Król Przemysław łowca leszczy - zdjęcia, foto - 10 zdjęć
Jest piątek 4 lipca wyjątkowo dziś a nie w sobotę ruszamy na ryby. Sąsiad ma farta może wcześniej wyjść z pracy, ja niestety dopiero po 16. Wyjazd zaplanowany na 17. Kończę pracę, jeszcze szybkie zakupy i jedziemy. Niestety ,,szybko’’ przeradza się, w niekończąca się opowieść, albo kolejki, albo czegoś nie ma, i jeszcze moja kochana córeczka przejmuje moje auto. A skoro moja księżniczka ma w planach skorzystać z auta, to oznacza że ………………………., tatuś musi córeczce samochód zatankować. Tyle że córusi tatusia się nie odmawia. Wściekły tak że bez kija nie podchodź, wracam na piątą do domu. Sąsiad z synem już spakowani. Ja co prawda wściekły i zmęczony ale wyrobiłem się w 15 minut, jedziemy. Nad wodą wreszcie odpocznę. Żeby tylko wolna była nasza ulubiona miejscówka. Na miejscu szok, samochody, namioty, normalnie wędkarz na wędkarzu, część nawet z rodzinami. Kurde czy tylko my pracujemy? Doszło chyba już do tego, że aby mieć dobrą miejscówkę na nockę z piątku na sobotę, to nad Wisłą trzeba się zameldować w środę rano. Nie muszę chyba dodawać że na naszej wymarzonej miejscówce tłok. Dodatkowo Wisła wygląda zupełnie inaczej niż tydzień temu. Ponownie podniesiony poziom wody, główki zalane (tydzień temu praktycznie całe były już dostępne). Na szczęście znalazło się miejsce jeszcze dla nas (miejscówka na której miałem ostatnio wodowanie), szczerze mówiąc, nie przepadam za nią. Wysoki brzeg, bardzo trudny dostęp do wody, d…y nie urywa ale ,,lepszy rydz, niż nic’’. Na szczęście mamy 4metrowy podbierak Mikado. Kilka tygodni temu straciliśmy kosz, podczas podbierania sporego leszcza, wyrwał się z kija (kosz oczywiście) i odpłynął w siną dal (zerwał się gwint), na szczęście rybę i tak wyciągneliśmy. Sąsiad będąc przekonanym że to podbierak Jaxona dokupił kosz tej firmy. Po wkręceniu okazało się że trzyma super (wydaje mi się że jaxony maja troszkę grubszy gwint) tyle że boimy się już tego ciągłego wykręcania więc wozimy go teraz z wkręconym koszem. Powstał taki mix, mikado-jaxon, jak na razie sprawuje się dzielnie. No dobra, miejscówka jest, sprzęt rozłożony, łapiemy. Łapiemy to mocno powiedziane z tego co zdążyliśmy się zorientować, to brania są z częstotliwością pojawiania się zorzy polarnej nad polską, ale nic, może nam się poszczęści. Musi wręcz, ponieważ na ten wyjazd zaplanowaliśmy sprawę honorową, musimy sprowadzić młodego na ziemię. Cały tydzień bestia chodziła za nami ze słowami ,,bo ryby, to trzeba umić łapać’’, mamy go już dość. Najlepiej więc wskazać mu miejsce w szyku nad wodą. Oczywiście poszczęściło nam się, tyle że nie były to brania a możliwość obcowania z miejscową fauną, czyli komarami. A niech je diabli wezmą, wydaje mi się że za każdym razem jest ich więcej i są coraz bardziej złośliwe. Aplikujemy więc na siebie kolejne specyfiki przeciwko tym owadom, niestety efekt przynosi to jedynie gdzieś na około 30 minut. Jest niezawodny sposób na komary, podobno wystarczy oddzielić samice od samic, przestają się rozmnażać i po kłopocie. Niestety na rybach nie ma na to czasu, pewnie więc nigdy nie dowiemy się czy to działa. Zamiast selekcji naturalnej, rozpalamy ognisko (na szczęście wysoka woda naniosła sporo paliwa na ognisko więc można zaszaleć). Ogień pięknie płonie, trochę liściastych gałązek i inwazja tak jakby osłabła. Po godzinie od rozpalenia ogniska, komary się wyniosły. O rybach nic nie piszę ponieważ wędki nawet nie drgnęły. Pogoda wręcz fantastyczna, przed nami piękny widok na Wisłę, za plecami przepiękna gra świateł na budynkach i kominach Elektrowni Kozienice w towarzystwie zachodzącego słońca. Normalnie cudo, szkoda że nie udało nam się zrobić zdjęcia które odda to piękno w całości. A wędki dalej milczą. Około północy przenieśliśmy się z młodym pod parasol, pojawił się wiatr więc boki parasola okazały się zbawienne, sąsiad dzielnie pilnował ogniska. Kije przez całą noc niestety nawet nie drgnęły, nie licząc przerzucania. Do tego za każdym razem robaki nie tknięte, dyndały sobie zadowolone na haczykach. To już któraś noc bez brania, nad ranem drobnica a większe okazy zaczynają żerować gdzieś tak od 9, 10 rano, przynajmniej dzieje się tak w naszym przypadku. Zaczęło świtać, my z sąsiadem krzątamy się przy wędkach, a młody śpi pod parasolem. Owinął się kocem na fotelu i ani myśli wstawać. Rozmawiamy z jego szanownym tatą że jeżeli powtórzy się sytuacja z przed tygodnia, młody wstanie o 9, zje i pokaże nam jak się łapie ryby, to wrzucamy smarkacza do wody. Zobaczymy co będzie?
