Korba-czyli po kołowrotku.
Grzegorz Kamiński (spokojny)
2011-06-27
Na samo wspomnienie tej przygody, zbiera mnie na śmiech i złość na własną głupotę.
21 czerwca roku Pańskiego 2011, wybrałem się na staw w oddalonej o ok 6 km miejscowości.
Tradycyjnie obszedłem akwen by odnaleźć miejsca żerowania stworzeń na których nam wędkarzom zależy najbardziej, staw swoją powierzchnią obejmuje ok 2 ha. Na środku znajduje się wysepka na którą można dostać się po dość śliskim pniu, ale miejsce które wybrałem znajdowało się na północno zachodnim narożniku łowiska. W pobliżu rośnie krzak wierzby wchodząc swoimi gałęziami na ok 2 m w głąb wody. Po wygruntowaniu zestawu ze spławikiem ok 1,2 m głębokości tuż przy krzewince. Na hak trafia ziarno kukurydzy i czerwona dendrobena, mam nadzieję na połów jakiegoś przyzwoitego lina w tym miejscu, na drugą wędkę (feeder) zakładam dwa ziarna kukurydzy i białe robaki dla przystopowania przynęty, zanęta Lorpio z zapachem robaka wymieszana z ćwierć litrem kolorowej pinki do koszyczka i rzut pod drugi brzeg stawu gdzie widać oznaki żerowania bądź to karpia bądź też leszcza, „oczkowanie” na powierzchni wody jest dość wyraźne, dobra zanęta powinna natomiast przy tak płytkiej wodzie sprowadzić „żarłoki” na dno.
Teraz jest chwila na relaks, zestawy zarzucone, na sąsiednim stanowisku rozkłada się ze sprzętem rodzinka, mama jej dwóch dorosłych synów i kolega w sumie jest już nad tą niewielką wodą 5 osób. Każdy z nich ma na wyposażeniu jedna lub dwie wędki, presja wędkarska wzrasta !
Na federku co jakąś chwilę słychać popiskiwanie sygnalizatora, to drobnica wzięła się za tarmoszenie moich robaków na haczyku, przerzucenie zestawu potwierdza moje przypuszczenia. Dłuższy pisk i podniesienie swingera kwituję zacięciem, delikatna szczytówka mojego feedera amortyzuje wspaniale szybkie zacięcia, jest ! Po krótkim holu na haku walczy mała płotka, która wraca do wody.
Po chwili na spławiku widać delikatne branie i na brzegu ląduje mała wzdręga. Następne rzuty przynoszą brania płotek, wzdręg i niewymiarowych linków. Na sąsiednich stanowiskach też bez rewelacji choć w pewnej chwili, na najbardziej oddalonym stanowisku tuż obok wspomnianej wysepki wędkarz zacina karpia, z odległości ok 40 m obserwuję bardzo siłowy hol ryby, zdobycz po wygięciu wędziska oceniam na ok 3 kg , ale jak już pisałem hol jest siłowy i w połowie odległości ryba spina się z haka. Sprężyna zanętowa uwolniona z obciążenia ze świstem tnie powietrze by przelecieć tuż obok ucha wędkarza lądując w krzewach ok 7 m za nim, plącząc cały zestaw w gałęziach.
Ponownie wyjmuję zestaw gruntowy z małym ok 20 cm linem, w tym czasie spławik znajdujący się przy wierzbie tańczy wokół jakby był pingpongiem by po chwili zniknąć pod wodą delikatnie zacinam szczytówką wędziska by po ułamku sekundy poczuć opór przeciwnika na mojej najstarszej wędce w zestawie, Jaxon Ternax 360 „stary ale jary” nieźle spisuje się pod obciążeniem ryby, mam przypięty do niego kołowrotek „no name” który w ubiegłym roku moja szanowna osobista małżonka kupiła mi w prezencie na miejscowym targowisku. Hamulec tego kręciołka pracuje dość ładnie pozwalając rybie na odjazd w kierunku środka stawu, nagle TRACH !!! i korbka kołowrotka pozostaje mi w ręku.
Och mać…
Holuję nadal rybę za pomocą wędziska odchodząc od brzegu, wędkarze na sąsiednich stanowiskach widzą moje nieszczęście więc pytanie:
- czy ktoś podbierze mi rybę?
Przynosi od razu efekt, jeden z wspomnianych wcześniej synów starszej pani podbiega by wspomóc mnie w tej wyrównanej walce.
- jak Pan go wyholuje bez korbki? – pyta
- cóż spróbuję skręcać kabłąk ręką – odpowiadam z uśmiechem
Karp na końcu zestawu odjeżdża po raz któryś, delikatnie skracam dzielący nas dystans uporczywie kręcąc kabłąkiem.
- Panie podciągnij go wychodząc dalej na brzeg !
- nie, dam mu się trochę zmęczyć.
Po chwili walki, cyprynius ląduje miękko w siatce podbieraka, wesoło fikając koziołki.
- Dzięki za podebranie.
- Nie, ma sprawy, kwituje sąsiad.
- Proszę mi jeszcze zrobić zdjęcie
- ok
Po krótkiej sesji zdjęciowej, karpik ok 1 - 1,5 kg trafia do wody, sąsiedzi na widok mojego zachowania pukają się w czoło.
- Panie jak Pan nie chcesz to daj nam tego karpia.
- Sorry, walczył tak dzielnie że nie miał bym sumienia gdyby skończył na patelni.
Widok min wędkarzy którzy przyjechali po kilka kilogramów mięsa jest nie do opisania, przypuszczam że wielu z Was spotkało się już z takimi reakcjami, he, he, a ja po prostu nie lubię jeść ryb.
Moje No Kill to nie jakaś moda, tylko wrodzona niechęć do ryb słodkowodnych.
Ale co najważniejsze z tej przygody to to że warto wydać kilka złotych więcej na sprzęt tylko po to by mieć gwarancję na pewną i równa walkę z przeciwnikiem, dziś kołowrotki dość dobrej klasy nie są takie drogie i można znaleźć przyzwoite „kręcioły” za rozsądną cenę.