaniem bardzo stereotypowo patrzymy na te kwestie. W powszechnej opinii kłusownik, to osoba bezrobotna, dla której kłusownictwo jest szansą na utrzymanie. Status społeczny według mnie nie ma tu żadnego znaczenia. Często pełnię razem z kolegami rolę oskarżycieli posiłkowych w wielu sprawach. Owszem takie osoby tłumaczą się, że nie mają pracy, ale jak wielokrotnie zaobserwowałem, są to w większości osoby nadużywające alkoholu, takie które powracają do kłusownictwa wielokrotnie i nie dlatego, że nie mają za co żyć.
Tocząca się od wielu już lat dyskusja dotycząca walki z kłusownictwem nie pozostawia już chyba wątpliwości. Wiemy, co należy zmienić i jakie działania mogą przynieść efekty. Po pierwsze wymaga to jednak faktycznej koordynacji pracy i połączenia sił instytucji zajmujących się tym problemem, po drugie społecznego „nie” dla tego procederu przejawiającego się również alarmowaniem odpowiednich służb w razie zdarzenia. Wreszcie, a może przede wszystkim – uświadomienia wagi problemu decydentom na szczeblu centralnym, od których zależy ewentualna zmiana działań wobec kłusowników. Czy się uda – miejmy nadzieję, że tak i że nie przyjdzie nam na to długo czekać.
Martyna Mikulska