Nareszcie branie, nawet ładne. Sąsiad podniecony zacina, ja szykuję podbierak a tu ……….. mały jazgarz, to pierwsza nasza taka zdobycz na Wiśle. Próbuje trochę na spławik, niestety bez efektu. Gdzieś tak przed 7 obudził się młody, oczywiście bestia wyczuła że zasiedliśmy do śniadania. Pojadł, przeciągnął się, rzucił to swoje ,,teraz mogę wam pokazać jak się ryby łapie’’ i ……………. Branie na jego wędce, normalnie szok, ....... już go nie lubię. Wyciąga, kolejny jazgarz. Jakiś czas potem jeszcze dwa małe leszcze, no kurde zaczyna się. Na szczęście brania są nie tylko u niego, my też ciągniemy małe leszcze. Nareszcie ,, nadejszła jednak wiekopomna chwila’’ (że tak zacytuję klasyka), sąsiad wyciąga leszcza 45 cm (normalka, zbliżała się już 10), młody przestał się uśmiechać. Nasi górą, sąsiad nadaje sobie miano króla wyprawy i przyjmuje imię Przemysław (właściwie to my mu je nadajemy). Nasz Król Przemysław, nas mianuje swoimi giermkami. Umawiamy się że jeżeli ktoś z nas wyciągnie pięćdziesiątaka to wtedy on abdykuje. Kurcze nie mogę znaleźć zanęty, pytam co się z nią stało, na co odzywa się Przemysław, ja mam ją przy swoich wędkach, ja tu przyjechałem na ryby a nie na spacery, ale cóż Królowi wszystko wolno, a tak poza tym to my powinniśmy zakładać mu przynęty. W końcu Król to Król a nie jakiś tam królik. Około 11 ciekawostka, przed nami głównym nurtem przedefilowała tratwa. Widać było że mają lekki problem z utrzymaniem tratwy w nurcie tak aby nie przydzwonić w wyspę, kurde niewiele brakowało i mielibyśmy rozbitków. Chwilkę po tym sąsiad wyciąga brata bliźniaka poprzedniego leszcza. Boję się że zaraz każe budować sobie tron. Ale nic z tych rzeczy. Przychodzi do mnie i obwieszcza że sprowadzenie młodego na ziemię to nasza wspólna zasługa. Normalnie, prawdziwy, sprawiedliwy władca. Tak swoja drogą to trochę dziwne, zazwyczaj dziedziczenie odbywa się na zasadach z ojca na syna, a tu w przypadku połowów jest z syna na ojca. Ale nic, jeżeli prawo serii zostanie zachowane to następnym razem ja będę wracał z nad wody w glorii i chwale.
Pozdrawiam
Połamania
Autor tekstu: Krzysztof Jankowski
dominik1998iou | |
---|---|
Na tym wypadzie dałem wam fory, głównie z obawy przed kąpielą w Wiśle, ale następnym razem nie będę tak dobroduszny :) (2014-07-07 11:26) | |
rysiek38 | |
Na rybach jest jedna podstawowa zasada czyli BRAK ZASAD I REGUŁ - doświadczyłem tego kilkukrotnie i nauczyło mnie to pokory niestety i jeszcze pewnie nieraz się potwierdzi :-) (2014-07-09 20:14) | |