Kłusownicy jak na swoim
Karol Strzelec (karol3k-87)
2012-10-19
Dziś z samego rana wybrałem się nad toruńską Wisłę na wysokości oczyszczalni z wizją zapolowania na drapieżnika. Specjalnie poświęcony dzień urlopu. Budzik 7:00 rano, herbatka w termos i coś na śniadanko. Graty do samochodu i w drogę. Przed 8 melduje się nad brzegiem Wisły. Moja ulubiona główka oczywiście zajęta więc ustawiam się na następnej. Po 2 godzinach czesania wody żadnych rezultatów.
Nawet najmniejszego śladu żerowania drapieżnika, po prostu studnia. Szybka decyzja przeniesienia się na pobliskie dołki, tak zwany 'KABEL'. Dużo tam wody brakuje, oj dużo. Po kilku rzutach na blaszkę ląduje przy brzegu okonek i z powrotem do wody. Na początek może być i okonek. Poluje dalej. Mija godzina i cisza. Przerwa na śniadanie. Po 10 minutach wracam do walki. Ruszam na drugi brzeg.
Kilka rzutów i niewielki szczupaczek jest już w moich rękach.
-Wróć jak urośniesz.(pomyślałem)
Kolejny rzut i zaczep!
Próbuje wydostać blaszkę a w tym czasie z brzegu parę metrów dalej kij sunie do wody.
-Co jest do diabła!
Podnoszę wędkę do góry i moim oczom ukazała się linka do której przywiązany był owy kij.
Ciekawe gdzie drugi koniec tej psotnej linki?
Podciągam kij do brzegu i ciągnę. Ani drgnie. Nawet centymetra. Siłuje się dalej i nic.
To musi być siatka zastawiona przez kłusoli. Po chwili na przeciwnym brzegu pojawia się wędkarz i potwierdza moje podejrzenia.
-Tam jest siata postawiona od jakiegoś czasu tylko że zahaczona o porządny zaczep i nie idzie je wydostać.
Wykrzyczał w moim kierunku widząc moje zmagania.
Sam nie dam rady choćby nie wiem co.
Chociaż blaszkę odzyskać. Po pół godziny udało się.
Kolejny rzut i znowu zaczep. Tym razem o siatkę. Zerwana!
I tak kolejno 5 blaszek powieszonych pod wodą. CHOLERA!!!
Idę z trąd. Podszedłem do wędkarza który potwierdził moje obawy kłusowania.
-Odzyskał Pan blaszkę?
Zapytał-
-Nie, zostawiłem tam jeszcze kilka.
Odpowiedziałem.
-Trzeba by było poinformować PZW o tej siatce.
Dodałem.
-PZW tu nic nie zrobi bo to nie ich wody. Dołki nadwiślane należą do PZW tylko wtedy gdy Wisła wyleje i miesiąc po wylaniu.
Poinformował mnie wędkarz.
Zdziwiłem się. Przecież to jakiś absurd.
Dołączył do Nas pracownik oczyszczalni który widział moje poczynania z siatką.
-Parę dni temu z kolegami próbowaliśmy we trzech wydostać siatkę ale nic z tego.
Dodał swoje zdanie do rozmowy.
-Może jakby przedłużył linkę i samochodem spróbował.
Zasugerowałem.
-To linka pęknie.
Odpowiedział pracownik oczyszczalni i poszedł z powrotem do pracy.
-Tutaj co chwila siatki stawiają albo prądem tłuką rybę. Sam dwie siatki zaciągnąłem bo brzegu, jedną spaliłem a drugą pociąłem na kawałki i zostawiłem na brzegu i po 2 dniach zniknęła. Zapewne przyszedł właściciel i sobie naprawił a teraz dalej mu służy.
Podsumował wędkarz i oddalił się.
Zrezygnowany zapakowałem się do samochodu i wróciłem do domu.
Nasuwają się pytania w mojej głowie:
Ile przynęt ma tam jeszcze zostać straconych?
Co najważniejsza! Ile ryb tam zginie które się zaplączą?
PZW może to teraz nie obchodzi bo to 'podobno' nie są wody pod Nich podlegające.
Ale co będzie jeżeli na wiosnę Wisła wyleje, ryby którymi PZW zarybia rzekę tam zostaną i wtedy dołki będą podlegały pod PZW a siatka nadal tam będzie to niestety ryby będą zdychały zaplątane w siatkę. A to przecież ryby na które opłacamy składki (nie małe do tego).
Mam nadzieję ze ktoś się tą sprawą zainteresuje.